Władze PRL niechętnie patrzyły na handel obnośny. Handlarzy karano mandatami i sankcjami skarbowymi. Jednak ten handel kwitł i wpisywał się trwale w pejzaż polskich miast, w których były miejsca, gdzie zawsze stały najczęściej starsze panie sprzedające pumeks, gumowe rękawiczki i małe lusterka z fotografiami gwiazd kina.
Największym problemem PRL-u było zaopatrzenie w żywność. Kobiety ze wsi przywoziły jajka, sery, śmietanę i jakiś drób, najczęściej były to kury na rosół. Woziły to do „zaprzyjaźnionych” domów. Z tymi kurami to był problemem, bo często trzeba było tę kurę wypatroszyć i zedrzeć pierze, więc nie każda „miastowa” pani domu chciała to robić. Zdarzało się i też, że kura była bardzo świeża, bo żywa.
Mając do wyboru babę z jajami i kobietę z mięsem, każdy chciał mieć kontakt z tą drugą. Znajomi szczycili się, że starsza kobieta, która im dostarczała mięso ze wsi, wozić je zaczęła jeszcze za okupacji. Pytana, dlaczego to robi, mówiła, że z przyzwyczajenia.
Nasz mały pies jadł głównie mięso i potrafił wyczuwać nową dostawę. Kiedy „nasza” kobieta wsiadała w Mińsku Mazowieckim do pociągu, pies siadał pod drzwiami w przedpokoju, kiedy wysiadła na Dworcu Wschodnim w Warszawie, wskakiwał na okno, a kiedy na rondzie Waszyngtona wysiadała z tramwaju, biegł znów pod drzwi, gdzie wpatrzony w klamkę czekał do jej już bliskiego nadejścia. Można było żyć bez telefonów?
Trawa dla królika
W szpitalu, w którym krótko pracowałem, mięso na chirurgię dostarczała pacjentka. Była kiedyś tam operowana. W akcję odbioru i podziału dostawy były zanagażowane pielęgniarki z kilku oddziałów. Wagę przywoziła oddziałowa z położnictwa, bo tam był najprecyzyjniejszy instrument pomiarowy.
W Lublinie, gdzie w latach 80. przez pewien czas mieszkałem, kupowałem mięso od pewnej pani ze wsi. Kiedyś przez dłuższy czas się nie pojawiała i nawet się o nią niepokoiłem. W końcu jednak zjawiła się. Okazało się, że rolnicy nie handlowali nielegalnie mięsem, bo czekali na podwyżkę cen. Ceny nie urosły, za to urósł cielak. Zamiast 10-13 kilogramów zadniego, musiałem kupić prawie 30 kilo. Jadłem potem przez jakiś czas mięso na wszystkie posiłki.
Jako chwilowy mieszkaniec małego domku jednorodzinnego w tym Lublinie byłem odwiedzany przez gości których bym nigdy nie spotkał żyjąc w bloku. Kiedyś siedziałem sobie w ogródku popijając herbatę gruzińską. Dostrzegłem wtedy, że ktoś chodzi na czworaka. Nie reaguje na mnie, tylko chodzi wte i wewte. I coś zrywa. W pewnym momencie ten gość mnie zauważył i nie witając się oświadczył: „Zrywam trawę dla królików”.