Tułali się, byli napiętnowani, rzucano w nich kamieniami. Wojsko zniszczyło ich wsie. Wracają, niektórzy z dumą, wielu z traumą
piątek,20 lipca 2018
Udostępnij:
– Łemków postrzegano jako ukraińskich banderowców, stąd brał się paniczny strach przed nimi i powszechna wrogość. To był dość smutny czas. Wokół brak życzliwości. Nie było cerkwi, więc nie było się gdzie gromadzić. Spotykano się potajemnie na religijnych obrzędach – mówi Natalia Hładyk, sekretarz Zjednoczenia Łemków. Opowiada o traumie wysiedleń Łemków w 1947 roku, powrotach i zabliźnianiu ran.
Od 20 do 22 lipca w Zdyni koło Gorlic w Małopolsce trwa 36. edycja „Łemkowska Watra”, największe święto kultury łemkowskiej w Polsce. W trzydniowym spotkaniu bierze udział kilka tysięcy osób z kraju i ze świata.
TYGODNIK.TVP.PL: „Łemkowska Watra” to takie symboliczne i sentymentalne spotkanie Łemków na ich dawnej ziemi?
NATALIA HŁADYK: Taka właśnie idea towarzyszy Watrze od jej początku. Chcieliśmy, aby Łemkowie rozsiani po Polsce i świecie mogli się spotkać na ziemi przodków. To jest taka potrzeba serca, potrzeba powrotu do swojej małej ojczyzny. Podczas trwania Watry Łemkowie odwiedzają wsie, które już nie istnieją, rodziny, czy idą na cmentarz, aby zapalić świeczkę.
Są też organizowane zjazdy byłych i obecnych mieszkańców danej wsi. Tak było w Bednarce, Kunkowej i Koniecznej w tamtym roku, a w tym w Koniecznej i Bielance. Spotykają się całe pokolenia. Za każdym razem widać łzy wzruszenia. Oprawa artystyczna Watry jest tylko dodatkiem do ich potrzeby bycia razem, tego nic nie zmieni.
– Moi dziadkowie zostali wyrwani z własnej rodziny i ziemi. Boleśnie odczuli stratę ojcowizny – mówi Natalia Hładyk ze Zjednoczenia Łemków. Fot. archiwum prywatne Natalii Hładyk.
XX wiek odcisnął straszne piętno na losach Łemków. Władze komunistyczne w Akcji „Wisła” brutalnie wysiedliły w 1947 roku prawie 30-35 tysięcy mieszkańców dawnej Łemkowszczyzny. Wywieziono ich na tzw. Ziemie Odzyskane i na północ Polski. Jaka była historia pani rodziny?
Akcja deportacyjna w każdej wiosce wyglądała dosyć podobnie. Wkraczało Ludowe Wojsko Polskie i oznajmiało, że mieszkańcy mają trzy, cztery godziny na spakowanie się i wyjazd. Można było zabrać tylko to, co zmieściło się na furmance.
Wysiedlenia dotknęły miedzy innymi mieszkańców Kunkowej, w tym moich dziadków ze strony ojca, którzy tam mieszkali. Najpierw wywieziono ich do Gorlic. Tam przez kilka dni musieli koczować na łące. Następnie załadowano ich do wagonów towarowych na stacji Gorlice-Zagórzany i wywieziono do Wielkopolski. Tam dostali do zasiedlenia gospodarstwa w bardzo złym stanie, nierzadko wcześniej splądrowane.
W jedno miejsce deportowano tylko pięć rodzin, żeby Łemkowie nie stanowili większej społeczności w danej wsi. Kolejne były lokowane w odległości kilkudziesięciu kilometrów. Nie można się było z nimi kontaktować. Życie musieli zaczynać od nowa. Odnaleźć się w takiej rzeczywistości, zupełnie innej, musiało być ogromie trudne.
Dla moich dziadków to było traumatyczne doświadczenie. Byli wyrwani z własnej rodziny i ziemi. Boleśnie odczuli stratę swojej ojcowizny. Tu nagle muszą odnaleźć się w obcym środowisku, w którym tamtejsi rdzenni mieszkańcy są do nich negatywnie nastawieni.
Akcja „Wisła”, czyli wysiedlenie
Łemków postrzegano jako ukraińskich banderowców, stąd brał się paniczny strach przed nimi i powszechna wrogość. To był dość smutny czas. Wokół brak życzliwości. Nie było cerkwi, więc nie było się gdzie gromadzić. Spotykano się potajemnie na religijnych obrzędach.
Fujara ma dwa metry długości. Końcówka jest subtelna. Dwojnica ma sześć otworów i zarazem wcale. A trombita musi być szczelna. O co chodzi i jak to się robi?
Rodzice mojego taty do końca nie odnaleźli się w nowym miejscu. W 1956 roku, kiedy była odwilż i można było wrócić na Łemkowynę, postanowili wyjechać do Kunkowej. Tam niestety czekała na nich przykra niespodzianka: ich dom był zajęty przez osadnika polskiego, pracownika Milicji Obywatelskiej. Nie chciał z niego zrezygnować, nawet jak mu oferowano spore pieniądze. I tak dziadkowe tułali się po wsi trzy lata, mieszkając kątem u swojej rodziny. W końcu postanowili opuścić Kunkową i przeprowadzić się na Śląsk. Tam zaczęli kolejny raz nowe życie. Do końca swoich dni jednak tęsknili za rodzinnymi stronami.
Mój tata, który wychowywał się na Śląsku, od dziecka miał zakodowane, że trzeba wrócić na swoją dawną ziemię. I było mu to chyba pisane. Podczas wesela łemkowskiego w Bielance poznał swoją przyszłą żonę, czyli moją mamę. Chwilowo znajomość była na odległość, bo mama mieszkała w tym czasie w tejże wsi. Do tej pory w szufladzie są listy, które do siebie pisali.
W końcu postanowili się pobrać. Ojciec na początku małżeństwa zabrał mamę do nowo wybudowanego domu na Śląsku, ale długo tam nie wytrwali. W 1988 roku, gdy miałam iść do I klasy szkoły podstawowej, postanowili przenieść się do Bielanki. I tu mieszkają do dzisiaj.
Do naszej rodziny wróciła szczęśliwie ojcowizna po naszych dziadkach z Kunkowej. W 1991 roku bratu mojego ojca udało się ją odkupić od ówczesnych właścicieli gospodarstwa.
Ikona pokazuje przebóstwiony świat. Matka Boska Częstochowska, najważniejszy obraz dla katolików w Polsce, jest klasyczną ikoną i pochodzi z Bizancjum.
Jesteśmy bardzo tradycyjną rodziną. Mój ojciec zawsze zwracał na to uwagę, mając świadomość, że to ważne dla utrzymania naszej tożsamości narodowej. Udało mu się na przykład zbudować drzewo genealogiczne naszej rodziny do 1703 roku.
W domu zawsze mówiło się po łemkowsku, więc języka polskiego nauczyłam się, jeszcze mieszkając na Śląsku, od dzieci na ulicy. W moim domu dbano o naszą religię i obrzędowość.
Łemkowie są wiernymi Cerkwi prawosławnej lub greckokatolickiej. Mamy więc święta w innym terminie niż katoliccy Polacy i na przykład prezenty na świętego Mikołaja dostajemy 19 grudnia, a nie 6 grudnia, jak dzieci polskie. Z tego powodu od początku czułam się inna, a wszystkie te różnice powodowały napięcia między ludźmi.
Moja rodzina była zatem w pewien sposób napiętnowana. W szkole mi dokuczano z powodu mojego pochodzenia. Za moim tatą rzucano na ulicy kamieniami. Na szczęście ja nie miałam z tym problemu, ale zdaję sobie sprawę, że wielu Łemków zapędziło się w ten sposób w duże kompleksy, z których nie mogą wyjść przez całe swoje życie. To wciąż jest niezagojona rana? Na Watrze od wielu lat są organizowane specjalne spotkania poświęcone traumie Łemków, którzy przeżyli wysiedlenia.
Analizujemy to z perspektywy socjologicznej, psychologicznej, historycznej, ale także z perspektywy innych narodów, które też doświadczyły przesiedleń. Próbujemy pomagać ludziom zrozumieć tą traumę, bo problem jest rzeczywiście nadal dość poważny.
Niektórzy, albo spora część Łemków wstydzi się swojego pochodzenia. Przez wieloletnie napiętnowanie zaczęli wypierać z siebie swoją tożsamość. Wszystko po to, aby być akceptowanym w środowisku. Nie mówią po łemkowsku, nie chodzą do cerkwi, nie pielęgnują tradycji, nawet zrywają więzi rodzinne. To jest dość częste zjawisko.
Na Łemkowszczyźnie jesteśmy wymierającą społecznością. W 1956 roku w rodzinne strony wróciło około dwóch tysięcy osób. To niewiele. Wioski łemkowskie coraz bardziej pustoszeją. Starsze pokolenie odchodzi na tamten świat. Młodzi ludzie idą na studia i już nie wracają. Migrują do większych miast. Asymilują się z Polakami.
Dlatego uświadamiamy uczestnikom spotkania na Watrze te mechanizmy i podkreślamy, jak ważne jest dbanie o takie nośniki tradycji, jak język, zwyczaje, ubiór czy obrzędowość. Bo to jest bogactwo naszych przodków. Nasze dziedzictwo. To jest ogromna wartość. Nie można odciąć się od własnych korzeni. Człowiek musi mieć takie poczucie oparcia w nich, to jest naturalnie wbudowane w konstrukcję psychiczną. Dom bez fundamentu szybko się rozsypie. Społeczność łemkowska wydaje się też podzielona, jeśli chodzi o przynależność narodową: jedni uważają się po prostu za Łemków, inni za Ukraińców.
Ludzie mają to do siebie, że stwarzają sobie sztuczne podziały. Nie jest to jednak problem, który rzuca się na całe środowisko. Jest to problem kilku osób, które lobbują dane idee i to jest podchwytywane przez media. To nadmuchiwany temat i stwarza taki obraz, że jesteśmy ze sobą skłóceni.
Ludzie mają prawo do różnych odczuć, ale trzeba posługiwać się faktami. Niech to będzie dyskusja merytoryczna, czy jesteśmy Ukraińcami czy też przynależymy do innego narodu – Łemkowskiego czy Karpatoruskiego, ponieważ takie przekonania też są.
Łemkowie to nazwa wymyślona w drugiej połowie XIX wieku. Wzięła się od przezwiska, jakim ich wschodni sąsiedzi Bojkowie określali Łemków, którzy często używali słowa „łem” w znaczeniu „tylko”. Historycznie i geograficznie jesteśmy Rusinami. Dlatego związek z Ukrainą jest silny. Jesteśmy grupą etniczną narodu ukraińskiego, podobnie jak Bojkowie i Hucułowie. Od tego nie da się uciec. Inna sprawa , czy ktoś przyjmuje te fakty czy też nie. Czy wciąż odczuwa się wzajemną nieufność między Polakami i Łemkami, czy jednak to się zmienia?
To się zmienia, ale bardzo powoli. Ma na to wpływ edukacja, stosunek państwa do mniejszości narodowych i narracja historyczna. To jest pewna informacja, którą ludzie przyswajają. Jeśli wmawia się ludziom, że mniejszości są złe i stanowią zagrożenie, to wciąż nie będzie wzajemnego zrozumienia i przebaczenia. Nie można mówić: „Jak wy nam zrobiliście krzywdę, to nie miejcie do nas pretensji, że odpłaciliśmy się tym samym”. A takie komentarze wciąż niestety się pojawiają.
Natomiast jeśli będziemy rozmawiać rzetelnie o faktach historycznych, tłumaczyć, że ludzie systemowo byli nastawiani do siebie źle, że były to decyzje polityczne decydentów państwowych, a nie prostych ludzi, to wtedy jest szansa na uzdrowienie relacji. Nie chodzi o rozdrapywanie ran, tylko o pełną wiedzę, jak to wtedy tak naprawdę wyglądało. I jakie są tego następstwa. Jak to na nas wpływa i dlaczego jesteśmy tacy a nie inni. Świadomość jest podstawą.
Łemkowska Watra, festiwal dialogu, zrozumienia, pojednania
Zdaję sobie sprawę, że zabliźnianie ran po tak trudnych zawirowaniach życiowych trwa bardzo długo. Zazwyczaj żale odchodzą wraz z pokoleniem, które osobiście doświadczyło traumy. Młodzi ludzie są bardziej otwarci na innych. Ja jestem za tym, żeby między narodami i pojedynczymi ludźmi panowała zgoda i miłość. Liczę, że kiedyś tak będzie. Czy dostrzegacie, że Polacy wyciągają do was rękę? Wielu przyjeżdża na Watrę, propaguje kulturę łemkowską, piszą o tym książki i przewodniki, restauracje serwują łemkowskie potrawy, a małe pensjonaty Polaków przypominają historię tych ziem. Są też takie stowarzyszenia, jak Magurycz Szymona Modrzejewskiego, który odnawia cmentarze i cerkwie łemkowskie.
Polacy przyjeżdzający na Watrę to określona grupa odbiorców, często już dość zorientowana w temacie, bardzo nam przychylna. Chcą jeszcze lepiej nas poznać, nie rzadko sami działają w jakiś strukturach mniej lub bardziej formalnych, związanych z szeroko rozumianą kulturą. Zatem tu pojednywać się nie trzeba. Darzymy siebie wielką sympatią. Często słyszymy słowa zrozumienia, uznania czy gratulacje.
Natomiast problem w tym, że większa część społeczeństwa postrzega nas przez pryzmat stereotypów lub niewiele o nas wie. To jest to, o czy mówiłam wyżej: edukacja i informacja są podstawą dla wzajemnego zrozumienia się i przebaczenia.
Watra jest właśnie miejscem do prowadzenia dialogu, zrozumienia, pojednania – ma i taki wymiar, ale to wciąż za mało. – rozmawiała Monika Chrobak, dziennikarka Polskiego Radia
Łemkowszczyzna rozciągała się po północnej stronie Karpat – od wschodniej części Beskidu Sądeckiego, przez cały Beskid Niski, po zachodnie krańce Bieszczadów, a także na terytorium obecnej południowej Słowacji.
Zdjęcie główne: – Zazwyczaj żale odchodzą wraz z pokoleniem, które osobiście doświadczyło traumy – mówi Natalia Hładyk ze Zjednoczenia Łemków. Na zdjęciu: Łemkowska Watra 2004 - miejsce pamięci wypędzonym. Fot. Wikimedia/J.Merena