Zostawmy jednak te rozważania. Pawlikowski przede wszystkim pokazuje, jak system komunistyczny niszczy wspólne szczęście pary głównych bohaterów: pianisty, kierownika artystycznego „Mazurka” Wiktora Warskiego oraz występującej w tym zespole pieśniarki i tancerki Zuli Lichoń. Mamy zatem tu do czynienia z reżimem, który na ołtarzu dobra narodu (ach ten straszny polski nacjonalizm!) poświęca szczęście pojedynczych ludzi.
Byłbym jednak niesprawiedliwy, gdybym chciał się skoncentrować wyłącznie na tej politycznej perswazyjności przesłania płynącego z filmu. Bo jednak na pierwszym planie pozostaje w „Zimnej wojnie” melodramat.
Powody, dla których Wiktor i Zula nie potrafią stworzyć trwałego związku wykraczają poza politykę. Ot choćby bardzo ważne wydaje się to, że prosta dziewczyna z ludu, która w wielu sytuacjach wykazuje się determinacją i przebojowością, czuje się wobec mężczyzny należącego do społecznej elity kimś gorszym, i dlatego nie wierzy, że relacja między nimi ma przyszłość.
Poza tym „Zimna wojna” to pod względem artystycznym majstersztyk. Na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z banalną, romantyczną fabułą, ale jest w niej coś magnetycznego. Pomysł, żeby o parze nieszczęśliwych kochanków rozdzielanych przez bezlitosne mechanizmy polityki opowiedzieć głównie za pośrednictwem muzyki i obrazów, przy minimum dialogów okazał się wyśmienity.
Vega zadarł z możnymi
Wysmakowane czarno-białe zdjęcia kojarzące się z filmami noir oraz estetyką francuskiego egzystencjalizmu, pieśni ludowe – zarówno w wersjach surowych, „korzennych”, jak i w jazzowych aranżacjach Marcina Maseckiego – to wszystko razem stanowi olbrzymi atut „Zimnej wojny”. Podobnie, jak znakomita gra aktorska – tu szczególnie wyróżnia się ekspresja Joanny Kulig w roli Zuli.
No i trzeba przyznać, że powstał film bardzo polski. Jeśli w uszach ciągle gra przejmująca, melancholijna pieśń „Dwa serduszka”, to nie można oprzeć się myśli, że to wszystko, co oglądamy na ekranie, to dramat zwyczajnych, stroniących od polityki, Polaków, z którymi zawieruchy dziejowe XX wieku obeszły się bezlitośnie. Nie, po czymś takim, trudno byłoby Pawlikowskiemu zarzucić antypolonizm.