„Krzyczałem: piekło spalone!” 75 lat od buntu więźniów obozu w Treblince
piątek,
10 sierpnia 2018
„Było upalnie i słonecznie. Nad całym obozem roznosił się odór spalonych, rozkładających się ciał tych, którzy przedtem zostali zagazowani. Nie myśleliśmy, czy pozostaniemy przy życiu. Jedyne, co nas absorbowało, to myśl, aby zniszczyć fabrykę śmierci, w której się znajdowaliśmy” – pisał Samuel Willenberg we wspomnieniach „Bunt w Treblince”. W sierpniu mija 75 lat od powstania w obozie – fabryce śmierci, której nikt nie miał przeżyć.
W Treblince mieli zginąć warszawscy Żydzi, ze swą gospodarczą i kulturalną elitą, w tym ci najzamożniejsi. I tak też się stało. Jak pisze Michał Wójcik w swojej książce „Treblinka 43. Bunt w fabryce śmierci”, ten obóz był jednostką wzorcową, maszyną nie tylko do zabijania, lecz także do zarabiania.
Działo się to za podwójnym, czy nawet potrójnym ogrodzeniem z drutu kolczastego, zamaskowanym iglastymi gałęziami. W odludnej okolicy, blisko małej stacji kolejowej, na którą wagonami dowożono ofiary, zmieniając wcześniej obsługę parowozów na niemiecką. Tak zbudowano wszystkie obozy w akcji „Reinhardt”.
W roku 1938 i w roku 1943 świat określił swój stosunek do sytuacji Żydów, którzy znajdowali się w zasięgu władzy Hitlera.
zobacz więcej
Dziś jednak nie ma śladu po dawnej fabryce śmierci. Niemcy w popłochu zacierali bowiem ślady zbrodni. Rozebrano baraki i bramę wjazdową. W ich miejscu posiano trawę, a na terenie poobozowym wybudowano gospodarstwo rolne, na którym osadzono dwóch wachmanów, czyli strażników, wraz z rodzinami.
Wcześniej ekshumowano setki tysięcy ciał ofiar ze zbiorowych mogił i spalono je na specjalnych rusztach z szyn kolejowych. Wszystko to musieli robić – tak jak wcześniej wykonywać wszelkie prace obozowe, w tym te związane z eksterminacją ich braci – tzw. Arbeitsjuden, żydowscy więźniowie, których wyławiano z transportów ludzi kierowanych do natychmiastowej śmierci w komorach gazowych. Wybierano do pracy silnych mężczyzn, zdolnych do prac fizycznych i tych, którzy mieli przydatny fach.
W każdej chwili mogli zginąć
Łącznie w strefie przyjęć oraz administracyjno-mieszkalnej, zwanej dolnym obozem, pracowało od 700 do 1500 więźniów. Wyprowadzali oni ofiary z wagonów, kierowali je do przebieralni, gdzie Żydów rozbierano do naga przed „kąpielą i dezynfekcją”, jak zapewniali ich esesmani przed zagazowaniem. „Arbeitsjuden” obcinali ofiarom włosy, sortowali zagrabione im ubrania i przedmioty. Wykonywali też inne prace, wszystko, by obóz funkcjonował, a jego załoga dobrze sobie żyła.
Natomiast w bezpośrednim obszarze zagłady, czyli górnym obozie zwanym też obozem umarłych, przebywało około 300 Żydów. Ich rolą było opróżnianie i sprzątanie komór gazowych, wyrywanie zmarłym złotych zębów oraz grzebanie, a później też palenie zwłok.
Znalezienie się wśród „Arbeitsjuden” było jedynym sposobem na przeżycie w Treblince dłużej niż kilkadziesiąt minut po przybyciu transportu. Czasem nie oszczędzano nikogo, a czasem kilku z przywiezionych do Treblinki Żydów lub nawet kilkuset. W zależności od tego, jakie były potrzeby i braki, czyli ilu „Arbeitsjuden” zabito – z powodu ich choroby, wyczerpania, maltretowania albo dla nieludzkiej zabawy.
Jak to się stało, że Żydzi – przeważnie inteligenci, byli adwokaci (a większość oficerów policji żydowskiej była przed wojną adwokatami) – sami przykładali rękę do zagłady swych braci? Jak doszło do tego, że Żydzi wlekli na wozach kobiety i dzieci, starców i chorych, wiedząc, że wszyscy idą na rzeź? – pytał w 1942 roku Emanuel Ringelblum.
zobacz więcej
W pierwszych miesiącach istnienia obozu rotacja wśród „Arbeitsjuden” była ogromna – Niemcy nieustannie ich mordowali, zastępując kolejnymi Żydami wyselekcjonowanymi z nowych transportów. Świadomość, że za chwilę mogą zostać zabici, pchała więźniów do desperackich aktów oporu. Takich, jak argentyńskiego Żyda Meira Berlinera, który we wrześniu 1942 roku śmiertelnie ranił nożem esesmana.
Choć były to czyny pojedyncze, Niemcy potraktowali je jak ostrzeżenie i postanowili uspokoić nastroje: utworzyli stałe komanda robocze, ograniczyli liczbę egzekucji „Arbeitsjuden” i nieco poprawili im warunki bytowe. Paradoksalnie, w miarę stały skład komand umożliwiał budowanie obozowej konspiracji.
Wybrani przez esesmanów
Można uznać, że konspiratorzy systematycznie budowali sobie krąg zaufanych. Żeby ocalić życie choć na krótki czas i trafić do „Arbeitsjuden” , trzeba było liczyć albo na szczęście, albo na pomoc innego więźnia. W ten sposób uratował się Samuel Willenberg – został rozpoznany w transporcie przez znajomego, który kazał mu powiedzieć, że zna się na murarce. Takich fachowców Niemcy potrzebowali. Podobnie było z Samuelem Rajzmanem. Dla nich, tak jak dla Richarda Glazara czy Zenona Gołaszewskiego, Treblinka nie okazała się ostatnim przystankiem w życiu.
Przeżyli właśnie dzięki obozowemu ruchowi oporu, który zaczął się tworzyć na początku 1943 roku. Żydzi zauważyli, że do Treblinki przyjeżdża coraz mniej transportów, co mogło oznaczać – kalkulowali – że obóz wkrótce zostanie zlikwidowany, a oni sami zamordowani. To był poważny impuls do działania. Tym bardziej, że od czasu zaostrzenia środków bezpieczeństwa po zamachu na esesmana z 1942 roku, wydostanie się z obozu było praktycznie niemożliwe.
Nie bez znaczenia były również informacje o niemieckich klęskach pod Stalingradem i na innych frontach. To wszystko spowodowało, że więźniowie zaczęli myśleć o zbrojnym powstaniu i zbiorowej ucieczce.
Dwie równoległe konspiracje
Historia Lidii Maksymowicz, która do niemieckiego obozu zagłady Auschwitz-Birkenau trafiła jako 3-letnia dziewczynka.
zobacz więcej
Na przełomie lutego i marca 1943 roku grupa więźniów dolnego obozu zawiązała w efekcie Komitet Organizacyjny, w skład którego weszli: Julian Chorążycki, Ze’ew Kurland, Želomir Bloch, Israel Sudowicz, Władysław Salzberg oraz Adolf Friedman. Nie zamierzali rekrutować wielu członków, woleli skupić się na zdobyciu broni.
Początkowo myśleli o przekupieniu ukraińskich wachmanów bądź kupieniu broni poza obozem, za pośrednictwem polskich chłopów, za złoto i kosztowności pozostałe po zagazowanych Żydach. Podjęte próby zakończyły się jednak niepowodzeniem, zaś Blocha i Friedmana przeniesiono do pracy w obszarze zagłady.
Co gorsza, w kwietniu samobójstwo popełnił Chorążycki, nieformalny lider Komitetu, u którego Niemcy znaleźli pieniądze przeznaczone na zdobycie broni. Za podobne „przestępstwo” rozstrzelali z kolei Benjamina Rakowskiego, który dołączył do grupy później. Gdy porzucił myśl o zbrojnym oporze, chciał uciec wraz ze swoją kochanką i zaufanymi więźniami. Niestety, esesmani też odkryli u niego złoto i kosztowności.
W czerwcu do Komitetu dołączyły nowe osoby, w tym m.in. Marceli Galewski, Berek Lajcher i Mojsze Lubling. Konspiracja się ciągle rozrastała i w kolejnym miesiącu należało do niej aż 60 więźniów. Podzielono ich na sekcje po 5-10 osób.
Równolegle ruch oporu tworzył się w górnym obozie, gdzie więźniowie mieli o wiele gorsze warunki i żyli w większym napięciu. Głównymi inicjatorami tej konspiracji byli oczywiście zrzuceni tam Bloch i Friedman, a liczba członków na przełomie maja i czerwca liczyła kilkadziesiąt osób.
Łącznikiem pomiędzy obydwoma komitetami był cieśla Jankiel Wiernik, który z racji wykonywanej pracy, miał prawo do przemieszczania się pomiędzy różnymi strefami obozu w Treblince. Co ważne, pomimo niemieckich konfidentów wśród więźniów, udało się uniknąć dekonspiracji.
Ultimatum dla dolnego obozu
Atmosfera w obu częściach obozu na przełomie czerwca i lipca 1943 roku była zupełnie inna. W jego dolnej części poprawiły się warunki bytowe, rozluźniono dyscyplinę, a w związku ze zmniejszeniem liczby transportów więźniowie nie byli przeciążeni pracą. Z kolei w górnym już od marca pracowano przy ekshumacji i kremacji tysięcy zwłok pogrzebanych w zbiorowych mogiłach. W związku z tym, że zadanie było bliskie wykonania, więźniowie słusznie obawiali się, że mogą zostać wkrótce wymordowani.
Zaczęli więc za pośrednictwem Wiernika naciskać na Komitet Organizacyjny z dolnego obozu, by pilnie wyznaczył termin wybuchu powstania. Wkrótce sformułowano też ultimatum, grożąc, że w przeciwnym razie górny obóz ruszy do walki samodzielnie. To poskutkowało.
Zwołano naradę i podjęto decyzję, że powstanie wybuchnie w poniedziałek 2 sierpnia w godzinach popołudniowych. Jego głównym celem miało być opanowanie i zniszczenie obozu, a następnie zbiorowa ucieczka.
Julię Niemcy zamordowali w więzieniu, Gustaw popełnił samobójstwo. Willę, którą dla niej zbudował – Julisin – zajął nazistowski gubernator Ludwig Fischer. A po nim – Bolesław Bierut. W XXI wieku ich dom zburzył deweloper.
zobacz więcej
Dla konspiratorów jasne było, że walka musi rozpocząć się za dnia, ponieważ budynek załogi niemieckiej jest wówczas opustoszały, a esesmani oraz wachmani są rozproszeni po całym obozie. Po kolejnych namysłach przywódcy Komitetu postanowili więc, że powstanie rozpocznie się o godzinie 16.30, czyli pół godziny przed końcem dnia roboczego.
Dwie godziny przed wybuchem buntu młodociani Żydzi mieli zacząć potajemnie wynosić broń z magazynu, do którego wcześniej dorobiono klucz. Po jej rozdysponowaniu zespoły bojowe miały zająć wyznaczone stanowiska, a sygnałem do rozpoczęcia otwartej walki miała być eksplozja granatu.
Konspiratorzy zakładali, że w ciągu godziny uda się zdobyć i podpalić obóz. Zamierzali też zabić wszystkich esesmanów, licząc że pozbawieni dowództwa wachmani złożą broń.
Incydent sygnałem do walki
W trudniejszym położeniu znaleźli się więźniowie z górnego obozu, którzy znali dzień wybuchu powstania, ale nie dokładną godzinę. Co więcej, ze względu na letnie upały w tej części Treblinki pracę kończono już w południe. Wysłano więc Wiernika, by uzyskał szczegóły dotyczące czasu rozpoczęcia walki.
Postanowiono też zapobiegawczo wydobyć z grobów jak największą liczbę zwłok, by przedłużyć pracę do godzin popołudniowych. Pod pozorem wykonywania codziennych zadań ostrzono noże i siekiery oraz przygotowywano kanistry z benzyną, którą członek komanda dezynfekcyjnego zaczął oblewać ściany drewnianych baraków i warsztatów. Powstańcom sprzyjały okoliczności, bowiem po południu czterech esesmanów, w tym zastępca komendanta obozu Kurt Franz, opuściło obóz wraz szesnastoma wachmanami i wszyscy udali się nad Bugu, żeby w ten gorący dzień wykąpać się w rzece.
„Nadszedł pamiętny dzień 2 sierpnia 1943 r. Było upalnie i słonecznie. Nad całym obozem Treblinka roznosił się odór spalonych, rozkładających się ciał tych, którzy przedtem zostali zagazowani. Ten dzień był dla nas dniem wyjątkowym. Mieliśmy nadzieję, że spełni się w nim to, o czym od dawna marzyliśmy. Nie myśleliśmy, czy pozostaniemy przy życiu. Jedyne, co nas absorbowało, to myśl, aby zniszczyć fabrykę śmierci, w której się znajdowaliśmy – pisał potem Samuel Willenberg we wspomnieniach „Bunt w Treblince”.
Niestety wynoszenie uzbrojenia okazało się bardziej czasochłonne niż zakładano. Na dodatek około godziny 16 doszło do incydentu, który przyspieszył wybuch powstania. Kierownik dolnego obozu Kurt Küttner natknął się bowiem na młodego Żyda, który nie miał prawa przebywać w tym miejscu. Zaczęto go przeszukiwać i odkryto pieniądze, które mężczyzna ukrył na wypadek ucieczki.
Ogłoszono powstanie Muzeum Getta Warszawskiego. W Leżajsku budowane jest Centrum Chasydyzmu. Wiele miast chce jakoś przypomnieć historię polskich Żydów. Ale zadają sobie pytanie: co właściwie powinni upamiętniać?
zobacz więcej
Wtedy padł strzał w kierunku esesmana. Stał się sygnałem do rozpoczęcia powstania.
Wybuchła chaotyczna strzelanina, nad którą nikt nie panował. Siły powstańców były przy tym mniejsze niż nazistów – dysponowali zaledwie kilkoma pistoletami i karabinami z niewielką ilością amunicji. Udało się jednak obrzucić granatami budynek komendantury, wysadzić w powietrze obozowy skład paliw, a także podpalić baraki i warsztaty.
Chaotyczna ucieczka
Skromne zapasy amunicji i granatów szybko się wyczerpały, a Niemcy i wachmani po krótkim oszołomieniu odpowiedzieli gwałtownym ogniem. Kilkuset więźniów, niewtajemniczonych w plany powstania, rozpoczęło chaotyczną ucieczkę. Niestety, wielu z nich zginęło w ostrzale prowadzonym z wieżyczek strażniczych.
Przedwczesna strzelanina zaskoczyła też powstańców z górnego obozu. Dopiero kolejne strzały i wybuchy przekonały dowodzącego nimi Želomira Blocha do rozpoczęcia walki. Powstańcy podpalili część budynków i opanowali wartownię, gdzie znaleźli trochę broni. Wkrótce wtargnął tam tłum więźniów uciekających z dolnego obozu, którzy przystąpili z miejscowymi do forsowania zewnętrznego ogrodzenia.
Pomimo ognia z broni maszynowej, wielu Żydom udało się wydostać z obozu. – Szedłem po trupach moich kolegów. Dostałem nagle kulę. Lecieliśmy lasem i ja krzyczałem: piekło spalone! Zwariowałem – opowiadał po latach Samuel Willenberg, do 2016 roku ostatni żyjący uciekinier z Treblinki.
W chwili wybuchu powstania w obozie przebywało około 840 więźniów. Niemal 400 zbiegło, a drugie tyle zginęło w walce bądź w czasie pokonywania płotu. Ponad 100 osób Niemcy schwytali na terenie obozu, ponieważ były tak chore lub osłabione, że nie były w stanie uciekać.
Jeśli chodzi o straty nazistowskiej załogi, to były na tyle małe, że nie sporządzono nawet oficjalnego raportu z przebiegu powstania. Zginęło lub zostało rannych 5-6 wachmanów oraz jeden esesman.
Mimo to izraelski historyk Jicchak Arad uznaje bunt w Treblince za udany. Umożliwił bowiem zbiorową ucieczkę oraz przyspieszył decyzję Niemców o likwidacji obozu.
Ilu przeżyło wojnę?