Cywilizacja

Łososie na gigancie. Agresywne i mięsożerne. Rozniosą pasożyty i choroby?

Jedni twierdzą, że łosoś norweski to najbardziej toksyczna żywność na świecie. Inni jednak dodają, że aby sobie zaszkodzić trzeba byłoby jeść dziennie pół kilograma łososiowych ogonów.

Ze sporym opóźnieniem, ale i do polskich mediów dotarła informacja o 690 tys. łososi, które wykorzystały potężną burzę w okolicach chilijskiej wyspy Huar i 5 lipca nad ranem postanowiły porzucić mary – czyli wielkie hodowlane klatki zanurzone wprost w oceanie – na rzecz wolnego pływania po Pacyfiku. Doniesienia te można by było potraktować jako historię o odzyskanej rybiej wolności, skoro stłoczone w klatkach osobniki wreszcie mogą cieszyć się pływaniem tam, gdzie im się żywnie podoba. Tyle że ucieczce towarzyszą alarmistyczne komunikaty chilijskich służb odpowiedzialnych za rybołówstwo, ekologów i rybaków, którzy na życie zarabiają wypływając w morze małymi kutrami.

Zbiegłe łososie są nafaszerowane antybiotykami do tego stopnia, że Krajowa Służba Rybołówstwa i Akwakultury Sernapesca ostrzega, że nie nadają się one do konsumpcji i przestrzega Chilijczyków, by nie kupowali łososia niewiadomego pochodzenia. Na razie odłowić udało się zaledwie 5,7 proc. uciekinierów.

Problemem nie jest tylko to, że łososie, które w klatkach przechodziły kurację antybiotykami mogłyby trafić na talerze. Po oceanie mogą roznieść pasożyty i choroby, z których były leczone. Ponadto łosoś atlantycki – bo o tego właśnie chodzi – na chilijskie wybrzeża został sprowadzony, naturalnie nie należy do tego ekosystemu, a jest rybą agresywną i mięsożerną.

Drobni rybacy stowarzyszeni w konfederacji Conapach obawiają się, że drobne ryby, które mogliby złowić we własne sieci wylądują w paszczach łososi. – Mamy przecież do czynienia z niezwykle drapieżnym gatunkiem – tłumaczył w swoim oświadczeniu Rodrigo Aguilar, dyrektor Conapach. Estefanía González z chilijskiego oddziału Greenpeace wyliczyła, że przez rok te przeszło 650 tys. łososi, które wciąż pływają na wolności zje tyle ryb, ile w tym czasie konsumuje 230 tys. Chilijczyków.
Łosoś z grilla. Uzdrowiciel czy zabójca? Fot. Shutterstock
Łososie opuściły klatki hodowli pochodzącej z Norwegii firmy Marine Harvest – jednego z największych producentów łososia na świecie i lidera w Chile. González podkreśliła, że Marine Harvest już poniosła klęskę w odławianiu zbiegów. – Firma jest niezdolna do tego żeby naprawić gigantyczne szkody jakie spowodowała w wodach regionu Los Lagos. Konsekwencje tego, że pływa tam 650 tys. zbiegłych z hodowli łososi, są nie do przewidzenia – stwierdziła González.

Prof. Jan Marcin Węsławski, dyrektor Instytutu Oceanologii PAN, specjalista w dziedzinie ekologii morza jednak uspokaja: – Sama ucieczka łososia z chilijskiej hodowli nie jest bardzo poważnym zagrożeniem. Niebezpieczna byłaby na Bałtyku, gdzie mamy zaledwie kilka gatunków ryb. U wybrzeży Chile różnorodność gatunków jest ogromna, dlatego samą ucieczką nawet kilkuset tysięcy ryb bym się nie martwił. Natura sobie z tym poradzi, większe drapieżniki nie dadzą łososiom za bardzo poszaleć. Kilka lat temu do podobnej ucieczki doszło w Murmańsku. Rosjanom zbiegły tysiące gorbuszy (z ang. pink salmon). Dotarły w pobliże Spitsbergenu i się tam zaadoptowały. Nie spowodowały żadnego ekologicznego nieszczęścia, a z ich obecności szczególnie cieszą się wędkarze – mówi Tygodnikowi TVP.

„Czerwony przypływ”

Niezależnie jednak od tego jak zakończy się eskapada łososi, to i tak nie ucichną kontrowersje wokół chilijskich hodowli tych ryb czyli „salmoneras”. Hodowle na szeroką skalę rozwijają się w tym kraju od lat 80. Ryby są eksportowane m.in. do USA, Japonii czy Brazylii.

Łososiowy biznes rozrósł się do takich rozmiarów, że dziś Chile to drugi po Norwegii producent tej ryby. Z danych chilijskiego rządu wynika, że w 2017 r. w Chile wyprodukowano jej 675,5 tys. ton. Prognozy na ten rok wskazują, że wynik będzie jeszcze lepszy – 720 tys. ton. Jak podaje chilijski dziennik „El Mercurio” główni producenci notowani na giełdzie w Santiago de Chile mogą się pochwalić bajecznymi przyrostami zysków – w 2017 r. były one średnio o blisko 60 proc. wyższe niż rok wcześniej.

Choć trzeba zaznaczyć, że rok 2016 r. był czasem 20 proc. spadków, bo region Los Lagos, w którym skoncentrowały się „salmoneras” został dotknięty bezprecedensową katastrofą ekologiczną zwaną „czerwonym przypływem”. Wówczas to gazety i telewizyjne serwisy informacyjne zalały zdjęcia milionów zalęgających na plażach martwych sardynek, małż, meduz, a nawet ptaków, które żywiły się padniętymi rybami.

Winą za ten stan rzeczy obarczono podniesienie się temperatury wód w Pacyfiku m.in. w związku ze zjawiskiem pogodowym nazwanym El Niño. Doprowadziło to do zakwitu toksycznych mikroalg, które zatruły morskie organizmy i zabarwiły wodę na czerwono. Toksyczne algi zabiły także 25 mln łososi w kilkudziesięciu hodowlach. 30 proc. z nich zostało zutylizowanych, reszta za zgodą władz został wrzucona do oceanu w miejscu oddalonym zaledwie o 130 km od wyspy Chiloé, której mieszkańcy żyją w dużej mierze z rybołówstwa.
Tusze łososia na linii produkcyjnej w zakładzie w Puerto Chacabuco. W 2009 roku śmiertelny wirus zdziesiątkował chilijskie hodowle tych ryb. Fot. REUTERS/Victor Ruiz
W związku z „czerwonym przypływem” rząd ogłosił stan klęski żywiołowej, zakazał łowienia, a rybakom wypłacił odszkodowania – równowartość 150 dolarów (ceny w Chile nie odbiegają od polskich). To wzburzyło rybackie zrzeszenia, które wyprowadziły ludzi na ulice.

„Dzielni chłopcy z Chiloé” – bo tak nazywało ich wielu Chilijczyków – blokowali drogi, odcięli nawet dostęp do wyspy. Oskarżali rząd o to, że pozwala na niekontrolowany rozrost łososiowych farm, które przyczyniły się do degradacji chilijskiego wybrzeża, a wrzucenie martwych łososi do oceanu przez producentów jeszcze ich zdaniem spotęgowało „czerwony przypływ”. Kilka miesięcy później potwierdziły to badania wody prowadzone przez Greenpeace.

Do nieco innych wniosków doszła jednak rządowa komisja ekspercka. Jeszcze przed zakończeniem badań jej członkowie twierdzili, że jeśli zrzucenie martwych ryb hodowlanych do wody miało wpływ na „czerwony przypływ”, to nieznaczny. Rybaków to nie przekonało, bo twierdzą, że ze względu na potęgę łososiowego sektora politycy przymykają oczy na konsekwencje działań „salmoneras” dla środowiska i rybołówstwa.

Ryba na antybiotyku

Choć w Chile hodowle łososi, sektor przetwórczy tych ryb dają prace tysiącom Chilijczyków, to coraz częściej podnosi się to jak wielkie koszty tej hodowli trzeba będzie ponieść. Liesbeth van der Meer, dyrektor generalna organizacji pozarządowej z Oceana Chile długo wylicza zmiany do jakich doszło na skutek hodowli łososia. – Przede wszystkim doprowadziły one do zmian jeśli chodzi o gatunki zamieszkujące dno oceanu. Woda została skażona chemikaliami i farmaceutykami. Farmy wpłynęły na zachowanie drapieżników, np. uchatek patagońskich, które próbują żywić się rybami z hodowli.

Zarówno ekolodzy, rybacy i lokalne społeczności wskazują, że na chilijskich łososiowych farmach obowiązuje wolna amerykanka. W jednej klatce hoduje się nawet 200 tys. sztuk łososia, 1 mln osobników przypada na każdą farmę – dwa razy więcej niż w Europie. Hodowle są umieszczone tak blisko siebie, że rozprzestrzeniają się między nimi choroby ryb, pasożyty. Resztki karmy, czyli granulatu z mączki rybnej z dodatkami zapewniającymi szybki wzrost ryb zalegają na dnie razem z fekaliami. Powodują degradację fiordów, w których zlokalizowane są hodowle.

Oddzielnym tematem są środki chemiczne, farmaceutyczne. W chilijskich hodowlach używa się ich na skalę przemysłową, a i tak ryby dziesiątkowane są przez choroby i pasożyty. Oceana Chile w marcu przedstawiła wyniki badań nad zużyciem antybiotyków przez czołowych producentów łososia. Światowa średnia to 45 gram antybiotyku na tonę. Niektórzy chilijscy producenci zużywali 950 gram na tonę. W związku z tym, że bakterie uodparniają się na podawane antybiotyki trzeba sięgać po kolejne środki.
Pieczarki i czekolada
– Ogromna ilość używanych przez chilijskie hodowle antybiotyków wynika między innymi ze zbyt dużego zagęszczenia hodowli. Leczenie ryb jest nieskuteczne, bo w klatkach jest ich po prostu za dużo – mówi Tygodnikowi TVP Liesbeth van der Meer. I dodaje. – Ogromnym błędem w hodowlach łososia w Chile jest to, że sektor ten rozwija się nie biorąc pod uwagę możliwość naszych fiordów. Na obszarze danego fiordu nie można umieścić nieskończonej liczby osobników i oczekiwać, że nie będzie to miało wpływu na produktywność tego obszaru – jakość wody czy poziom jej natlenienia.

Profesor Jan Marcin Węsławski zwraca uwagę, że chilijskie fiordy są tylko na pozór podobne do tych w Norwegii czy Szkocji, gdzie hoduje się łososia na szeroka skalę. – W chilijskich fiordach brakuje pionowego mieszania się wód. Tymczasem w miejscach gdzie prowadzona jest hodowla łososia koncentruje się wiele odpadków – resztki pożywienia, którym karmione są ryby, ich odchody. Hodowle skupione w miejscach gdzie nie ma przepływu wody powodują powstawanie stref beztlenowych i masowe wymieranie żywych organizmów. Można sobie z tym poradzić pod warunkiem, że administracja kraju sprawuje nad hodowlami odpowiednią kontrolę – chociażby wyznacza miejsca na nowe hodowle tam gdzie jest dobry przepływ wody. Dziś hodowle można wyposażyć także w specjalne łapacze, które będą oczyszczały dno z odpadków i odchodów, ale to wymaga pieniędzy. Rybne koncerny chcą jednak na inwestycje w Chile wydać jak najmniej, a wyjąć z nich jak najwięcej. Efekt jest taki, że w regionie Los Lagos wielu rybaków już nie wypływa w morze. Nie mają czego łowić, bo łowiska z których przez lata korzystali obumarły. – Nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy hodowle ryb, to samo zło. To czy przynoszą więcej szkody niż pożytku zależy w dużym stopniu od tego, w jaki sposób są prowadzone – mówi nam Magdalena Figura z polskiego oddziału Greenpeace.

Zwraca uwagę, że w ostatnich latach poprawiła się sytuacja w hodowlach norweskich. – Przybywa tych, które działają w zamkniętym obiegu, mają ekologiczne certyfikaty – mówi. I dodaje, że presję na poprawę warunków u norweskich producentów wywarli m.in. wędkarze: – W pewnym momencie w norweskich rzekach dramatycznie ubyło dzikiego, czystego genetycznie łososia, który rzekami płynął na tarło. Wynikało to m.in. z tego, że dzikie łososie zaczęły krzyżować się z łososiami zbiegłymi z hodowli i przenosić choroby. Wędkarze, którzy po prostu nie mieli czego łowić głośno podnosili ten problem i coś zaczęło się zmieniać. Hodowle chilijskie są natomiast od dawna wskazywane jako przykład podwójnych standardów stosowanych przez międzynarodowe koncerny. Firma, która w Norwegii trzyma wysoki standard ochrony środowiska, w Chile prowadzi działalność bez względu na konsekwencje, bo w kraju tym są inne standardy, mniejszy zakres kontroli, na więcej można sobie pozwolić. Co do hodowli chilijskich nie mam żadnych wątpliwości, że prowadzą one do degradacji tamtejszego ekosystemu.

Krwawi weganie. Czy w Warszawie szkolono ekoterrorystów?

Czy można pobić kierowcę ciężarówki albo strzelić do kłusownika? O tym można się było dowiedzieć na warsztatach z sabotażu.

zobacz więcej
Patagonia następna w kolejce

Chilijskie „salmoneras” nie rezygnują z ekspansji. Po tym jak opanowały region Los Lagos schodzą na południe. Przybywa hodowli w regionach Magellanes oraz Aisén w chilijskiej Patagonii. Jedne już działają, kolejne czekają na odpowiednie pozwolenia. Według szacunków organizacji AIDA pod koniec 2016 r. w tych dwóch regionach 3,1 tys. wniosków o rozpoczęcie hodowli czekało na rozpatrzenie. Ci, którzy już produkują łososia w Patagonii nęcą klientów chwytliwym hasłem: reklamują swoje ryby jako „produkt z arktycznych wód”.

Magdalena Figura zwraca uwagę, że zakładanie kolejnych hodowli łososia w chilijskiej Patagonii budzi niepokój. – To unikatowe tereny, które powinny być szczególnie chronione. W tej chwili nie możemy jednoznaczni ocenić konsekwencji planowanej intensywnej hodowli ryb. Patrząc na to, jak rybne farmy wyglądają w pozostałych częściach Chile, niestety można się spodziewać degradacji środowiska – podkreśl działaczka Greenpeace.

Puerto Natales – niewielki patagoński port i baza wypadowa do parku narodowego Torres del Paine od miesięcy sprzeciwia się budowie wielkiej przetwórni łososia. To skromne miasteczko o parterowej zabudowie z dachami pokrytymi falistą blachą jak na razie żyje głównie z turystyki. Miejscowi oferują noclegi, wypożyczają sprzęt niezbędny podczas trekkingu w parku narodowym Torres del Paine, zabierają adeptów wędkarstwa do miejsc, gdzie można wędkować „na muchę”.

Misael Vera Torres, który w Puerto Natales prowadzi rodzinny hostel La Bitacora, mówi Tygodnikowi TVP, że mieszkańcy są zdeterminowani by nie wpuścić w pobliże miasta hodowców łososi. – Nie chcemy ich tutaj. Te firmy już spowodowały skażenie wód w regionach na północ od Puerto Natales, a teraz postanowiły przenieść się na południe. Nie spełniają standardów ochrony środowiska, niszczą życie podwodne, zanieczyszczają wybrzeże. My specjalizujemy się w turystyce, Puerto Natales to brama do unikalnego parku Torres del Paine. Chcemy chronić to co dla nas najcenniejsze – tłumaczy.

Na demonstracjach, które przechodzą przez miasto mieszkańcy niosą transparenty z napisem „Nie będziemy drugą wyspą Chiloé”. Szacuje się, że planowany w Puerto Natales rybny biznes ma nieść za sobą między innymi zużycie 7 mln litrów wody dziennie i generować każdego dnia 80 ton rybnych resztek nie nadających się do spożycia.
W tłuszczu w łososiowym ogonku koncentruje się najwięcej szkodliwych związków. Fot. Shutterstock
Organizatorzy protestów z Puerto Natales zwracają też uwagę na inny problem. W miasteczku nie sposób kupić chociażby „robalo”, który był naturalnie żyjącą tu rybą. Wszędzie jest tylko łosoś, bo ginięcie typowych dla chilijskiego Pacyfiku gatunków to kolejny problem jaki generują hodowle. Rodzime ryby są masowo wyławiane i przerabiane na paszę dla łososia.

W chilijskich hodowlach by uzyskać 1 kg łososia potrzeba jest około 5 kg ryb przerobionych na paszę. Łosoś hodowlany w 18 miesięcy uzyskuję wagę, którą jego dziko żyjący krewniak może się pochwalić po sześciu latach. – Łowienie wszystkiego co żyje po to by zamieniać miejscowe gatunki w kulki paszy, którymi później karmione są łososie może doprowadzić do ogromnych zniszczeń, do degradacji środowiska – podkreśla prof. Węsławski.

Pół kilo ogonków dziennie

Trudno oczekiwać, żeby w stosunku do łososia nie obowiązywał rynkowy mechanizm. Jest popyt, więc musi być też podaż. Cenimy sobie wygodę, więc łatwiej jest przyrządzić filet z dorodnego łososia niż trudzić się ze sprawianiem kilku drobniejszych ryb.

Także polscy konsumenci coraz chętniej kupują łososia – zalecanego przez lekarzy i dietetyków jako źródło cennych kwasów Omega-3 i Omega-6. Często sądzą jednak, że w sklepach kupują rybę złowioną w naturalnym środowisku, a słysząc nazwę gatunku – łosoś atlantycki czy pacyficzny – uznają, że właśnie na Atlantyku czy Pacyfiku ryba została złowiona.

Sześć miliardów istot w ciemności, cieple i zaduchu rodzi się, kopuluje, pożera i tratuje w drodze do wody

Wygląda ślisko, ma wiele odnóży i pseudo-żądeł, jest jednym z najszybszych stworzeń na Ziemi, więc może w każdej chwili do nas doskoczyć. Co gorsza, umie trawić białko, z którego składają się nasze paznokcie i włosy.

zobacz więcej
Nazwa handlowa – łosoś norweski – konsumentom kojarzy się z kolei z dziewiczymi akwenami Norwegii. – Łosoś dostępny w Polsce w niemal w 100 proc. pochodzi z norweskich hodowli klatkowych. Dzikiego łososia można jeszcze złowić w rzekach norweskich czy szwedzkich, ale by wybrać się na takie wędkowanie trzeba wykupić kosztowną licencję – rozwiewa wątpliwości prof. Węsławski.

Hodowlane łososie nie mają ostatnio dobrej prasy. Także polski internet pełen jest ostrzeżeń przed jedzeniem tych ryb. Reportaże śledcze na temat hodowli łososia pokazywane w telewizjach i rozpowszechniane w sieci sprawiają, że konsumenci są zdezorientowani. „Salmonopoly. Łososiowa gorączka” – to reportaż śledczy niemieckiego dziennikarza Wilfrieda Huismanna z 2010 r. Autor pokazuje w nim jak w Chile działa największy producent – Marine Harvest. Francuski dokument z 2013 r.

„Cała prawda o rybach” autorstwa Nicolasa Daniela przekonuje, że łosoś norweski to najbardziej toksyczna żywność na świecie. Dziennikarz dociera do zakładów produkcji paszy dla łososi, w której wykorzystuje się etoksychinę – substancję używaną do konserwacji żywności – niebezpieczną w niekontrolowanych ilościach. Autor sugeruje nawet, że Norwegia blokuje badania nad etoksychiną, wywiera presję na badaczy, bo hodowla łososia, to zbyt ważna gałąź gospodarki.
Prof. Jan Marcin Węsławski zaznacza, że wiele informacji na temat szkodliwości łososia hodowlanego rozpowszechnionych zostało w efekcie walki hodowców szkockich i norweskich. On jedzenia tych ryb nie odradza. – Pojawiły się badania wskazujące na obecność dioksyn w łososiu hodowlanym, co było niepokojące, bo są to substancje bardzo niebezpieczne. Dziś jednak mamy możliwość bardzo dokładnego pomiaru obecności szkodliwych substancji. Okazało się, że ilość dioksyn w łososiu hodowlanym nie jest wyższa w stosunku do innych produktów, które spożywamy. Przyswajamy ich sto razy więcej jedząc potrawy z grilla, albo przypalając tłuszcz na patelni. Żeby sobie łososiem zaszkodzić trzeba byłoby jeść dziennie pół kilograma łososiowych ogonów – bo tam, w tłuszczu koncentruje się najwięcej szkodliwych związków.



Magdalena Figura z Greenpeace uważa, że nie ma prostej odpowiedzi na pytanie jakie ryby jeść. – Dietetyk ma inny punkt widzenia, toksykolog inny, a ekolog jeszcze inny – mówi i zwraca uwagę, że polski konsument ze względy na brak łatwo dostępnych i czytelnych informacji ma dziś znikomą świadomość na temat ryb, które trafiają na półki sklepowe. – Na nasz punkt widzenia wpływają dietetycy, bo ryba kojarzy się nam z czymś naturalnym i zdrowy. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że może zawierać metale ciężkie, dioksyny, środki farmakologiczne.

– Agnieszka Niewińska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Hodowla łososi w Puerto Montt w Chile. Fot. REUTERS/Alvaro Vidal
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.