Historia

Nieoczywiste przyjaźnie, egzotyczne sojusze. Kto z kim i przeciw komu prowadził wojny

Jednostka RAF, 39 samolotów oraz 550 pilotów i mechaników, dotarła w konwoju do Archangielska 31 sierpnia 1941 roku. Misja mająca na celu wsparcie ZSRR była tak tajna, że pilotom wydano pustynne stroje maskujące i siatki na śpiwory, mające ich zabezpieczać przeciw moskitom. Dopiero na lotnisku polowym w Związku Sowieckim dostali stosowniejsze w tym klimacie kufajki i walonki.

Amerykańskie obozy koncentracyjne? USA musiały zapłacić 1,6 miliarda dolarów odszkodowań

Pierwszy obóz założono w Manzanar w Kalifornii. W sumie powstało 10 podobnych obiektów – po dwa w Kalifornii, Arkansas i Arizonie, po jednym w Utah, Wyoming, Kolorado i Idaho. Przeszło przez nie ok. 110 tys. ludzi.

zobacz więcej
Każdą wojnę można postrzegać jako absurd albo przynajmniej gwałt na zdrowym rozsądku, ale co jakiś czas świat staje się szczególnie poruszony zmaganiami, które wydają się tyleż egzotyczne, co niekonieczne: o co oni walczą w tej Bośni, w tym Mozambiku? Zwykle okazuje się po jakimś czasie, że za plecami dwóch walczących stron stoją o wiele potężniejsze mocarstwa, wspierające tego rodzaju „wojnę zastępczą”.

Każda z potęg liczy na osłabienie swego rzeczywistego przeciwnika, wciągnięcie go w konflikt lub przynajmniej rozpoznanie jego słabych punktów, miejscowym „mrówkom” oferując tymczasem swoich doradców, starannie przepakowaną (tak, by nie zdradzała miejsca pochodzenia) amunicję, przestarzałą broń i pakiety opatrunkowe z demobilu.

Niewykluczone, że przy uważnym, pozbawionym złudzeń spojrzeniu mianem wojen zastępczych (lepiej znanych pod angielskim terminem proxy wars) można by określić wiele historycznych konfliktów zbrojnych. Zwykle jednak polemolodzy, czyli znawcy militarnych zmagań jako mistrzów wojen zastępczych wymieniają w odległej przeszłości – Bizancjum, w bliższej zaś – skłócone podczas zimnej wojny Stany Zjednoczone i Związek Sowiecki, które walczyły ze sobą „przez prokurę” na najbardziej nieoczekiwanych frontach, od Angoli przez Nikaraguę po Wietnam. Jeszcze więcej sępów krążyło w powojennym świecie nad frontami Libanu, Laosu czy współcześnie – Syrii.

Aryjczycy z Japończykami

Znacznie rzadziej niż o „ukrytych przeciwnikach” wspomina się o innym fenomenie wojny i dyplomacji: nieoczywistych aliantach, zaskakujących świat sojuszach. Rodzą się one ze starej jak świat zasady, mówiącej, iż „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”. Sformułowana po raz pierwszy w IV wieku p. n. Chr. w sanskryckim traktacie, współcześnie badana w ramach „teorii równowagi” przez socjologia Franka Harary, praktykowana była intuicyjnie przez każdego wodza, który posiadał dość zdolności do myślenia abstrakcyjnego, by wyobrazić sobie „nas”, „onych” i „tamtych” – którzy kłócą się z onymi, więc może byśmy tak zaszli z dwóch stron…

Tym prostym fortelem stoi w gruncie rzeczy większość aliansów, jest on jednakowo dobrym kluczem do wojny peloponeskiej i wojny trzydziestoletniej. Podręcznikowa historia oswoiła nas z niektórymi z nich, choć na dobrą sprawę zarówno sojusz Hitlera i Stalina z jesieni 1939 roku, jak alians tegoż Stalina z zachodnimi demokracjami, jak wreszcie oś, która połączyła nazistowsko-aryjski Berlin z dalekowschodnim imperium gardzących innymi rasami Synów Słońca, nie powinny się mieścić w głowie człowieka usiłującego myśleć racjonalnie.
Japońska kartka pocztowa z 1938 roku wydana z okazji przystąpienia Włoch do Paktu Antykominternowskiego. Na zdjęciach na górze od lewej: Führer Niemiec Adolf Hitler, premier Japonii Fumimaro Konoe i Duce Włoch Benito Mussolini. Fot. Wikimedia
Czasem jednak zawiązywane z tego powodu sojusze brzmią egzotycznie niczym najrzadziej sprzedawane tytuły w księgarniach dla poliglotów, w rodzaju konwersacji duńsko-birmańskich lub fińskiego słownika idiomów medycznych suahili (ilustrowanego). Przypomnijmy kilka z tych nieoczywistych przyjaźni, by zastanowić się nad kruchością tego rodzaju aliansów, a może także nad samopoczuciem tych, którym przyszło patrzeć, jak niedawni sojusznicy zmieniają się w śmiertelnych wrogów.

Najwięcej okazji do tego rodzaju zdumień dostarczyła, rzecz jasna, Zimna Wojna. To w jej ramach przyjmowano w Polsce Ludowej sieroty greckie, macedońskie i indonezyjskie, a wiosną 1953 roku wysłano na front w Korei Północnej kompletny szpital wojskowy wraz z wyposażeniem i personelem medycznym. Na szczęście po śmierci Chorążego Pokoju konflikt ustabilizował się wzdłuż linii 38 równoleżnika, mieliśmy więc polski M.A.S.H., ale do polsko-koreańskiego braterstwa broni nie doszło.

Amerykanie z komunistami

Doszło natomiast w dziejach do – rzadko wspominanego przez apologetów Rambo – braterstwa amerykańsko-wietnamskiego: w latach II wojny światowej Amerykanie, montując rozmaite fronty w Azji Południowo-Wschodniej, ochoczo wspierali działający w delcie Mekongu Việt Minh, który swoje antykolonialne ostrze, nadstawione przeciw Francuzom, po 1941 r. zwrócił przeciw Japończykom. Wielu zrzuconych na spadochronach amerykańskich oficerów wprowadzało wietnamskich komunistów i socjalistów w arkana budowy schronów i mostów, skutecznego minowania torów oraz budowania wyrzutni granatów dalekiego zasięgu ze starej dętki rowerowej i rozszczepionego pnia bambusa.

Việt Minh liczył w połowie 1945 r. roku blisko pół miliona ochotników – i z marszu niejako podjął działania przeciw Francuzom (wspierany w tym zresztą skrycie przez kapitulujące wojska japońskie), a następnie, jako Vietcong – przeciw Stanom Zjednoczonym. W świetnym filmie Randalla Wallace’a „Byliśmy żołnierzami” (2002), zapamiętanym dzięki Melowi Gibsonowi, grającemu amerykańskiego dowódcę, płk Harolda Moore’a, te dwie wojny połączone są za sprawą wietnamskiego, demonicznego generała Nguyena Huu An, który w 1954 roku wyrżnął do nogi oddział francuski, a w 11 lat później szykuje się do podobnej rozprawy z Jankesami.

Prawdziwym majstersztykiem scenarzysty byłoby jednak pokazanie w retrospektywnym ujęciu płk Moore’a jako młodego instruktora wojskowego, który w roku 1944 ściska serdecznie dłoń swojemu podopiecznemu, równie młodemu sierżantowi Nguyenowi…
„Byliśmy żołnierzami” (2002) w reżyserii Randalla Wallace’a z Melem Gibsonem w roli amerykańskiego dowódcy płk Harolda Moore’a. Fot. materiały prasowe
Bywało jednak i tak, że to Amerykanie czerpali korzyści z guerilla warfare, jakie zafundowali swoim podopiecznym komuniści. Najbardziej znany przykład tego rodzaju odwrócenia lojalności to Jonas Savimbi, przywódca angolańskiej antykomunistycznej UNITY i przez lata bożyszcze entuzjastów zbrojnej konfrontacji z Sowietami na wszystkich frontach.

Mało kto już pamięta, że młody Savimbi został wciągnięty do działalności narodowowyzwoleńczej przez entuzjastów z Portugalskiej Partii Komunistycznej podczas swych studiów w Lizbonie, skąd w ramach proletariackiej solidarności trafił do Chin, gdzie przeszedł gruntowne przeszkolenie w zakresie technik dowodzenia. Dopiero rozłam w szeregach angolańskiej lewicy i przejście konkurencyjnej MPLA na pozycje prosowieckie sprawiło, że Savimbi przeszedł pod skrzydła Amerykanów.

Lilia z półksiężycem

Im dalej od pierwotnej osi konfliktu Waszyngton-Moskwa, tym trudniej rozpoznać rzeczywistych mocodawców i tym bardziej egzotyczne stawały się sojusze. Teokratyczny Iran Chomeiniego utrzymywał kordialne stosunki z ateistyczną Kubą (która zarazem, przypomnijmy, zachowywała serdeczne związki z Madrytem generała Franco), Indonezja wspierała antymalezyjską mniejszość chińską, do szczególnego zaś zapętlenia sojuszy doszło pod koniec lat 70. na Bliskim Wschodzie, gdzie Stany Zjednoczone i Związek Sowiecki wspólnie (choć patrząc sobie nawzajem na ręce) wspierały socjalizujący reżim Saddama Husseina, który skierował w tym czasie Irak do wojny na wyniszczenie z Iranem.

Przypomnijmy jednak dla odmiany sojusz dawniejszy o blisko cztery stulecia, który jednak zbulwersował niewinny (wówczas) świat o wiele bardziej, niż poparcie dwóch supermocarstw dla irackiego satrapy: mowa o związku arcychrześcijańskiego króla Francji z liderem pogańskiego, zmierzającego na Wiedeń i Rzym świata, Sulejmanem Wielkim, sułtanem Imperium Ottomańskiego, który jeszcze w 1947 r. bogobojny Jacob Burckhardt określił mianem „świętokradczego przymierza między lilią a półksiężycem”.

Po prawdzie mniej wówczas szło o Rzym, bardziej o Wiedeń Habsburgów: śmiertelnego i wówczas, i przez kolejne trzy stulecia wroga Francji. W sytuacji, gdy Franciszkowi I, królowi Francji, źle się wiodło na frontach antyhabsburskich i we Włoszech, i na półwyspie Pirenejskim, i w Niderlandach, wyjście było jedno: znaleźć potężnego sojusznika na Wschodzie.

Po kilkuletniej sekretnej pracy dyplomatycznej, po wędrówkach kilku misji między Bośnią, Belgradem a Stambułem, traktat, noszący elegancką nazwę „Kapitulacji…”, spisany został w roku 1536. Formalnie służyć on miał, podobnie jak liczne wcześniejsze „Kapitulacje..”, podpisywane przez poszczególne miasta włoskie z Ottomanami, ochronie kupców i pielgrzymów, praktyka jednak nie pozostawiała wątpliwości: najsłynniejszy islamski korsarz epoki nowożytnej, Barbarossa, postawiony został do dyspozycji Francji, łupiąc bezlitośnie włoskie wybrzeża kontrolowane przez Karola V Habsburga, dwaj wysocy układający się władcy i ich następcy koordynowali kolejne kampanie i oblężenia Wiednia, Francja zaś uzyskała dodatkowo prawo kontroli nad Grobem Świętym i możliwość wzniesienia kościoła w sercu Stambułu.
Jonas Savimbi został wyszkolony przez chińskich komunistów, ostatecznie jednak zlądował w obozie angolańskich przeciwników Związku Sowieckiego i przeszedł pod skrzydła Amerykanów. Fot. Reuters
Na nic oburzenie w Europie i habsburskie pamflety: sojusz franko-ottomański odnawiany był w kolejnych okolicznościach i stuleciach, francuscy artylerzyści przynieśli Wysokiej Porcie zwycięstwo nad Persją w bitwie nad jeziorem Wan, desanty turecko-francuskie brały Korsykę, kolejni Ludwikowie słali nad Bosfor swoich ekspertów wojskowych i alians, choć przygasł z chwilą inwazji Napoleona na Egipt, nigdy nie zagasł całkowicie.

Kalwini z Turczynami

Gwoli sprawiedliwości wypada przypomnieć, że jako pierwsi, jeszcze przed Franciszkiem I, podpisywali układy z Wysoką Portą królowie polscy: najpierw Aleksander I (w 1503), po nim zaś – Zygmunt I Stary, najpierw z sułtanem Bajezydem (1519), potem zaś – z samym Sulejmanem, osławiony „pokój wieczny” z roku 1533. Przeciwko temu jednak mało kto w Europie protestował – wszyscy rozumieli, że w sytuacji, gdy pogranicze polsko-ottomańskie rozciągało się od Krymu po Wołoszczyznę, była to konieczność polityczna.

Znacznie bardziej bulwersował sojusz prawdziwie ideologiczny, jaki zawarli z Ottomanami w kilkadziesiąt lat później kalwińscy Holendrzy, do bólu antyhabsburscy, ale też antypapiescy, rozpaleni niechęcią do katolickiego „bałwochwalstwa” i obrazów, zafascynowani powściągliwością islamu i jego niechęcią do sporządzania wizerunków, którzy nie tylko otwarli w roku 1612 swe poselstwo w Stambule, ale też podczas walk z Hiszpanami skandowali „Liver Turcx dan paus, en despit de la mes!!”, czyli – w wolnym przekładzie – „Lepszy Turczyn niż papista, i na pohybel mszy świętej!”.

Francuzi mieli najwyraźniej lekką rękę do poszukiwania sojuszników na Wschodzie. W trzy i pół wieku po Franciszku I, gdy Turcja już od dawna uważana była za „chorego człowieka Europy”, a tym samym mało obiecującego sojusznika, miejsce zaś Habsburgów zajął nie mniej groźny Bismarck, zakochana w wolności Republika, wróg wszelkich despotyzmów i miłośniczka wszelkich rewolucji, Mekka rebeliantów i socjalistów, postanowiła związać się z największą despocją ówczesnej Europy – Imperium Rosyjskim.

Oba kraje czuły się – co nieraz bywa podstawą udanego związku – nieco osamotnione: Paryż miał świeżo w pamięci klęskę 1871 roku, opłakiwał reperacje, upokorzenie, utraconą Alzację i Lotaryngię. Rosja czuła się zagrożona przez Wielką Brytanię i Niemcy, pozbawiona kolonii i kapitałów, krytykowana i niekochana. Przy cichym błogosławieństwie Watykanu, ze zgrozą spoglądającego na Kulturkampf, udało się zacieśnić relacje dyplomatyczne obu krajów: doszło do wymiany misji, a następnie kurtuazyjnych misji eskadr floty – rosyjskiej do Nicei, francuskiej do Kronsztadu.
Marianna w ramionach rosyjskiego niedźwiedzia. Karykatura autorstwa Adolphe'a Willette'a z pisma "Soleil" z 1893 roku. Fot. Wikimedia
Przy tej ostatniej okazji Jego Cesarska Wysokość Aleksander III raczył osobiście wysłuchać na baczność zakazanej do tej pory we Wszechrosji „Marsylianki”, co rozsądnie liberalne środowiska dworskie przyjęły z niekłamanym wzruszeniem.

Nic już nie stało na przeszkodzie kordialnej entencie: zawarty w 1894 roku sojusz zawarty był formalnie przeciw niemieckiemu ekspansjonizmowi, rychło jednak okazało się, że idzie za nim fala francuskich inwestycji w rosyjski przemysł i koleje, od Transsyberyjskiej, po linię orenbursko-taszkiencką, która stanowić miała przyczółek w przyszłym uderzeniu Petersburga na pozostający pod angielską kontrolą Afganistan a w przyszłości kto wie – Indie…

Mikołaj II uroczyście wmurował kamień węgielny pod najpiękniejszy paryski most Aleksandra III, Diagilew wystawiał w Paryżu „Ballets Russes”, polskie niedobitki Wielkiej Emigracji i powstańców styczniowych musiały się czym prędzej wynosić do Szwajcarii, bo francuskie powietrze okazało się im nie służyć. Ach, ta belle epoque!

Brytyjczycy z Sowietami

Sojusz francusko-rosyjski miał w sobie jednak, przyznajmy, XIX-wieczną urodę i lekkość. O ileż trudniej było o te cnoty w 47 lat później, w mroku wczesnej jesieni za kręgiem podbiegunowym, w smrodzie ropy naftowej i huku przelatujących nisko Hurricane’ów. A jednak to tam właśnie, na polowych lotniskach pod Archangielskiem, hartowało się brytyjsko-sowieckie braterstwo broni. Operacja „Force Benedict”, bo taki kryptonim nosiła do lat 60., została zapoczątkowa przez przez brytyjskiego ambasadora w Moskwie, Stafforda Crippsa, w tydzień po rozpoczęciu przez Hitlera uderzenia na ZSRS. Już w początku lipca podczas wizyty sowieckiej admiralicji w Londynie doprecyzowano projekt wsparcia przez Brytyjczyków lotnictwa Armii Czerwonej na północnej flance cofającego się frontu, a przy okazji – przekazania Sowietom kilkuset najnowszych myśliwców i przeszkolenia ich, w warunkach bojowych, w zakresie obsługi i taktyki.

Nowo sformowana jednostka RAF (w sumie 39 samolotów oraz 550 pilotów i mechaników) pod dowództwem pułkownika o dźwięcznym nazwisku Neville Ramsbottom, przez port Scapa Flow i Morze Północne dotarła w jednym z pierwszych konwojów do Archangielska 31 sierpnia 1941 roku. Misja była tak tajna, że pilotom wydano pustynne stroje maskujące i siatki na śpiwory, mające ich zabezpieczać przeciw moskitom: dopiero na lotnisku polowym w Vaendze (Siewieromorsku) wyfasowali stosowniejsze w tym klimacie tiełogriejki (kufajki) i walonki.

Forsowne szkolenia oraz wymiana doświadczeń w mesie przy wódce, whisky i ginie (kronikarz operacji, Mark Sheppard, notuje, że piwa nie zabrano z Anglii ze względu na niekorzystną relację objętości do mocy) rozpoczęła się natychmiast. Pierwsze loty bojowe – o, urodo symbolicznych dat! – podjęto 17 września, niemal natychmiast nawiązując kontakt bojowy z Luftwaffe oraz Suomen Ilmavoimat, czyli lotnictwem fińskim.
Pułkownik Neville Ramsbottom z RAF pozuje z Orderem Lenina. Fot. printscreen/gmic.co.uk
Czy to strącając na ziemię kolejne Junkersy i Heinkle, czy towarzysząc czerwonoarmistom w nalotach na fińskie miejscowości przygraniczne, Anglicy byli zwycięzcy: zanim w połowie listopada 1941 odpłynęli do kraju, pułkownik Neville Ramsbottom odznaczony został, jako jedyny w dziejach oficer brytyjski, Orderem Lenina.

Co ciekawe, kiedy dziewięć lat temu, w roku 2009, jedyna córka pułkownika wystawiła jego odznaczenia bojowe, w tym Order Lenina, na aukcji w londyńskim Sotheby’s, zostały one następnego dnia kupione za niebagatelną kwotę 46 tys. funtów przez rosyjskiego nabywcę, który pragnął zachować anonimowość. Najwyraźniej pamiątki po niektórych sojuszach warto zachowywać za wszelką cenę.

– Wojciech Stanisławski
Zdjęcie główne: Piloci z jednostki RAF wspierajacy Sowietów w walkach z Finami i Niemcami wykonywali loty z lotniska w Siewieromorsku pod Murmańskiem. Fot. Wikimedia
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.