Tajemnicza jest droga i niejasny sposób, w jaki nasz Marszałek Senatu został nie tylko antysemitą, ale w dodatku znanym. Jest jeden trop – pogląd, że wszyscy Polacy są antysemitami. Po synapsach w wielu amerykańskich mózgach snuje się siwy dym zamiast serotoniny.
„Holocaust movies” to osobna klasa filmów: trafiamy na nie wiedząc, że doświadczymy katharsis, które nie ma wiele wspólnego ze zwykłymi kinowymi satysfakcjami. „Jakub Kłamca”, „Samson”, „Korczak”, „Pasażerka”, nieuchronna „Lista Schindlera” oraz „Pianista” albo „Życie jest piękne” i „Pociąg życia”, z nutą tragikomedii – każdy ma swoją dłuższą czy krótszą biało-niebieską listę tytułów, towarzyszących ich premierom debat, scen, które ogląda się ze ściśniętym gardłem.
Do tej długiej listy dołącza teraz „Sobibór”: mocna fabuła o okolicznościach, jak ujmuje to obiegowa fraza, „jedynego udanego buntu w obozie zagłady”, który miał miejsce w jednym z wielkich obozów wzniesionych w ramach akcji „Reinhardt”, na pograniczu Generalnego Gubernatorstwa i Komisariatu Rzeszy Ukraina, w lasach między Chełmem a Włodawą. Światowa premiera (co ciekawe, miała ona miejsce w Warszawie, chociaż Polska nie jest producentem tytułu, pochodzą z niej odtwórcy ról ważnych, ale drugoplanowych) miała miejsce przed trzema tygodniami; w Polsce film trafia na ekrany 11 maja.
Baletowy rytm
Nie wiem, czy „Sobibór” znajdzie się w gronie najwybitniejszych pozycji filmowych, mówiących o Zagładzie: obejrzawszy go dwukrotnie, miałem w kilku momentach wrażenie niepotrzebnego dramatyzowania, podkreślania opętania i zezwierzęcenia SS-manów w sposób nazbyt już ostentacyjny: w większości byli to przecież „zwykli ludzie” (by przypomnieć tytuł głośnej pozycji historyka Christophera Browninga o 101. Policyjnym Batalionie Rezerwy z Hamburga, uczestniczącym w ludobójstwie), przypisywanie im złożonych dewiacji seksualnych czy religijnych nie sprawi, że łatwiej nam będzie pojąć ich spełnianie się w roli oprawców.
Zbyt groteskowa wydała się scena „nocy Walpurgii”, w jaką przemieniają się urodziny komendanta obozu, oberscharführera Karla Frenzla. Główny bohater, Aleksandr Pieczerski, to hamletyzuje, to okazuje się, w scenie przerąbywania pnia, dysponować nadludzką siłą. Bohaterek, w tym zjawiskowej Marii Kożewnikowej, nie ima się brud, głód ani znużenie – aż do scen buntu pozostają tycjanowskie, olśniewające.
Są to jednak drobiazgi, trybut, jaki reżyser spłaca, by rzecz okazała się bardziej „malownicza”, ściągnięta fabularnie – w zamian tworząc obrazy tak przejmujące, jak nieuchronna w filmie traktującym o Zagładzie scena gazowania grupy nowo przybyłych do obozu kobiet. Nie ma w niej żadnego przerysowania, żadnego nieuczciwego epatowania cierpieniem, podkręcania sceny ujęciami czy muzyką: rozebrane do naga i ostrzyżone córki Matki Ewy, szczupłe i biodrzaste, wylęknione i nieświadome końca, idą schludnym, wybielonym ceglanym korytarzem aż zatrzasną się za nimi hermetyczne drzwi komory.
Reżyser "Sobiboru" Konstantin Chabieński podczas konferencji prasowej w foyer Teatru Dramatycznego w Warszawie w dniu polskiej i światowej premiery filmu 23 kwietnia. Fot. PAP/Marcin Kmieciński
To ujęcie, spodziewane przecież przez widza, zrealizowane jest z najwyższą powściągliwością, z rytmem niemal baletowym – i chociaż nie dowiadujemy się zeń nic nowego, pozostawia nas oniemiałymi, raz jeszcze uświadamiając, czym jest fenomen ludobójstwa, które w tak bezosobowym, tak „technicznym” kształcie dokonać się mogło dopiero w zdesakralizowanej nowoczesności.
Realia funkcjonującego przez blisko półtora roku obozu zagłady, w którym zginęło, według szacunków polskiego historyka Roberta Kuwałka, co najmniej 180 tys. osób z ziem Polski, Litwy, Holandii, Czech i sowieckiej Białorusi, sprowadzone zostały do tuzina dni – dwunastu sekwencji, ukazujących tworzenie konspiracji obozowej w warunkach nie tylko terroru i zastraszenia, lecz i powszechnego donosicielstwa.
Żydzi mówią po polsku
Wobec funkcjonowania w potocznej świadomości historycznej, także za sprawą brytyjskiego filmu sprzed 40 lat, terminu „Ucieczka z Sobiboru” nie będzie spoilerem stwierdzenie, że plan, mimo dramatycznych zwrotów akcji i zawodności niektórych ogniw, ostatecznie się powiódł: 14 października 1943 roku spiskowcom udało się w skoordynowany sposób zlikwidować większość SS-manów i dowódcę wachmanów (strażników rekrutujących się spośród Reichsdeutschów oraz zdemoralizowanych sowieckich jeńców) zebrać więźniów na placu apelowym i nakłonić ich do ucieczki pod ogniem ostrzeliwujących się niedobitków załogi SS-Sonderkommando Sobibor.
Skąd zatem niepokój, jaki dało się odczuć w Polsce na kilka tygodni przed premierą, skąd więcej niż zwykle recenzentów na przedpremierowych pokazach? Nie, problem nie dotyczy w najmniejszym stopniu, powracających w ostatnich miesiącach, bolesnych oskarżeń o „polską współodpowiedzialność za Holokaust”.
Filmowy Sobibór (podobnie zresztą, jak jego prawdziwy pierwowzór) pozostaje wyizolowanym, osobnym światem, zadrutowanym piekiełkiem w lasach, na ekranie nie pojawiają się ani zwiadowcy Okręgu Lublin AK usiłujący zdobyć informacje o obozie, ani szmalcownicy, ani „polscy więźniowie Sobiboru” – co nie dziwne, zważywszy, że według kilku badaczy, w ogóle ich nie było: wzmianki o nich na powojennych tablicach pamiątkowych stanowią wyłącznie świadectwo dążenia władz PRL do „polonizowania” Zagłady.
24.04.2018
Język polski rozbrzmiewa wśród więźniów (na równi z rosyjskim, jidysz i francuskim, co jest zresztą jednym z fenomenów ekranowego „Sobiboru”; ze względu na wielojęzyczność ten film wymagać będzie napisów w każdym kraju, gdzie będzie dystrybuowany) wyłącznie za sprawą trafiających tam Żydów - obywateli II RP.
W ogóle też nie pojawia się na ekranie wątek „losów więźniów po ucieczce”, co mogłoby być przedmiotem sporów i wzajemnych oskarżeń: jak wiadomo ze studiów prof. Teresy Prekerowej, część uciekinierów mogła liczyć na pomoc miejscowej ludności, cień drzewek Sprawiedliwych pada i na Chełmszczyznę, zdarzały się jednak również przypadki wydawania więźniów granatowej policji lub – najczęstsze – odmowy wszelkiej pomocy.
„Nie wywyższać żydowskiego cierpienia”
Zdumienie polskich komentatorów, wśród których pierwszy chyba był dr Łukasz Jasina z PISM budzi przede wszystkim fakt, że temat Zagłady i oporu podejmuje strona rosyjska („Sobibór” stanowi formalnie koprodukcję rosyjsko-litewsko-niemiecko-polską, ale dwoje ostatnich partnerów odegrało jedynie minimalną rolę; Litwa dostarczyła większość obsługi technicznej, sam film kręcono w litewskich plenerach, ale decydujący wkład finansowy pochodzi z Moskwy, zaś odtwarzający postać głównego bohatera aktor, Konstantin Chabieński, cieszący się dziś w Rosji ogromną popularnością, jest również reżyserem filmu). Podejmuje go, przypomnijmy, po dziesięcioleciach milczenia na płaszczyźnie artystycznej, które było zresztą jedynie pochodną sowieckiej polityki historycznej.
Doktryna „nie wywyższać żydowskiego cierpienia” obowiązywała właściwie nieprzerwanie od wybuchu Wielkiej Ojczyźnianej: już w 1943 r. odwołują się do niej sowieccy partyzanci na kartach „Nie trzeba głośno mówić” Józefa Mackiewicza, jej ofiarą padła większość wymordowanych po wojnie członków Żydowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego, powołanego przez Stalina z myślą o propagandowym oddziaływaniu na opinię publiczną w USA. Rozpętane przez Niemców inicjatywy ludobójcze przez dekady nie były w ZSRS przedmiotem ani badań, ani upamiętniania.
Aleksandr Aronowicz Pieczerski (1909-90), główny bohater powstania w Sobiborze. Fot. Wikimedia
Symboliczny jest zresztą pod tym względem los głównego bohatera powstania w Sobiborze, wspomnianego już Aleksandra Pieczerskiego, który po ucieczce ocalał i zdołał przedrzeć się do sowieckich oddziałów partyzanckich operujących wokół Brześcia. Doświadczył on, mimo dramatycznych przejść i wielkich zasług, niejako „podwójnych” represji.
Najpierw, rutynowo, jak każdy żołnierz Armii Czerwonej, który dostał się do niewoli, został wcielony do „batalionów karnych”, stanowiących jak wiadomo ostatni sort „mięsa armatniego” Żukowa – po wojnie zaś, w roku 1948, został w ramach antysemickiej kampanii stalinowskiej przeciw „kosmopolitom”, zwolniony ze skromnego stanowiska administratora i do chruszczowowskiej odwilży pozostawał z zakazem pracy.
Nie otrzymywał paszportu nawet na procesy strażników z Sobiboru, jakie toczyły się w RFN, o jego odznaczenie jako pierwsza upomniała się III RP, przyznając mu (pośmiertnie, w 2014 r.) Krzyż Kawalerski orderu Zasługi RP.
Parki i osiedla
Mimo, że – w liczbach bezwzględnych – najwięcej Żydów podczas II wojny światowej zginęło na ziemiach położonych na wschód od linii Ribbentrop-Mołotow (a zatem, z moskiewskiego punktu widzenia, stanowiących część ZSRS), ten „wschodni Holokaust” – obywający się często bez komór gazowych, realizowany przy pomocy Einsatztruppen i miejscowych kolaborantów – nie doczekał się niemal żadnych świadectw artystycznych.
Na terenie słynnego kijowskiego „Babiego Jaru” (i w dziesiątkach podobnych miejsc zagłady żydowskiej ludności miejskiej) zakładano parki lub budowano nowe osiedla, poemat Jewtuszenki pod tym samym tytułem, poświęcony rozstrzelaniu kilkudziesięciu tysięcy obywateli Kijowa, funkcjonował na obrzeżach oficjalnego obiegu literatury, „Ciężki piasek” Anatolija Rybakowa i wiele innych powieści i filmów przywołujących Zagładę wydano dopiero w latach pierestrojki.
"Sobibór", reż. Konstantin Chabieński. Fot. materiały prasowe
Powrót tematyki Zagłady i cierpień żydowskich obywateli ZSRS powraca dopiero w ciągu ostatnich 10-15 lat – i są podstawy, by przypuszczać, że nie jest to podyktowane jedynie chęcią naprawienia krzywd i przerwania milczenia. Co najmniej równie istotna jest intencja Moskwy, by nie tylko zdjąć z obywateli ZSRS sprzed 70 lat jakiekolwiek odium kolaboracji z III Rzeszą czy szmalcownictwa (a przecież i na tej płaszczyźnie odsetek Żydów, którzy polegli, by tak rzec, z ręki czy z donosu współobywateli, jest najwyższy w przypadku Rosji).
Chodzi również o to, by ukazać Związek Sowiecki – szerzej, Rosję – jako jedynego prawdziwego „zbawiciela” Żydów skazanych na Zagładę, by w ten i tylko w ten sposób wpisać go w narrację o Holokauście. Stąd nasilające się od kilku lat kontrowersje w związku z obchodami kolejnych rocznic wyzwolenia Auschwitz i innych obozów zagłady. Stąd – nieprzypadkowa przecież – prapremiera „Sobiboru”, jaką zorganizowano jeszcze w styczniu tego roku dla dwóch widzów: Władimira Putina i Benjamina Netanjahu.
Divide et impera
Najboleśniejszym bodaj aspektem tego „przejmowania pamięci” jest kwestia losów żydowskich uciekinierów z gett i obozów zagłady na wschodnich ziemiach RP i ich przejmowania przez partyzantkę sowiecką. To jeden z najbardziej złożonych supłów na „skrwawionych ziemiach”, zasługujących na osobne teksty i opracowania: z jednej strony Żydzi mieli podstawy, by obawiać się miejscowej ludności, wachlarza postaw od obojętności, przez niechęć, po jawną wrogość, postaw karmiących się pamięcią sowieckiej okupacji w latach 1939-1941, ale przecież od niej starszych i głębiej zakorzenionych.
Z drugiej strony – strona sowiecka robiła, co mogła, by obawy te podsycić, więcej – dążyła do możliwie ostrej i nieodwracalnej konfrontacji partyzanckich oddziałów żydowskich, pozostających pod jej kontrolą (a innych w zasadzie nie było) ze strukturami Armii Krajowej i polską ludnością cywilną, w najczystszej formie realizując politykę divide et impera. Zadanie to udało się w pełni – jego symbolem pozostaje bodaj dziś nieopowiedziana do końca historia zagłady wsi Koniuchy.
W niczym zatem nie odbierając odwagi i zasług poszczególnym żołnierzom walczącym o życie swoje i innych, takich jak odznaczony przez III RP główny bohater „Sobiboru”, Sasza Pieczerski – trzeba pamiętać, jakie konteksty wywołuje dziś gloryfikacja sowieckich partyzantów-uciekinierów z gett.
Czy odium, ciążące na braciach Bielskich i architektach rosyjskiej polityki historycznej w jakikolwiek sposób obciąża pamięć niewinnych, tragicznych ofiar SS-Sonderkommando Sobibor? Odpowiedź przecząca jest aż nazbyt oczywista. Ale patrząc w dniach premiery na fabryczne baraki obozu zagłady omiatane siwym światłem reflektorów, warto pamiętać, że w tych dniach – ściślej, 8 maja – przypada 75. rocznica masakry podwileńskiej, polskiej wsi Naliboki, dokonanej przez sowiecką partyzantkę.
– Wojciech Stanisławski
Tygodnik TVPPolub nas
Zdjęcie główne: "Sobibór", reż. Konstantin Chabieński. Fot. materiały prasowe