Wizjoner, erudyta, punk, którym nigdy nie był, i jeden z najwybitniejszych artystów nowej fali – David Byrne – powrócił z pierwszym solowym albumem od 14 lat. W sobotę 12 maja o godz. 19.25 w TVP Kultura emisja filmu dokumentalnego o jego zespole „Legendy rocka: Talking Heads”.
Dzieci gwiazd, nawet gdy odnoszą sukces w show biznesie, to pozostają postaciami w pewnym sensie tragicznymi. Łączy je wszechobecny hejt, przekonanie, że zrobiły to dzięki sławie swoich rodziców i na ich plecach.
Jako dwudziestolatek David Byrne znalazł się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. A dokładnie w 1974 roku uciekł do Nowego Jorku wraz z przyjacielem ze studiów Chrisem Frantzem. Wspólnie uczęszczali do Szkoły Designu w Providence, stolicy najmniejszego amerykańskiego stanu Rhode Island. David wytrzymał na uczelni jedynie rok, gdyż bardziej pociągało go pisanie piosenek, które popełniał od dzieciństwa.
W pamiętniku napisał: „Byłem osobliwym młodym człowiekiem, prawdopodobnie z zespołem Aspergera”. Porozumienie z rówieśnikami utrudniał mu dodatkowo szkocki akcent. Rodzice emigrowali ze Szkocji najpierw do Kanady, a następnie na przedmieścia Baltimore w USA. Dopiero niedawno Byrne wyjawił, że głównym powodem wyjazdu z Wysp Brytyjskich nie było poszukiwanie pracy przez ojca, lecz niesnaski w dwóch szkockich rodzinach spowodowane ślubem katolika Toma z prezbiterianką Emmą.
Ubierali się pospolicie
David grał na gitarze, akordeonie, skrzypcach i zafascynowany był technikami rejestracji dźwięku. Chris Frantz był perkusistą, więc w 1973 roku, jeszcze w Providence, założyli zespół o dumnej nazwie The Artistics. W Nowym Jorku nie mogli znaleźć basisty, zatem Frantz namówił swą dziewczynę, Tinę Weymouth, był uczyła się gry słuchając płyt Suzi Quatro. W czerwcu 1975 roku trio zmieniło nazwę na Talking Heads, a rok później podpisało kontrakt z wytwórnią Sire.
Szybki początek kariery grupa zawdzięczała narodzinom nowego ruchu muzycznego, który niebawem zostanie nazwany punk. Mekką młodych, nowojorskich kapel został obskurny klub dla motocyklistów CBGB’s. Talking Heads był jednym z pierwszych zespołów, jakie wdarły się tam na scenę. W zasadzie jedynym elementem łączącym grupę z punkowcami były krótkie włosy muzyków. Ubierali się pospolicie i zanadto schludnie, a jeszcze do tego mało kto z widzów kumał, o co chodzi w chorych kawałkach wykonywanych przez Byrne’a neurotycznym głosem.
Zamiast wykrzykiwać buntownicze slogany, głosić nihilizm i radość z destrukcji lider opowiadał o życiu przeciętnych Amerykanów. Nazwa grupy, Gadające Głowy, oznaczająca komentatorów telewizyjnych wiele wyjaśniała. Byrne kpił zarówno z drobnomieszczaństwa, jak i bezdusznej obiektywności mediów. By docenić przekaz należało jednak zaprzestać wdychania kleju.
Po wydaniu debiutanckiego albumu „77” (wcześniej dołączył do grupy klawiszowiec Jerry Harrison) w orbicie zespołu znalazł się kolejny „jajogłowy” i do tego Brytyjczyk. Brian Eno był rockowym intelektualistą. Zaczynał w pionierskim, art-rockowym zespole Roxy Music. Następnie wykoncypował nowy kierunek muzyczny ambient, oraz przestawił na nowe tory karierę Davida Bowiego. Wrzenie na amerykańskiej scenie nie mogło ujść jego uwadze. Wyprodukował kompilację nowojorskich zespołów punk-jazzowych „No New York”, debiutancki album grupy Devo oraz drugą płytę Talking Heads.
Dla Byrne’a Eno stał się artystycznym bliźniakiem. Kolejne dwa albumy Talking Heads („Fear of Music”, „Remain in Lights”) były rockowymi arcydziełami. Brzmienie zespołu stało się niebywale kompleksowe, a jego motoryczną siłą tworzyły hipnotyczny, afrykański rytm i funkowa pulsacja. W efekcie studyjnych eksperymentów powstał dodatkowo nowatorski album duetu Eno-Byrne „My Life in the Bush of Gods”. Sprokurował on całkiem nowe myślenie o tworzeniu muzyki w studiu. Panowie spędzili dziesiątki godzin na montowaniu taśm, wstawiając w polimetryczne podkłady dźwiękowy wyrwane z kontekstu głosy (m.in. kaznodziei radiowego, polityków, egzorcysty, mułłów, chóru religijnego) i „niepasujące” odgłosy. Album stał się prekursorski wobec idei samplingu – tylko, że w 1980 r. nie istniało jeszcze to narzędzie do obróbki dźwięków.
Traf chciał, że dopiero po odejściu Eno do innych zajęć Talking Heads odnieśli sukces komercyjny. Kolejne trzy płyty zespołu rozeszły się w ponad milionowych nakładach. Trzymały klasę, jednak nie były już tak artystycznie niepokojące, jak wcześniejsze.
Na szczęście niespokojny duch Davida Byrne’a zmuszał go do podejmowania kolejnych wyzwań. Pod szyldem Talking Heads stworzył jeszcze jedno arcydzieło. Był to zapis koncertu zrealizowany wspólnie z reżyserem Jonathanem Demme’em (reżyserem m.in. „Milczenia owiec” i „Filadelfii”).
Metafora rockowego gwiazdorstwa
Koncert był pomyślany jako parateatralne przedstawienie muzyczne. Otwierający spektakl przebój „Psycho Killer” Byrne wykonywał jedynie przy akompaniamencie muzyki z przenośnego kaseciaka. Podczas kolejnych utworów na scenie pojawiali się poszczególni członkowie zespołu, a następnie trzech muzyków sesyjnych i dwie wokalistki. Do tego każda z piosenek miała inną oprawę świetlno-scenograficzną, a lider odgrywał w nich inną rolę. W pamięci wszystkich pozostał garnitur Byrne’a, który w trakcie wykonywania „Girlfriend Is Better” rozrastał się do ogromnych rozmiarów. Była to metafora rockowego gwiazdorstwa.
Ostatni album Talking Heads pojawił się w 1988 r., a grupa ostatecznie zniknęła ze sceny trzy lata później. Byrne nieszczególnie cierpiał po rozwiązaniu zespołu. Jako artysta zyskał uznanie nie tylko w świecie rocka. Jeszcze w trakcie istnienia grupy komponował muzykę teatralną, baletową, filmową i telewizyjną. Współpracował z tak wybitnymi reżyserami jak: Robert Wilson (teatr), Twyla Tharp, Wim Vandekeybus (balet), JoAnne Akalaitis, Bernardo Bertolucci, David MacKenzie, Paolo Sorrentino (film). Sam, w 1986 r., wyreżyserował niskobudżetowy film „True Stories” (satyryczny obraz prowincjonalnej Ameryki) oraz kilka dokumentów.
W 1988 r. założył wytwórnię płytową Luaka Bop zorientowaną na world music. Wczesne wydawnictwa zawierały nagrania brazylijskich i kubańskich wykonawców. Byrne był nimi zafascynowany i na swoim pierwszym, piosenkowym albumie „Rei Momo” nagrał utwory utrzymane w tej stylistyce. W 1995 r. dla wokalistki Seleny skomponował piosenkę „God's Child (Baila Conmigo)”, którą wspólnie zaśpiewali. Było to ostatnie nagranie latynoskiej super gwiazdy. Kilka dni później została zamordowana.
Antysłoikowy hejt mnie śmieszy, zresztą sam od lat przywożę słoiki od teściowej, która od wielu pokoleń mieszka pod Warszawą – mówi piosenkopisarz i wokalista
Solowa kariera muzyczna Davida Byrne’a nie jest tak ekscytująca jak Talking Heads, jednak kilka albumów amerykańskiego Szkota („David Byrne”, „Lead Us Not Into Temptation”, „Grown Backwards”) jest godnych polecenia. W ciągu ostatnich lat nowojorczyka bardziej ekscytowała współpraca z innymi muzykami (X-Press 2, St. Vincent, Caetano Veloso, Arcade Fire, Anna Calvi, De La Soul, Dirty Projectors) niż działalność solowa.
Jednocześnie realizował się na innych polach niż muzyka rockowa. W 2005 r. założył radio internetowe swojego imienia oraz napisał wraz z Fatboy Slimem disco operę o życiu Imeldy Marcos, kontrowersyjnej byłej Pierwszej Damy Filipin. W następnym roku wydał książkę z rysunkami „Arboretum”, a pięć lat później miał wystawę swoich prac w Nasher Museum Of Art. W 2008 r. skomponował sześć religijnych hymnów wykorzystanych w serialu telewizyjnym „Big Love”, wyprodukowanym przez HBO.
Warto też wspomnieć, że Microsoft wykorzystał jego utwór „Like Humans Do” do promocji Windows Media Playera. Jesienią ubiegłego roku artysta wystawił w New York’s Public Theater rockowe oratorium „Into the Fire”, poświęcone Joannie d’Arc, a w Kalifornii wraz Malą Gaonkar stworzył interaktywną wystawę „Neurosociety”.
Projektant stojaków rowerowych
Jedną z największych pasji Davida Byrne’a jest rower, którego używa jako swojego głównego środku lokomocji. Zainteresowanym tą tematyką polecam wydane również w Polsce „Pamiętniki rowerowe”, napisane przez Byrne’a w 2009 r. Dodatkowo wokalista zaprojektował rowerowe stojaki parkingowe w kształcie znaku dolara oraz gitary elektrycznej. Pierwszy stoi na Wall Street, a drugi w Williamsburgu na Brooklynie.
Wreszcie w marcu bieżącego roku, David Byrne wydał swój pierwszy od 14 lat piosenkowy album solowy. Tak jak w dobie Ronalda Reagana i tym razem nowojorczyk zmierzył się z światem współczesnych mu, przeciętnych Amerykanów. Napisał dziesięć ironicznych, mikro opowieści, w których zamiast stawiać tezy diagnozuje stan chaosu i tworzy alternatywną wizję USA. Opisuje ludzi, którzy są oszołomieni i przytłoczeni problemami, ale i otaczającymi ich możliwościami. By było zabawniej w kilku piosenkach rzeczywistość widzimy oczami różnorakich zwierząt.
Wcześniej w audytorium New School w Nowym Jorku Byrne wygłosił kilka prelekcji noszących tytuł „Reason To Be Cheerful”, który zapożyczył od starego przeboju Iana Dury’ego. Na jednym z wykładów powiedział: – Może to zabrzmi dziwnie w dzisiejszych czasach, ale kiedy potrzebujemy pomóc sobie nawzajem, to szukamy powodów do radości.
–Grzegorz Brzozowicz
Tygodnik TVPPolub nas
Zdjęcie główne: David Byrne podczas Montreux Jazz Festival, 1997 rok. Fot. Reuters/Stringer