Wszystko zaczęło się na początku ubiegłego wieku, kiedy to ubogi białoruski chłop – analfabeta, Eliasz Klimowicz powziął – bombastyczny, zważywszy na jego nader skromne możliwości – zamiar budowy cerkwi w rodzinnej Grzybowszczyźnie niedaleko Krynek. Motywacją do tego miał być proroczy sen. I pielgrzymka do charyzmatycznego rosyjskiego duchownego prawosławnego, Jana z Kronsztadu, który ponoć wyjaśnił Eliaszowi, że Bóg za pośrednictwem snu domaga się budowy świątyni.
Jednak aż do lat 20. nie udało się pobożnemu chłopu ukończyć budowy. A kiedy wreszcie w 1929 r. cerkiew stanęła, Ilja zaczął popadać w coraz większe konflikty z Kościołem prawosławnym w osobie jego wyświęconych przedstawicieli.
Poszło – jak się zdaje – o coraz większy rozgłos i wpływy, jakimi cieszył się Klimowicz wśród swoich stronników. Bo też ci ze stronników zaczęli zamieniać się w uczniów, a z uczniów w wyznawców, sam zaś Ilja ogłosił się, zstępującym powtórnie na ziemię, starotestamentalnym prorokiem Eliaszem. Niektórzy – a może i on także – dostrzegli w jego naznaczonej ciężką pracą twarzy wizerunek samego Chrystusa.
Pochód jeźdźców apokalipsy
W latach 30. do Ilji zjeżdżali – wiedzeni sławą cudownych uzdrowień i baśniowych objawień – prawosławni chłopi ze wszystkich wschodnich terenów II Rzeczypospolitej, nawet z odległego Wołynia. Niedługo przed wybuchem wojny Klimowicz zebrał swoich wyznawców, by ogłosić założenie obok Grzybowszczyzny Nowego Jeruzalem, gdzie nastąpi koniec świata. I tak powstał Wierszalin.
Sekciarze porzucali swe obowiązki, majątki oraz role społeczne i osiedlali się w świętym mieście Boga. Apokalipsa jednak nie nastała w określonym terminie. Może tym należy tłumaczyć, że w końcu część wyznawców Ilji postanowiła proroka ukrzyżować, by dopełnić dzieła zbawienia.
I to jednak z nieznanych do końca przyczyn się nie powiodło. Aż w końcu przyszedł czas i na ukrzyżowanie, i na mroczny pochód jeźdźców Apokalipsy. Wraz z nastaniem II wojny światowej i inwazją Sowietów na Polskę, Eliasz Klimowicz został najprawdopodobniej aresztowany i jako propagator, uwsteczniających lud zachodniej Białorusi, religijnych zabobonów, wywieziony w głąb ZSRR. Ślad i pamięć po nim zaginęły na prawie pół wieku.
Pielgrzymki PRL-owskich hipisów
W latach 70. zrekonstruowaną, w pewnej mierze jednak hipotetyczną, bo niemogącą wydostać się z komunistycznego czyśćca niepamięci, historię sekty wierszalińskiej opisał w słynnym reportażu religioznawca i pisarz Włodzimierz Pawluczuk. Do Wierszalina, a raczej do jego śladów znów zaczęli zjeżdżać ludzie złaknieni wyjątkowych przeżyć. Tym razem byli to PRL-owcy hipisi, twórcy kultury i kontrkultury z samym Jerzym Grotowskim na czele.