Niemcy obiecywali mu Nobla i własny instytut w Berlinie. Profesor od karmienia wszy
piątek,8 lutego 2019
Udostępnij:
Niemcy potrzebowali jego szczepionki, a on w zamian za to zażądał swobody w zatrudnianiu ludzi. Wszy karmili u niego m.in. genialny matematyk Stefan Banach, poeta Zbigniew Herbert czy aktor Andrzej Szczepkowski. Część produkcji, oczywiście potajemnie, szła do gett w Warszawie, Krakowie i Lwowie – mówi Mariusz Urbanek, autor książki „Profesor Weigl i karmiciele wszy”.
TYGODNIK TVP.PL: Dlaczego prof. Rudolf Weigl nie dostał Nagrody Nobla?
MARIUSZ URBANEK: Komitet Noblowski nigdy nie ujawnia, czemu ktoś Nobla nie dostaje. Ale prawdą jest, że Weigl kilka razy był bardzo blisko tej nagrody za odkrycie szczepionki przeciwko tyfusowi plamistemu. Tylko w czasie I wojny światowej i tuż po niej, tyfus zabił kilka milionów ludzi, więc ktoś, kto odkrył skuteczny lek, był na pewno kandydatem bardzo poważnym.
Najbliżej Nobla był w latach 30. XX wieku. Komitet otwiera swoje archiwa po 50 latach, dzięki czemu wiemy, że Weigl w latach 1930-1939 otrzymał aż 70 nominacji do Nobla, co oznacza, że tylu uczonych z różnych krajów popierało jego kandydaturę. Tylko raz, w roku 1935, nominowany nie był. Ale miał pecha, w 1928 roku Nobla dostał Francuz, prof. Charles Nicolle za udowodnienie, że tyfus plamisty jest roznoszony przez zwykłe wszy odzieżowe. Weigl dokonał rewolucji, stworzył szczepionkę, która skutecznie zastopowała śmiertelną chorobę, ale przegrał z opinią, że Nobel dla niego byłby nagrodą niejako za to samo. Nie pomogły nawet argumenty Nicolle’a przekonującego, że odkrycie Weigla ma znaczenie epokowe.
Współpracownicy prof. Weigla w instytucie badań nad durem plamistym na Uniwersytecie Jana Kaziemierza we Lwowie. Nad profesorem stoi jego żona Zofia. Fot. NAC
W czasie II wojny Niemcy obiecywali Weiglowi poparcie w zamian za podpisanie reichslisty. Chcieli go mieć po swojej stronie, przenieść z okupowanego Lwowa do Niemiec, proponowali budowę instytutu w Berlinie, ale Weigl odmówił, więc sprawa przestała istnieć.
W PRL kwestia Nobla dla uczonego wróciła, Weigl został zaproszony do Szwecji z wykładami, polski ambasador w Sztokholmie informował rząd, że jest duża szansa na nagrodę, bo „Polska po wojnie jest modna”. Znaleźli się jednak w Krakowie ludzie, którzy zarzucili mu kolaborację, bo ze szczepionki produkowanej w jego Instytucie korzystał Wehrmacht. Historia pokazała kolejny raz, jak potrafi być okrutna. Raz Nobel ominął Weigla, bo chciał być Polakiem, a nie Niemcem, drugi raz – bo ktoś uznał, że był złym Polakiem.
Po wojnie w Polsce czekały go stanowiska, willa i koledzy. Mógł wybierać i wybrał – został w swoim mieście. Przemycał ze Związku Sowieckiego spisy katalogowe, dzięki czemu odtworzono Ossolineum we Wrocławiu.
A jakim Polakiem był Weigl?
Weiglowie przybyli na Morawy najprawdopodobniej z Bawarii gdzieś na początku XIX wieku i tam, w ramach cesarstwa austro-węgierskiego, prowadzili w Przerowie najpierw warsztat, a potem fabrykę automobili, dorożek i bicykli, no i żenili się z Czeszkami. Matka Weigla po tragicznej śmierci pierwszego męża, ojca Rudolfa (chłopiec miał wtedy cztery lata), wyszła za Polaka – Józefa Trojnara – i tak zaczęła się polska historia uczonego.
Ojczym, nauczyciel języka polskiego w gimnazjach w Stryju i Jaśle, zadbał o patriotyczne wychowanie Rudiego i dwojga starszego rodzeństwa. Język polski był dla nich językiem nabytym, wcześniej mówili po niemiecku i czesku. Rudolf zaczął się uczyć polskiego w wieku 7 lat, ale ci, którzy go znali jako dorosłego wspominali, że nie miał obcego akcentu. U rodziny zachował się jego gimnazjalny notes, prowadzony początkowo wyłącznie po niemiecku, z cytatami z niemieckiej literatury. Stopniowo przybywało w nim wierszy Mickiewicza, Słowackiego, Asnyka, Konopnickiej. Zapewne ogromną rolę w jego asymilacji odegrał Lwów, dokąd przyjechał w 1903 roku na studia.
Właściwie dlaczego w czasie niemieckiej okupacji odmówił podpisania reichslisty?
To najbardziej dramatyczny moment w wojennych dziejach Weigla. W 1941 zaproponował mu to gen. Fritz Katzmann, dowódca SS i policji Dystryktu Galicji Generalnego Gubernatorstwa. Właściwie trudno byłoby nawet mieć do profesora pretensje, gdyby podpisał, bo w jego żyłach nie było przecież polskiej krwi. Mimo to odmówił, wypowiadając słowa, które powtarzano potem we Lwowie: „Ojczyznę wybiera się raz, ja wybrałem w 1918 roku”.
Źródło: Jagielloński 24/YouTube
Odmawiał kilkakrotnie.
Katzmann łatwo nie rezygnował. Miał dla Weigla bat i marchewkę. Batem był przypomnienie mu losu zamordowanych na Wzgórzach Wuleckich profesorów lwowskich, czyli oczywisty szantaż. Marchewką własny instytut w Berlinie i obietnica „załatwienia” Nobla. Oczywiście Fundacja Noblowska to organizacja prywatna, Szwecja była w czasie wojny formalnie neutralna, ale łatwo sobie wyobrazić, że raczej trudno byłoby jej nie uwzględnić niemieckiej prośby. Weigl nie uległ pokusie.
Oferty składał mu też Nikita Chruszczow, w tamtym czasie I sekretarz KC WKP(b) Ukrainy. Lwów był wtedy – przypomnijmy – pod okupacją sowiecką.
Naukowiec był w tej komfortowej sytuacji, że mógł stawiać warunki. W 1940 roku Chruszczow kusił go przeprowadzką do Kijowa i miejscem w Akademii Nauk Związku Sowieckiego. Weigl odpowiedział, że nigdzie nie znajdzie lepszych wszy niż we Lwowie. Po pięciu latach, kiedy w Jałcie postanowiono o nowym podziale Europy, propozycja znów wróciła. Sowieci chcieli, żeby profesor został jako „uczony radziecki” po ich stronie granicy. Nie przystał na to.
Podczas okupacji niemieckiej profesor uratował wielu przedstawicieli lwowskiej elity. W swoim instytucie zatrudniał karmicieli wszy…
Ausweis Instytutu Weigla pozwalał uniknąć wywózki na roboty i wyjść cało z każdej łapanki. Niemcy potrzebowali szczepionki Weigla, a on w zamian za to zażądał swobody w zatrudnianiu ludzi. To były dość brutalne wybory, bo nie dla wszystkich wystarczało miejsc, chętnych było dużo więcej. Wszy karmili m.in. genialny matematyk Stefan Banach, poeta Zbigniew Herbert, aktor Andrzej Szczepkowski, kompozytor Stanisław Skrowaczewski, geograf Eugeniusz Romer, nazwiska można mnożyć. W tym gronie znaleźli się również konspiratorzy związani ze strukturami Państwa Podziemnego, nawet delegat Rządu na Uchodźstwie. Część produkcji, oczywiście potajemnie, szła do gett w Warszawie, Krakowie i Lwowie. Prawie pół wieku po śmierci Weigl otrzymał tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata za uratowanie Żydów, których także zatrudnił w Instytucie.
Mimo to w Polsce Ludowej perfidną intrygę wobec niego uknuł jednak kolega po fachu.
W 1946 roku w Polskiej Kronice Filmowej ukazał się reportaż o Weiglu, prawie pewnym kandydacie do nagrody Nobla. Wtedy w Krakowie, gdzie uczony osiadł po wojnie, zaczęły krążyć pogłoski, że przecież to kolaborant, bo z jego szczepionki korzystał Wehrmacht. Profesor, tak jak inni lwowiacy, którzy trafili do Krakowa, czuł się tam obco. Ożyła przedwojenna rywalizacja środowisk naukowych dwóch miast, doszły osobiste zawiści, pretensje o negatywnie zaopiniowaną habilitację. I młody doktor puścił plotkę o rzekomej kolaboracji, popartą jedynie fotografią, którą Weigl dedykował niemieckiemu przełożonemu w podziękowaniu za wyciągnięcie z obozu brata.
Dość łatwo sobie wyobrazić, jaką potworną siłę miała taka wiadomość kilkanaście miesięcy po wojnie. W dodatku nie można było się przed nią bronić, bo oficjalnego zarzutu nigdy Weiglowi nie postawiono. Nie było aktu oskarżenia, komisji, przed którą mógłby coś wyjaśnić. Było skazujące na infamię oszczerstwo.
Laborantka w pracowni badań nad durem plamistym na Uniwersytecie Lwowskim. Lata 30. Fot. NAC
Skąd w ogóle wzięło się u niego zainteresowanie tyfusem?
Weigl studiował przede wszystkim biologię, którą interesował się od czasów gimnazjalnych. To był czas wielkich wyzwań. Żywy był mit tzw. łowców mikrobów, Ludwika Pasteura i Roberta Kocha, którzy w prymitywnych warunkach, w samotności, ryzykując życiem, dokonywali odkryć dla ludzkości epokowych. Mikrobiolodzy wydzierali przyrodzie tajemnice śmiertelnych chorób.
W XIX. wieku tyfus zbierał kolosalne żniwo śmierci. Podczas wojen napoleońskich, konfliktu krymskiego, batalii rosyjsko-tureckiej umierały dziesiątki tysięcy żołnierzy. Na terenie Polski wschodniej, w Karpatach systematycznie wybuchały ogniska tyfusu endemicznego. To był temat obecny w gazetach i rozmowach. Dlatego podczas wielkiej wojny Weigl, który trafił do laboratorium wojskowego w Przemyślu, nie wykonał polecenia przełożonego – prof. Filipa Eisenberga – i nie zajął się zarazkami cholery, o których wiedziano już prawie wszystko. Zaczął badać tyfus, ciągle będący zagadką. W lazaretach pacjentów miał pod dostatkiem.
Medycyny jednak nigdy nie skończył?
Medycyna była dla Weigla drugim wyborem. Owszem, chciał kontynuować jej naukę po I wojnie, ale był już wtedy na Uniwersytecie Jana Kazimierza profesorem zwyczajnym biologii i kierownikiem katedry, więc nawet nie wypadało.
Eksperymentował nie tylko na zwierzętach?
Bardzo długo unikał doświadczeń na ludziach, tyfus w najostrzejszym przebiegu prowadził przecież do zgonu. Sam skaleczył się w trakcie doświadczeń i riketsje, czyli bakterie tyfusu dostały się do jego krwi. W czasie choroby dyktował żonie swoje obserwacje na temat jej rozwoju. Sam wyciął sobie fragment skóry do biopsji, bo współpracownicy odmówili. Później zachorował na tyfus jeszcze raz.
Mógł stworzyć broń bakteriologiczną. To prawda, że kontrwywiad II RP namawiał go do tego?
To niewyjaśniona sprawa. Dwójka, czyli kontrwywiad II RP, miała wtyczkę w instytucie. Nasze tajne służby były zainteresowane możliwościami wykorzystania podczas wojny broni biologicznej , bo takie same badania prowadzili w latach 30. Rosjanie i Niemcy. W 1945 roku oficer polskiego kontrwywiadu poinformował o tym Amerykanów. Ale jak bardzo zaawansowane były te prace, nie wiadomo.
Apolityczny państwowiec. Taki wizerunek profesora nasunął mi się po lekturze pańskiej książki.
Nigdy nie angażował się w politykę, nie należał do żadnej partii. Niemniej kilkukrotnie zabierał głos w kwestiach, które uważał za ważne. Podpisał na przykład list protestacyjny przeciwko szykanom stosowanym przez władze sanację wobec posłów opozycji uwięzionych w Berezie Kartuskiej.
Profesor widział Josephine Baker na żywo w Paryżu, więc kiedy w 1938 roku przyjechała do Warszawy, specjalnie wybrał się na jej występ. Fot. NAC
W komunistycznej Polsce wziął udział w propagandowym Kongresie Intelektualistów w Obronie Pokoju w 1948 roku we Wrocławiu?
Jest na liście polskich delegatów, ale ostatecznie do stolicy Dolnego Śląska raczej nie przyjechał. Nie ma śladu jego udziału w obradach. Zachował się tylko fragment przygotowanego przemówienia, w którym ostrzega ludzi przed okrucieństwem i bezwzględnością wojny.
Tygodnik TVPPolub nas
Wiemy, że był pracoholikiem. Czy znajdował czas na drobne przyjemności?
Robił wyśmienite nalewki, gotował, po mistrzowsku strzelał z łuku. Uprawiał ten sport do końca życia. Miał nawet w uniwersyteckim ogrodzie botanicznym tarczę i w wolnych chwilach wymykał się z instytutu, żeby postrzelać. Skonstruował synowi lunetę, spędzali wieczory na obserwacjach nieba. Fotografie, które robił, dowodzą, że nie był tylko niedzielnym pstrykaczem. Za jego życia rodził się film, którym też się fascynował. Podziwiał Gretę Garbo i Josephine Baker. Tę drugą widział na żywo w Paryżu, więc kiedy przyjechała do Warszawy, specjalnie wybrał się na jej występ. I żałował, że w Polsce wymuszono na tancerce dużo więcej szatek niż we Francji.
W rubryce hobby wpisywał: łowiectwo czy wędkarstwo?
Trudno orzec. Nie tylko uwielbiał wędkować, robił nawet sztuczne muchy, którymi handlowała brytyjska firma. Zarazem namiętnie polował. W czasie wojny powiedział jednak synowi, że kiedy zobaczył esesmanów polujących na ludzi, nie mógłby strzelać nawet do zajęcy. I dotrzymał słowa.
– rozmawiał Tomasz Zbigniew Zapert
Mariusz Urbanek jest dziennikarzem, biografistą; autorem książek o Bolesławie Wieniawie-Długoszowskim, Leopoldzie Tyrmandzie, Jerzy Waldorffie, klanie Kisielewskich, Władysławie Broniewskim, Janie Brzechwie, Julianie Tuwimie, Kornelu Makuszyńskim, a także o lwowskich matematykach.
Zdjęcie główne: Bardzo długo prof. Weigl (na zdjęciu w swoim laboratorium we Lwowie) unikał doświadczeń na ludziach, tyfus w najostrzejszym przebiegu prowadził do zgonu. Fot. NAC