Gilliam wspomina w wywiadach, że pokazując don Kichota i jego ponadczasowość, chciał przemówić do młodzieży, przekonać ją, aby walczyła o lepszy świat. Tyle tylko, że ta młodzież raczej go nie słucha – tworzy swoje wirtualne światy, niekiedy obrażając się na świat rzeczywisty. Czy mit Don Kichota ma jeszcze rację bytu w epoce internetu?
Don Kichot jest ponadczasowy. Jest figurą par excellence szaleńca, który przeczytaną literaturę, obojętną ideę, wziął dosłownie i ją ożywił. „Roił sobie o tym wszystkim, co wyczytał w książkach, zarówno o czarach, jak i potyczkach, bitwach, pojedynkach, ranach, zalotach, miłości, burzach i niemożliwych głupotach, a tak bardzo zakorzeniły mu się one w wyobraźni, że stał się prawdą ogrom tych wyśnionych wymysłów, o których czytywał, bo dla niego żadne inne historie na świecie nie były prawdziwsze” – tak charakteryzuje go Cervantes.
Zdarza się przecież, że dziś młodzież za rzeczywistość uznaje gry komputerowe. Efekty są wtedy bardziej opłakane niż w przypadku Don Kichota.
Film Gilliama jest tak naprawdę traktatem o „powołaniu”. Nie ma większego skarbu, twierdzi reżyser, niż porządkujące życie „powołanie”. Wbrew klasycznym interpretacjom dzieła Cervantesa, Don Kichot nie zwariował ani nie był rycerzem straconej sprawy, on tylko wyparł rzeczywistość, stał się eskapistą. Szlachcic z la Manchy rzeczywistość omija szerokim łukiem. Dlaczego? Ponieważ prawda zabija. Tylko potwór, twierdzi rumuński filozof Emil Cioran, może widzieć rzeczy takie, jakie one są. Człowiek potrzebuje odrobiny złudzeń, wiary i powołania.