Powiązany z kryminalistami, negocjował z terrorystami, sławił Armię Czerwoną
piątek,7 września 2018
Udostępnij:
Polska i Rosja to nie tylko dwa różne kraje, ale również dwie różne cywilizacje. Ktoś powie, że taka opinia jest efektem uprzedzeń, kto inny stwierdzi, że wręcz przeciwnie – stanowi ona oczywistość. Niemniej są takie dziedziny życia społecznego, w których widać, że Polacy i Rosjanie ewidentnie nie nadają na tych samych falach i wtedy okazuje się, że nawet wspólny mianownik słowiańszczyzny to marne spoiwo.
Aby się o tym przekonać, warto przypomnieć sylwetkę zmarłego 30 sierpnia Iosifa Kobzona (we wrześniu skończyłby 81 lat). W Rosji piosenkarz ten cieszył się olbrzymim uznaniem. Popularność zdobył jeszcze w czasach sowieckich, ale przetrwała ona wszystkie znaczące zmiany, które się zaczęły wraz z agonią realnego komunizmu i rozpadem ZSRR.
To dość znaczący fakt. Trzeba bowiem brać pod uwagę, że chodzi o artystę, którego istotnym nurtem działalności był udział w propagandowych widowiskach. Warto choćby przypomnieć, że Kobzon występował w Afganistanie przed kontyngentem wojsk sowieckich, gdy ZSRR najechał ten kraj.
Piewca „wielkomocarstwowego patriotyzmu”
Oczywiście byłoby czymś niesprawiedliwym twierdzić, iż tylko z tego powodu sowiecki, a potem rosyjski establishment polityczny otaczał piosenkarza ogromnym szacunkiem.
Atuty wokalne Kobzona są nie do podważenia. Imponował charakterystycznym barytonem, którym wykonywał urozmaicony repertuar, w tym arie operowe czy utwory do filmów. To on śpiewał sentymentalne, „duszoszczipatielnyje” piosenki w soundtracku głośnego serialu „Siedemnaście mgnień wiosny” o sowieckim agencie, pułkowniku Władimirowie, znanym jako Standartenführer SS Stirlitz.
Niemniej przede wszystkim Kobzon odgrywał w rosyjskiej kulturze podobną rolę do tej, jaka przypadła Chórowi Aleksandrowa, słynącemu głównie z wykonywania utworów sławiących potęgę Armii Czerwonej. Skądinąd z zespołem tym piosenkarz koncertował wielokrotnie – także w Warszawie w roku 2009.
Kariery Kobzona nie można oddzielić od polityki. Oprócz tego, że dużo śpiewał o tym, jak wspaniały jest Kraj Rad, był członkiem Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego do końca jej istnienia. Po krachu ZSRR pozostawał piewcą rosyjskiego „wielkomocarstwowego patriotyzmu”.
W kolejnych wyborach do Dumy Państwowej ubiegał się o mandat deputowanego. Na początku nie odnosił sukcesu, ale od roku 1997 aż do swojej śmierci zasiadał w izbie niższej rosyjskiego parlamentu. Od roku 2003 reprezentował frakcję Jednej Rosji – partii popierającej prezydenturę Władimira Putina (choć formalnie do samego ugrupowania nie wstąpił).
Jako deputowany do Dumy był jednak nie tylko maszynką do przegłosowywania ustaw reżimu, który wyciął z parlamentu realną opozycję. Gdy w roku 2002 w Moskwie czeczeńskie komando zajęło teatr na Dubrowce zatrzymując zakładników, to Kobzon jako pierwszy negocjował z terrorystami. Dlaczego? Po prostu zgodzili się oni wpuścić go do okupowanego gmachu. Skutkiem jego rozmów było uwolnienie jednej kobiety i trojga dzieci.
Znamienne, że od lat 90. Kobzon miał coraz większe kłopoty z podróżowaniem po świecie. Od roku 1995 jego wnioski o wizę amerykańską spotykały się z odmową. Władze USA podejrzewały go o związki ze zorganizowanymi grupami przestępczymi, handlującymi bronią i narkotykami. Są świadectwa, według których wśród przyjaciół Kobzona były osoby z kręgów kryminalnych.
W latach 2003-2004 artysta miał zakaz wjazdu na terytorium Łotwy. Zdaniem władz tego kraju, Kobzon miał stwarzać „zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa i ładu społecznego”.
Łotwa już wtedy była w sporze z Rosją o historię. W kremlowskiej narracji, słusznie kojarzonej z działalnością nie tylko artystyczną Kobzona, Armia Czerwona wyzwoliła kraje bałtyckie spod jarzma faszyzmu. Tymczasem dla Łotyszy okres, w którym ich ojczyzna była republiką sowiecką, to epoka zniewolenia.
W roku 2014 Łotwa ponownie zamknęła swoje granice przed Kobzonem. Takie same kroki podjęła wtedy też Ukraina. W roku 2015 piosenkarz znalazł się zaś na liście osób objętych zakazem wjazdu na terytorium Unii Europejskiej.
Działo się to wszystko po wydarzeniach na kijowskim Majdanie. Kobzon bowiem publicznie udzielał poparcia ekspansjonistycznej polityce Kremla – był zwolennikiem rosyjskiej aneksji Krymu i separatystycznej awantury w Donbasie (sam lubił podkreślać, że urodził się w Czasiwym Jarze w obwodzie donieckim).
W roku 2014 wystąpił w Doniecku ze wspomnianym już Chórem Aleksandrowa. Na scenie pojawił się też Aleksander Zacharczenko, do niedawna dyktator „Donieckiej Republiki Ludowej”. 31 sierpnia – a więc dzień po śmierci Kobzona – zginął on w zamachu bombowym.
Czy to oznacza, że w Kraju Rad, a potem w Rosji, artysta zawsze płynął z politycznym prądem? Odpowiadając na to pytanie trzeba wskazać żydowskie pochodzenie Kobzona. Piosenkarz należał do władz powstałej w roku 1999 Federacji Gmin Żydowskich Rosji, związanej z jednym z nurtów chasydyzmu – Chabad Lubawicz.
W roku 1983 w Moskwie Kobzon wywołał skandal. W trakcie uroczystego wieczoru przygotowanego przez sowiecką organizację promującą współpracę międzynarodową na polu kultury, zaśpiewał żydowską pieśń „Hava nagila”. Obecne na spotkaniu delegacje państw arabskich demonstracyjnie opuściły salę.
Były to czasy, gdy ZSRR i Izrael nie utrzymywały między sobą stosunków dyplomatycznych. Kreml miał za swoich sojuszników państwa arabskie i prowadził politykę „antysyjonistyczną”. Stanowiła ona swoistą fasadę, za którą kryły się praktyki dyskryminacyjne wobec sowieckich obywateli narodowości żydowskiej.
Kicz i przegięcie
Kobzon po przywołanym incydencie został wezwany do Komitetu Centralnego partii, gdzie się dowiedział, że wykluczono go z jej szeregów. Rok później jednak do niej wrócił.
Kobzonowi zdarzało się wykorzystać swoją pozycję dla dobra człowieka, któremu sowiecka rzeczywistość dawała w kość. Warto przypomnieć znajomość piosenkarza z Władimirem Wysockim, także artystą pochodzenia żydowskiego.
Tygodnik TVPPolub nas
Znany bard kojarzony jest z zupełnie innym środowiskiem niż krąg ulubieńców sowieckiego establishmentu politycznego. Wysocki za życia borykał się z cenzurą państwa i generalnie był przez nie gnębiony.
A jednak jeśli nawet z Kobzonem nie łączyła go przyjaźń, to stosunki między nimi można uznać za koleżeńskie. Kiedy w roku 1980 Wysocki zmarł, pojawiła się kwestia miejsca, w którym ma być pochowany. I właśnie to Kobzon wychodził u władz odpowiedniego szczebla pozwolenie na to, żeby pieśniarz miał mogiłę na Cmentarzu Wagańkowskim – wśród grobów ludzi zasłużonych dla rosyjskiej kultury.
Tym razem to nie jakiś „Motorola”, „Giwi” czy inny „Batman”. Teraz zabito w samym centrum Doniecka samego „szefa” tzw. republiki, Aleksandra Zacharczenkę.
Popularność, jaką Kobzon cieszył się już nie w ZSRR, ale w Rosji XXI wieku musi jednak Polaków zastanawiać. Im piosenkarz był starszy, tym jego wizerunek stawał się coraz bardziej groteskowy. Kobzon od lat 70. nosił perukę. Potem doszły do tego wielkie ilości nakładanego na twarz pudru. W efekcie przypominała ona oblicze mumii. Jeśli do tego dodamy epatowanie orderami, którymi piosenkarz został odznaczony przez państwo sowieckie, to nasuwają się już tylko dwa słowa: obciach i żenada.
Czy taka postać miałaby szanse na popularność we współczesnej Polsce? Czy, na przykład, kontynuacja estetyki odbywającego się w PRL Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu mogłaby być przepustką do zrobienia kariery w show-biznesie III RP? Jeśli jakaś polska wersja Kobzona miałaby szansę na sukces nad Wisłą po roku 1989, to najwyżej jako artysta campowy.
Sedno campu tkwi w nadawaniu wartości zjawiskom ze względu na ich kiczowatość. Chodzi więc w nim o przewrotną afirmację wszelkich przegięć, co jest charakterystyczne dla obyczajów obecnych wśród mniejszości seksualnych. Przy czym bycie artystą campowym to coś niezamierzonego. O tym, że ktoś nim się staje decydują odbiorcy sztuki, którzy komuś takiemu ów status nadają.
Azja i koszary
W rosyjskiej popkulturze wciąż jednak celebrowany jest patos związany z pamięcią o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, mimo znaczących zmian, które od krachu ZSRR przeorały społeczeństwo rosyjskie. Być może to kolejny dowód na tezę Feliksa Konecznego o tym, że Rosja należy do cywilizacji turańskiej (a więc będącej owocem najazdów azjatyckich hord na Ruś).
Jednym z filarów tej cywilizacji jest bowiem całkowicie obcy zachodnim mieszczuchom dryl wojskowy. Stanowi on istotną cechę społeczeństwa jako armii dowodzonej przez wodza. Dlatego w takiej zbiorowości gwiazdami stają się Chór Aleksandrowa i Iosif Kobzon, a prezydentem na wiele kadencji – Władimir Putin, polityk wywodzący się ze służb specjalnych, który nie stroni od poczucia humoru rodem z koszar.
– Filip Memches
Zdjęcie główne: Iosif Kobzon na Kremlu podczas uroczystości Dnia Bohaterów Ojczyzny, rok 2016. Fot. Wikimedia/kremlin.ru