Fabryki posłusznych obywateli. Uczniowie piątkowi to idealni szeregowi pracownicy korporacji
piątek,22 czerwca 2018
Udostępnij:
Nie ma potrzeby wymagać od dzieci dobrych ocen ze wszystkich przedmiotów! W dorosłym życiu nie ma ludzi, którzy są dobrzy ze wszystkiego — mówi Angelika Talaga, edukatorka, neuropedagog i autorka bloga o innowacyjnych metodach w edukacji dzieci.
TYGODNIK.TVP.PL: Kiedy na prelekcjach mówi pani o niedociągnięciach szkoły, słychać owację widowni. Chce pani zburzyć szkołę, jaką znamy?
ANGELIKA TALAGA:Postuluję raczej ignorowanie obecnego systemu edukacji, większą świadomość rodziców i bardziej krytyczne podejście do tego, co oferuje polska szkoła. Niestety, mój idealizm zderza się z rzeczywistością. Systemu nie da się zmienić. Zamiast rewolucjonistki postulującej kompletną zmianę chorego systemu kształcenia w naszym kraju, lepiej być kropelką, która drąży skałę. Moja misja to zmiana mentalności rodziców i to nie wszystkich, ale tych, którzy tego chcą i którym naprawdę zależy na przyszłości ich dzieci.
A niby dlaczego rodzice mieliby zmieniać mentalność? Dobry rodzic dba o edukację swojego dziecka, wspiera go w zdobywaniu dobrych ocen, pilnuje odrabiania prac domowych…
Nasze pokolenie, pokolenia naszych dziadków i rodziców wyrastały w przekonaniu, że szkoła nauczy ich dzieci i zapewni dobrobyt w przyszłości. Pokolenie ludzi urodzonych w latach 80. już wie, że tak to nie działa. Świat nie dotrzymał obietnicy. Teraz my jako rodzice staramy się być coraz bardziej świadomi i czujemy się odpowiedzialni za przyszłość swoich dzieci. I właśnie celem mojej aktywności – czy na blogu, czy w podcastach i wykładach – jest zmiana tej świadomości. Do rodziców należy dotrzeć i uświadomić im, że za rozwój ich dzieci i wykorzystanie ich potencjału wcale nie odpowiada szkoła.
Jak to „nie szkoła”? A kto?
Każdy świadomy rodzic, którego dziecko uczy się w szkole prędzej czy później przekonuje się, iż coś z tą szkołą jest nie tak. Doszliśmy do ściany. Uczniowie są przeładowani wymaganiami, zmuszani do przyswajania encyklopedycznej wiedzy, rywalizowania o oceny…
Źródło: YouTube; Konferencja TEDxKonin
Ale życie polega na tym, aby robić to, co jest dla człowieka niewygodne i niemiłe.
To najczęstszy mit obrońców obecnego systemu. Tymczasem generalne zasady, na jakich zbudowana jest szkoła, są oderwane od rzeczywistości. Już sam fakt, że przez kilkanaście lat jesteśmy otoczeni ludźmi urodzonymi w tym samym roku jest czymś, co się nie powtarza w dorosłym życiu. Jako dorośli współpracujemy i uczymy się od bardziej doświadczonych lub przekazujemy doświadczenie młodszym. Otaczamy się ludźmi, którzy są podobni do nas, wyznają podobne wartości czy mają podobne cele. W szkole od dziecka zamykamy grupę osób w tym samym wieku, co powoduje wiele problemów wychowawczych.
Ale jak to sobie pani wyobraża – dzieci przedszkolne mają się uczyć w jednej klasie ze starszymi, np. 10-latkami?
Problem w wychowaniu przedszkolnym jest jeszcze większy. W naturalnych strukturach społecznych dzieci uczą się od siebie nawzajem, poznają normy społeczne, naśladują starszych, gdyż oni są bardziej opanowani. Widzą, że młodsi są bardziej niestabilni i mniej zaradni. Mają także okazję poznać różne wzorce zachowań, nie tylko polegające na tym, że jak kolega zabierze mi zabawkę, bo jest silniejszy lub mnie ugryzie, to on będzie się nią bawił. Dziecko w dużej grupie rówieśniczej uczy się głównie niewłaściwych wzorców zachowań od równie mało doświadczonych kolegów.
No ładnie, kwestionuje pani podstawy systemu. A nie boi się pani, że likwidując te malutkie patologie, wypuści pani w świat ludzi do tego świata nieprzystosowanych?
Ma pan na myśli, że obecna szkoła ma zahartować ludzi do realnego życia w społeczeństwie? Nie mam wcale ambicji, żeby dotrzeć do każdego rodzica w Polsce. Zdaję sobie sprawę, że bardzo wiele postulatów alternatywnych metod kształcenia może brzmieć jak herezja. Dlatego skupiam się na dotarciu do ludzi zainteresowanych rozwojem osobistym dzieci. Proszę zobaczyć, jak wielu przedsiębiorców – ludzi, którzy osiągnęli sukces dopiero po 20, 30-latach – dochodzi do wniosku, że w życiu popełniali błędy. Nasze dzieci nie muszą marnować tak wielu lat.
Rozwój osobisty dla wąskiej grupy to elitaryzm. A co z powszechnym systemem edukacji?
A co jest alternatywą? Nie wierzę, że urzędnicy czy politycy z jakiejkolwiek opcji są zainteresowani faktycznymi zmianami. I nie chodzi wcale o zburzenie szkół. Niestety, wszyscy eksperci, których znam i którzy mieli konkretne plany zmiany formuły kształcenia w Polsce, zderzali się z brutalnym prawem demokracji. Politycy nie chcą podejmować nawet dobrych decyzji, jeżeli nie będą one zaakceptowane przez opinię publiczną. Podejmują więc decyzje, dzięki którym mogą wygrać kolejne wybory. Dlatego zmian w systemie edukacyjnym nie będzie.
A co się pani nie podoba w reformie szkolnictwa? Czy to nie próba uzdrowienia sytuacji?
Wprowadzenie gimnazjów, a później ich likwidacja czy wspólny podręcznik były reformami niepotrzebnymi i szkodliwymi. Najpierw zafundowano dzieciom chaos, jaki trwa do dziś, a następnie wprowadzono jednolity podręcznik, z którego będą uczyć się dzieci o innych predyspozycjach, kompetencjach czy pochodzące z innych środowisk.
A to źle? Czy to nie pomaga wyrównywać szanse?
Uniwersalne rozwiązania nigdy nie są dobre dla wszystkich. Ujednolicenie programu i wymagań sprawia, że zdolniejsze dzieci, które już np. nauczyły się czytać, marnują kolejne lata, nudząc się na lekcjach. Wszystko dlatego, że w systemie każdy uczeń jest oceniany jedną miarą. A dziecko, które się nudzi, przestaje słuchać nauczycielki i zaczyna przeszkadzać.
Ale gdy siedzi grzecznie, nabywa kompetencji społecznych.
Mówi się, że uczniowie „piątkowi” dziś pracują u tych „czwórkowych” i „trójkowych” (śmiech).
?
Tak, bo ci piątkowi to idealni szeregowi pracownicy korporacji, którzy zawsze słuchali nauczycielki, wykonywali polecenia, byli grzeczni i uczyli się, że nie warto myśleć samodzielnie, bo dorosły i tak powie jak należy myśleć. Szkoła nauczyła ich, jak być posłuszną jednostką w społeczeństwie. Jeżeli miałeś piątki ze wszystkiego, to – przy obowiązującym zakresie wymagań – oznacza, że nie miałeś czasu na rozwijanie żadnych zainteresowań.
Ale jako dzieci udowodnili, że potrafią się zmusić do czegoś, czego nie lubią. Zupełnie jak w życiu.
Żarty na bok. Oceny i przedmioty to jeden z największych problemów szkolnictwa. Podział klasowo-lekcyjny i encyklopedyczne podejście do przyswajania wiedzy to relikt poprzedniego świata, gdy nie było tak łatwego dostępu do informacji jak dziś. Współczesna szkoła ma nawet problem z definicją terminu „wiedza”. W dzisiejszych czasach nie jest ona tym, czym była jeszcze kilkanaście lat temu. Nie wiemy jeszcze, jaka będzie jej definicja w roku 2030 czy 2040, kiedy dzieci, właśnie te, które tu idą (właśnie mija nas grupa 10-latków – C.K) będą dojrzałymi pracownikami. A dziś nauczanie w szkole jest archaiczne.
Chodzi pani o oceny? Przecież to waluta potwierdzająca „wiedzę”, a dobre oceny to wręcz imperatyw kulturowy.
Tymczasem, nie ma potrzeby, by wymagać od dzieci dobrych ocen ze wszystkich przedmiotów! Oczywiście, rozumiem rodziców i wiem, stąd taki imperatyw może wynikać. Zamiast jednak wymagać samych piątek, można uzgodnić, że skupiamy się na tylko tych przedmiotach, które interesują ucznia. W dorosłym życiu nie ma ludzi, którzy są dobrzy ze wszystkiego.
Ale to takie przyjemne dla rodzica, gdy dziecko ma średnią 5.0 i świadectwo z czerwonym paskiem.
Tak, to bardzo przyjemne, ale zależy, jakim kosztem. Jeżeli przez cały rok, cała rodzina i dziecko stresują się wynikami w nauce, jeżeli lekcje są odrabiane do godz. 23.00 i dziecku brakuje czasu na rozwijanie pasji, to odpowiadam: nie warto! Jeżeli średnia ocen ma zapewnić miejsce w kolejnej szkole, później na studiach, a później może dobrą pracę, to też nie warto. Wszyscy już przekonaliśmy się, że tak to nie działa.
To co działa? Jeżeli średnia jest nieważna, to może w ogóle zlikwidować oceny?
Też tak uważam. Ocenianie w skali 1-6 czy A-F jest dużym błędem systemu, a średnia ocen to swoisty fetysz. Generuje to prawdziwą patologię, nastawia dzieci na naukę motywowaną nie ciekawością świata czy chęcią dowiedzenia się wartościowych rzeczy, a uzyskaniem oceny. Ogromnym zaniechaniem współczesnej szkoły jest też to, że nie uczy jak...się uczyć. A przecież w dzisiejszym zmieniającym się dynamicznie świecie to kluczowa umiejętność. Za chwilę, gdy zawody będą zastępowane przez technologie, okaże się, że będziemy musieli szybko nabyć nowych kompetencji. Czy dzisiejsza szkoła nas do tego przygotowuje?
Chyba mnie pani przekonała. Mówimy o umiejętnościach programowania, a wciąż mamy problem z nauczaniem języka angielskiego. Płacimy podatki na publiczną szkołę, a dzieci uczymy angielskiego na zajęciach prywatnych.
To kolejny dowód na niewydolność systemu oświaty i marnotrawienie zasobów. A przecież jest proste rozwiązanie, które może rozwiązać dwa problemy edukacyjne – naukę czytania i naukę języka angielskiego. Wystarczy emitować w telewizji obcojęzyczne filmy bez lektora, a z polskimi napisami. Tak jak w Skandynawii. Tam już młodzi ludzie płynnie mówią po angielsku. W Polsce nawet nastolatki wciąż mają z tym problem, a wybierają film z lektorem, bo mają kłopot z szybkim czytaniem napisów.
Źródło: YouTube
Teraz krytykuje pani metodykę nauczania. Jesteśmy gotowi na postawienie systemu na głowie?
Fakt, że w sklepach jest niezdrowe jedzenie nie oznacza, iż mamy karmić nim swoje dzieci. Tak samo jest z systemem edukacji. Świat od czasów maszyny parowej nieco się zmienił. Przeszliśmy kolejne fazy rewolucji technologicznych, a nadal uczymy dzieci w instytucji wymyślonej w XIX wiecznych Prusach. Takiej, która w przemysłowy wręcz sposób kształtowała posłusznych obywateli, robotników czy rekrutów.
W Polsce jest coraz więcej innowatorów takich jak pani. Powstają placówki społeczne oparte na innych zasadach. To dobry wzór dla szkoły publicznej?
Innowacja to nie jest coś, co akceptuje system! Pan nadal naiwnie tkwi w przekonaniu, że państwowe szkolnictwo służy temu, żeby tak wyedukować dziecko, aby radziło sobie w przyszłości. Tymczasem prawda jest inna! Szkoła stworzona w epoce industrialnej przez polityków wciąż służy temu, aby ukształtować człowieka wygodnego dla systemu, którym owi politycy kierują. Wiem, że to, co mówię brzmi jak teoria spiskowa, ale politykom w systemie demokratycznym, jaki znamy, nie zależy na tym, aby obywatele myśleli zbyt szeroko i zbyt głęboko analizowali problemy ekonomiczne czy społeczne…
A propos ekonomii. Bardzo mi imponuje lansowany przez panią program edukacji ekonomicznej dla dwulatków.
Przyznam, że to nie był zbyt zachęcający tytuł jednego z odcinków mojego podcastu (śmiech). Użytkownicy odebrali to jako zupełny absurd, tymczasem odebrałam najwięcej entuzjastycznych wiadomości i próśb o dalsze części edukacji dla maluchów. I co najważniejsze – w tym cyklu wcale nie chodzi o nauczenie zbierania pieniążków do świnki, ale o rozumienie praw rynku i prewencję przed wpływem na nasze dzieci korporacji i reklamodawców. Chyba już zdajemy sobie sprawę, że agencje reklamowe zatrudniają psychologów dziecięcych. Treść reklamy jest dostosowana do odbiorców od drugiego roku życia, a badania psychologiczne potwierdzają, że dziecko już w tym wieku jest w stanie rozpoznawać marki. Do tego przekaz często jest po prostu fałszywy. Nawet starsze dzieci oglądając reklamy, w których występuje aktor w lekarskim kitlu, wierzą, że to jest prawdziwy lekarz. Edukacja ekonomiczna ma nauczyć rozpoznawania przekazów i konfrontowania ich z rzeczywistością.
Źródło: YouTube
Reklamy reklamami, ale największym zmartwieniem rodziców jest wszechobecna technologia. Dzieciom grozi cyfrowa demencja?
Przywołuje pan słynne twierdzenie zawarte w książce Manfreda Spitzera. Ale sam autor przyznał przecież, że swoimi badaniami chciał nastraszyć rodziców, których dzieci nadmiernie używają technologii. Przyznał też, że w książce wybrał te badania, które potwierdzały jego tezy, że świat cyfrowy ogranicza ludzki umysł. Nie wspomniał, że tak powszechnie krytykowane gry rozwijają mózg, tylko w innych obszarach niż czytanie.
Poważnie? Sadzając dziecko przed grą wideo, mogę wychować geniusza?
(śmiech) Postęp był krytykowany już przez Sokratesa, a wynalazek pisma przez wielu innych filozofów. To przełomowe dla naszej cywilizacji odkrycie sprawiło, że człowiek zaczął ograniczać pamięć – nie potrafił już jak wcześniej recytować całej Iliady czy Odysei… W takim znaczeniu pismo także upośledziło ludzi, ale otworzyło im drzwi do innych zdobyczy cywilizacji.
Czyli nie odbierać dzieciom smartfonów?
Wracamy do punktu wyjścia i początku naszej rozmowy. To, co dziecko robi ze smartfonem i jak długo przebywa w świecie wirtualnym to problem nie technologii i twórców aplikacji, a rodziców i odpowiedzialność ich i tylko ich. Jako rodzice powinniśmy być świadomi zagrożeń i zadawać sobie sprawę, że cztery godziny spędzone przez 5-latka przed tabletem to niekoniecznie dobry pomysł. A z drugiej strony nie jestem po stronie obozu radykalnego, który postuluje absolutną cyfrową abstynencję. Przecież świat przyszłości zmusi obecne dzieci do funkcjonowania w świecie algorytmów. Programowania powinniśmy uczyć dzieci tak samo, jak pisania.
Tygodnik TVPPolub nas
Szkoła A.D. 2018 nie ma tego w podstawie programowej. To jak? Posyłać tam dzieci?
To już pana odpowiedzialność jako rodzica. Posyłać, ale zdawać sobie sprawę, że to, co oferuje system z pewnością nie zapewni wykorzystania w 100 procentach potencjału dziecka.
– rozmawiał Cezary Korycki
Zdjęcie główne: Zasady, na jakich zbudowana jest szkoła, są oderwane od rzeczywistości - twierdzi Angelika Talaga. Fot. Shutterstock