Barszczyk, papieros, wódeczka. Ukryte życie Teatru Ateneum
piątek,
16 marca 2018
Strach przed Aleksandrą Śląską. Pognieciona koszula Bartosza Opani. Żarty Gustawa Holoubka. I popołudniowe spotkania przy alkoholu. O instytucji, która od blisko 90 lat z sukcesami funkcjonuje na kulturalnej mapie Warszawy opowiadają dziś świadkowie historii teatru.
Nie powstałby, gdyby nie marzenie wielkiego polskiego aktora i reżysera Stefana Jaracza. Pisał, że „nie ma teatru bez aktora. Najpiękniejszy utwór, najlepsza inscenizacja, najciekawsze dekoracje zawalą się, jeżeli sztuka aktorska będzie poniżej poziomu”. Mimo braku finansowania od państwa i silnej konkurencji innych teatrów, Jaracz nie zrezygnował ze swoich artystycznych ambicji. Sprzyjał temu co nowe, odkrywcze i prowokujące w sztuce, dzięki czemu zyskał ogólnopolski rozgłos.
Po II wojnie światowej budynek odbudowano z uwzględnieniem dawnego wystroju i ponownie otwarto 22 lipca 1951 roku. Wówczas przyjął nazwę: Teatr Ateneum im. Stefana Jaracza. Powojenne lata to już jednak epoka innego wielkiego człowieka w jego historii, czyli Janusza Warmińskiego. Przez 44 lata, aż do swojej śmierci w 1996 roku, dyrektor konsekwentnie budował zespół i markę Ateneum. Występowali tam prawie wszyscy wybitni aktorzy, a wielcy reżyserzy chętnie współpracowali z Warmińskim. To u niego wielu młodych stawiało pierwsze kroki. – Po każdej premierze przychodził i dziękował wszystkim na zapleczu. Mówił, że teatr jest jak zegarek i wszystkie elementy muszą dobrze działać, by na końcu tworzyć całość – podkreśla Anna Dezór, szefowa pracowni krawieckiej.
Z Michałem Bajorem na „Ty”
Szyje kostiumy dla aktorek już 34 lata, a teatr nazywa swoim drugim domem. Jej królestwo mieści się na trzecim piętrze budynku. – Wszystkie osoby, które przewinęły się przez te lata ubierałam – mówi z dumą. Były to Magdalena Zawadzka czy Ewa Wiśniewska, ale i aktorki młodszego pokolenia jak Małgorzata Socha, która tuż po studiach grała w Ateneum przez kilka sezonów. – Kiedyś usiadła w mojej pracowni i pyta: „pani Aniu, czy mnie się w życiu uda, czy sobie poradzę?” – z uśmiechem wspomina Dezór. Z drugiej strony ubierała też legendy, takie jak Aleksandra Śląska, przed którą wszyscy czuli respekt. – Kupiłam ją odwagą, że potrafiłam jej coś powiedzieć, a nie trząść się jak osika. Od tamtej pory miałam w niej przyjaciela – dodaje.
Zupełnie inaczej tę wielką aktorkę zapamiętała kierowniczka działu administracji Anna Barc, która w Ateneum jest od 30 lat. – Byli tacy aktorzy, których zawsze stawiało się na piedestale. Wiadomo było, że z Aleksandrą Śląską się nie zaprzyjaźnimy, czuło się dystans i respekt – wspomina. Pomimo początkowego onieśmielenia, że pracuje wśród gwiazd podziwianych na scenie, udało jej się zbudować bliższe relacje, m.in. z Emilianem Kamińskim, Henrykiem Łapińskim czy Michałem Bajorem, który był jej idolem na studiach. – Jak go widziałam z bliska, mijając na korytarzu, byłam sparaliżowana. Okazał się być jednak niezwykle ciepłym człowiekiem, który z wszystkimi jest na „Ty” – podkreśla Barc.
Papieros Ewy Wiśniewskiej
Dla niej teatr okazał się być drugim domem i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, ponieważ w Ateneum poznała swojego przyszłego męża. – Oboje kochamy to miejsce i jesteśmy z nim bardzo związani. Czujemy satysfakcję, że mamy wkład w wielkie rzeczy, które się tutaj dzieją – zauważa Anna Barc, która przez lata pracowała też w dziale literackim oraz zajmowała się prowadzeniem wydawnictw teatralnych i archiwum artystycznego.
Te obowiązki wymagały od niej bezpośredniego kontaktu z aktorkami i aktorami. Jedną z takich okazji była sesja portretowa do teatralnego foyer, którą organizowała. Aktorzy mieli wyznaczone terminy, ale nie wszyscy potrafili się dostosować. – Jednym z najbardziej opieszałych był Bartosz Opania. Czekaliśmy na niego cierpliwie z fotografem, bo się spóźniał. W końcu gdy przyszedł, wręczył mi koszulę mówiąc, że: „nie zdążył uprasować i może udałoby się to jakoś załatwić” – śmieje się Barc.
Podobna anegdota wiąże się z kolei z gwiazdami płci żeńskiej. – Robiliśmy sesję dwóch aktorek, która wymagała pełnej charakteryzacji: makijaż, fryzura i kostiumy. W obydwu przypadkach bardzo długo czekałam aż panie się wyszykują w garderobie. Kiedy jedna z nich w końcu wyszła zapytałam, czy możemy już zaczynać, na co ona stwierdziła, że „chwileczkę, chyba jeszcze mogę papierosa zapalić?”. Po chwili druga z nieskrywaną szczerością wyznała, że zgłodniała i „chyba zejdzie do bufetu na barszczyk” – przytacza historie Anna Barc. Pierwszą z aktorek była znana z nałogu Ewa Wiśniewska, nazwiska drugiej gwiazdy moja rozmówczyni nie chciała ujawnić.
Patryk Vega nie jest jak Quentin Tarantino, który wulgaryzmy opakowuje w poetykę, błysk i popkulturową erudycję. On jest uliczny. Prostacki i bezpośredni. Ale robi wiarygodne, wymykające się schematom kino.
zobacz więcej
Wojciech Młynarski żyje
Rąbka tajemnicy teatralnej kuchni uchyliła Ewa Szatkowska, która w Ateneum była już referentem technicznym, kadrową i sekretarką, a także zajmowała się impresariatem. – Wielokrotnie się spotykaliśmy nawet po godzinach pracy, żeby pobyć ze sobą. Te spotkania odbywały się one w teatrze przy alkoholu, co teraz ze względu na przepisy byłoby nie do pomyślenia – wyznaje. To, co jej zdaniem jeszcze się zmieniło to, że nie ma już tak długich kolejek do kas.
– Kiedyś Ateneum cieszyło się ogromną popularnością. To były czasy „Brela”, „Hemara” czy „Wysockiego” – spektakli muzycznych Wojciech Młynarskiego – wspomina Szatkowska. Wówczas, by zdobyć bilety trzeba było ustawić się w kolejce już o siódmej rano. – To były niesłychanie elektryzujące przedstawienia – podkreśla Anna Barc, która jeszcze jako studentka wystawała przed tą „świątynią kultury”.
Za tymi sukcesami stał jeden człowiek, zmarły przed rokiem – Wojciech Młynarski. Teatr Ateneum postanowił go teraz upamiętnić w wyjątkowy sposób, organizując Festiwal „Młynarski w Ateneum – Konfrontacje”. – Wojtek, uroczy człowiek, erudyta. Dobrze, że zostawił mnóstwo tekstów, które można czytać, bo są ciągle mądre i aktualne – zauważa Anna Dezór. – Na pewno go brakuje, ale jak mówił ks. Twardowski: „można odejść, a stale być blisko”. Tak jest z Młynarskim, bo ciągle żyje w naszej pamięci i jest tu obecny – mówi z kolei Anna Barc.
Z nią i z Ewą Szatkowską spotykamy się w murach Sceny na Dole, która w trakcie festiwalu zyska jego imię. Wojciech Młynarski był w końcu nie tylko jej założycielem, ale to tam przez lata odbywały się jego recitale. – Był bardzo z nami związany, a Ateneum zawsze przewijało się przez jego życie i twórczość – podkreśla Szatkowska. – Zapamiętałam go, że był niesłychanym profesjonalistą. Kiedy się do niego dzwoniło, to bardzo szybko odbierał i udzielał odpowiedzi bez zwłoki. Punktualnie stawiał się też na wspomniane sesje zdjęciowe – przyznaje Anna Barc.
Kierowniczka pracowni krawieckiej dodaje z kolei, że potrafił żartem rozładować niekiedy napiętą atmosferę. – Zdarzyło mi się jechać z nim windą. Wszyscy byli czymś bardzo zaaferowani, na co on mówi: „pani Aniu, w teatrze to przecież same wariaty pracują” – wspomina Anna Dezór.
Gustaw Holoubek z pociągu
A propos poczucia humoru, to w Ateneum do dzisiaj krążą legendy na temat żartów Gustawa Holoubka. Doskonale pamięta je Anna Barc, której zdaniem świadczyły one o dużym dystansie, jaki ówczesny dyrektor artystyczny miał do siebie. – Kiedyś opowiadał nam, jak jechał pociągiem i na ogół był rozpoznawany, co bardzo go cieszyło. Tym razem jednak na przeciwko niego w przedziale siedziała bardzo młoda dziewczyna, która nie zwracała na niego uwagi. Dyrektor chrząkał, wiercił się, aż w końcu zapytał: „czy pani już widziała Holoubka?” Odpowiedziała mu: „Nie, i nie chcę widzieć, więc proszę siedzieć spokojnie, bo zawołam konduktora” – opowiada obecna kierowniczka działu administracji.
Współczesne komedie nie stawiają na ogół przed aktorami wygórowanych zadań. Gdzie mają oni ćwiczyć bycie śmiesznym, skoro nawet Juliuszowi Machulskiemu humor wyraźnie siada?
zobacz więcej
Holoubek na stanowisku dyrektora artystycznego zastąpił zmarłego w 1996 roku Janusza Warmińskiego i był nim aż do swojej śmierci w 2008 roku (5 marca minęło właśnie 10 lat). Do pracy w teatrze przyjęła go zresztą ówczesna kadrowa, czyli Ewa Szatkowska. – Pamiętam, jak podczas okolicznościowego spotkania pracowników, na którym byli dyrektor Holoubek, Magdalena Zawadzka czy Piotr Fronczewski, śmiałam się patrząc na to szacowne grono. Bowiem wszystkich tych ludzi przyjęłam do pracy – zauważa.
Ostatni sezon przy Jaracza
Szatkowska przyznaje, że była kadrową bez duszy i ta praca ją szczególnie nie interesowała. Pytana więc, jak to możliwe, że wytrzymała w Ateneum ponad 30 lat, odpowiada podobnie, jak pozostałe moje rozmówczynie, że za wszystkim stoi tzw. magia tego miejsca. – Zawsze interesowało mnie to, co dzieje się na scenie. W dalszym ciągu bardzo lubię też wieczory w teatrze, by widzieć, kto do nas przychodzi. Potem słucham też komentarzy po spektaklu – dodaje.