Cywilizacja

Pedofil, pijak, zbiorowy gwałciciel. Jak wykończyć sędziego

Lewica, która od wyboru Donalda Trumpa na prezydenta jest w stanie wrzenia, robi wszystko, aby zaszkodzić „nielegalnemu” ich zdaniem lokatorowi Białego Domu. Właściwie każda decyzja Trumpa, każdy jego wybór personalny są kwestionowane. Gdy prezydent nominował Bretta Kavanaugha do Sądu Najwyższego, nie minęło pół godziny, a liderzy Partii Demokratycznej zapowiedzieli, że będą walczyć z tą kandydaturą „wszystkimi metodami”.

W sobotę Senat Stanów Zjednoczonych zatwierdził Bretta Kavanaugha na urząd sędziego Sądu Najwyższego. Chwilę potem sędzia został zaprzysiężony.

Brett Kavanaugh stał się w ostatnich tygodniach najpopularniejszym chyba człowiekiem Ameryki. Ale nie jest to popularność, jakiej ktokolwiek mógłby pragnąć. Wszystko za sprawą polityków Partii Demokratycznej, którzy nie cofną się przed niczym, byle tylko nie dopuścić do zatwierdzenia przez Senat kandydatury 53-letniego Kavanaugha.

Cała Ameryka dowiedziała się, że jest potencjalnym gwałcicielem, może nawet pedofilem, a na pewno chlał na umór i się awanturował. Wszystko działo się jakieś… 34-36 lat temu.

Zbrodnia główna sędziego Kavanuagha? Możliwość, że jako sędzia Sądu Najwyższego (a ponieważ jest stosunkowo młody, więc będzie orzekał przez długie lata) mógłby zagłosować za cofnięciem dopuszczalności aborcji, która dla amerykańskiej lewicy jest świętością.

Co ciekawe, w wypadku Kavanaugha, mamy do czynienia raczej – używając terminologii George’a Orwella – z „myślozbrodnią”. Jak wykopano w jakimś e-mailu z 2003 r. wyraził on zdanie, iż „według wielu prawników” dopuszczalność aborcji nie jest prawem, którego Sąd Najwyższy nie mógłby podważyć w nowym orzeczeniu. Choć potem wielokrotnie tłumaczył, że tylko referował stan faktyczny, a jego zdaniem kwestia aborcji jest raczej rozstrzygnięta raz na zawsze, dla Demokratów to za mało. Stąd zaciekłość, z jaką zwalczają jego kandydaturę.
„Skończyć z dominacją białych mężczyzn” – domagają się demonstranci protestujący przeciwko kandydaturze Bretta Kavanaugha. Fot. Jeenah Moon
Decyzja z 1973 r. określająca prawo do aborcji (precedensowa sprawa Roe vs. Wade) jako prawo gwarantowane przez Konstytucję stanowi bowiem kamień węgielny myślenia i działania współczesnej Partii Demokratycznej, która sądy traktuje jako narzędzia inżynierii społecznej. Pomysły i rozwiązania, które nie znajdują demokratycznej większości na poziomie Kongresu czy stanu – takie jak aborcja, tzw. małżeństwa osób tej samej płci, ograniczenie wolności słowa ze względu na prawa „prześladowanych” mniejszości czy ograniczenie dostępu do broni palnej – są wprowadzane w życie, dzięki precedensowym orzeczeniom sądów.

Dla polityków Partii Demokratycznej dopuszczalność aborcji, skrywana często pod hasłami „praw kobiet” albo „praw reprodukcyjnych” jest swego rodzaju credo, a jednocześnie testem na poprawność: na 193 demokratycznych kongresmenów tylko dwóch, a na 49 senatorów tylko trzech przyznaje się, że są przeciw aborcji i głosuje zgodnie z duchem pro-life.

Czy zmiany w Sądzie Najwyższym doprowadzą do zakazu aborcji?

Opozycja wprowadza dyscyplinę partyjną i zapowiada użycie „wszelkich, możliwych środków”, aby decyzja nie została zatwierdzona.

zobacz więcej
Nudny harcerzyk

Kavanaugh, wykształcony na wydziale prawa elitarnej uczelni Yale, sprawował wiele ważnych funkcji. Pracował w biurze sędziego Sądu Najwyższego, potem w zespole niezależnego prokuratora Kena Starra, który badał kwestie związane z działalnością prezydenta Billa Clintona (tzw. afera rozporkowa), był wreszcie doradcą prawnym prezydenta Busha juniora. Przez ostatnie 12 lat jest sędzią Sądu Apelacyjnego dla stołecznego Dystryktu Kolumbii, drugiego najważniejszego po SN sądu federalnego, zwanego przedsionkiem do najważniejszego, dziewięcioosobowego składu orzekającego Ameryki.

Przez wszystkie te lata był uważany za świetnego prawnika o raczej konserwatywnych poglądach, ale bez żadnych ekstrawagancji czy choćby śladu ekscentrycznych zachowań. Uprzejmy dla pań, wręcz preferujący jako współpracowników kobiety-prawników. Dobry mąż, ojciec dwóch córek, wolontariusz trenujący dziewczęcy zespół koszykówki, wreszcie żarliwy katolik zawsze gotów na ulicy rozdawać ciepłą strawę bezdomnym. Słowem, reputacja nudnawego skauta, co zdawało się potwierdzać aż sześć postępowań sprawdzających jego przeszłość. Były one rutynowo prowadzone przez Federalne Biuro Śledcze (FBI), gdy Kavanaugh piął się po szczeblach kariery.

Totalna obstrukcja Demokratów

Wszystko zmieniło się 9 lipca, gdy prezydent Donald Trump nominował go do Sądu Najwyższego. Nie minęło pół godziny, a liderzy Partii Demokratycznej zapowiedzieli gremialnie, że będą się przeciwstawiać tej kandydaturze „wszystkimi metodami”. I rzeczywiście.
Przed senacką komisją, pod przysięgą sędzia Kavanaugh wszystkim oskarżeniom zaprzeczał. Fot. Tom Williams/ via Reuters
W czasie formalnych przesłuchań przed senacką Komisją Sprawiedliwości, Demokraci prowadzili totalną obstrukcję, zadając setki pytań i żądając tysięcy stron dokumentów. Debaty i wymiany zdań trwały w nieskończoność, także – udawane oburzenie. Występy w trakcie transmitowanych na żywo przesłuchań to przecież znakomita okazja na zbudowanie popularności, a co najmniej dwoje z 10 członków komisji z Partii Demokratycznej nie ukrywa, że w 2020 r. chciałoby wystartować w wyborach na prezydenta USA.

Wprawiona w ruch przez Trumpa polityczna maszyneria Partii Republikańskiej działała jednak bardzo sprawnie. W pierwszej połowie września przed sędzią Kavanaugh było głosowanie w komisji, a potem już szeroka jak autostrada droga do głosowania przez cały Senat. Tam zaś większość (51 Republikanów wspartych przez jednego czy dwóch umiarkowanych Demokratów) powinna bez problemu przegłosować nowego sędziego Sądu Najwyższego.


Ale wtedy nagle pojawiły się oskarżenia, przy których zmasowany atak na innego kandydata do Sądu Najwyższego (obecnego sędziego) Clarence’a Thomasa z początków lat 90. wydaje się kaszką z mleczkiem. A mówimy o wydarzeniach, które sam Thomas – czarnoskóry, konserwatywny sędzia – nazwał „elektronicznym linczem” na sobie.

„Ofiara” numer 1.

16 września do prasy przecieka treść listu, jaki w „poczuciu obywatelskiej troski” wysłała do senator Partii Demokratycznej Diane Feinstein mieszkająca w Kalifornii pani psycholog Christine Blasey Ford. Znalazły się w nim oskarżenia o napaść na tle seksualnym, jakiej wobec 15-letniej wówczas Ford miał się dopuścić 17-letni Kavanaugh.

Było to w 1982 r. – oboje chodzili jeszcze do liceum – na jednej z imprez, choć oskarżająca nie wie dokładnie, kiedy i gdzie Kavanaugh wraz z kolegą mieli ją zwabić do sypialni. Przyszły kandydat do SN miał się na niej położyć, obmacywać, a kiedy próbowała krzyczeć, zatkał jej usta. Pani psycholog – która feralnego dnia bała się o życie – nikomu o tym wydarzeniu nie mówiła aż do 2012 r., kiedy sprawa wyszła w czasie sesji u psychoterapeuty. Teraz, po latach, do niej wróciła, a po nominacji Kavanaugha postanowiła podzielić się nią z zasiadającą w senackiej Komisji Sprawiedliwości sen. Feinstein.
Senator Partii Demokratycznej Diane Feinstein, choć dysponowała informacjami o oskarżeniach Ford, w trakcie publicznych przesłuchań kandydata przed komisją, nic o nich nie powiedziała. Fot. Michael Reynolds/ via Reuters
Ta wykazała się nie lada politycznym sprytem i wyrachowaniem. Choć dysponowała informacjami o oskarżeniach Ford w trakcie publicznych przesłuchań kandydata przed komisją, nic o nich nie powiedziała. Nie zadała żadnych pytań, nawet nie rozpoczęła poufnego dochodzenia komisyjnego, co jest standardem w tego typu drażliwych sprawach. Choć oczywiście sama senator zaprzecza, że miała z tym coś ma wspólnego, wiadomość „wyciekła” do mediów.

W supercynicznym Waszyngtonie nie znajdzie się jednak nikt tak naiwny, kto uwierzyłby, że nie stało się to na zlecenie najwyższych rangą polityków Partii Demokratycznej, którzy postanowili przekuć w czyny słowa o „przeciwstawianiu się przy pomocy wszystkiego, co mają” kandydaturze Kavanaugha.

Kto lepiej oceni? Przecież nie zawodowy sędzia…

– Jakie gazety pan czyta? Jakie programy telewizyjne pan ogląda? Jakie naklejki umieszcza pan na samochodzie? – pytała kandydatów do ławy przysięgłych pani sędzia.

zobacz więcej
Ale to był dopiero początek. Wygłodniałe sensacji i skandalu media głównego nurtu wręcz oszalały na punkcie „afery Kavanaugha”. Nikt nawet nie próbował udawać obiektywizmu: w czasach, gdy dziennikarze uważają się aktywistów ruchu #MeToo, wyrok mógł być tylko jeden. Ponieważ „ofiarom trzeba zawsze wierzyć”, Kavanaugh – jako biały facet, członek elity społeczeństwa, konserwatysta i katolik jest winny zarzucanych mu czynów, chyba że… udowodni, że było inaczej.

Tak, tak, doszło do kuriozalnej sytuacji, gdy to oskarżony za czyny sprzed 36 lat musi dowieść, że czynów owych nie dokonał.

Jak kobiety oskarżają, to trzeba im wierzyć

W międzyczasie oskarżenia się mnożyły. Oto Deborah Ramirez, koleżanka Kavanaugha ze studiów w Yale, przypomniała sobie (po kilkudniowych konsultacjach z prawnikami i przyjaciółmi), że nie dość, iż przyszły sędzia na studiach upijał się do nieprzytomności, to jeszcze obnażał się przed nią, machając pod jej nosem swoim przyrodzeniem.

Po kilku dniach pojawił się wyjątkowo szemrany adwokat Michael Avenatti, reprezentujący wcześniej aktoreczkę porno Stormy Daniels, która od jakiegoś czasu próbuje spieniężyć swój krótkotrwały romans z Trumpem z 2006 r. Jego nowa klientka, Julie Swetnick stwierdziła, że około 1982 r. chodziła na imprezy licealistów, w których brał udział także Kavanaugh. Na imprezach dorzucano dziewczynom do napojów środki odurzające, a tak przygotowane następnie zbiorowo gwałcono. Swetnick zapamiętała z siedem, a może i z dziesięć takich prywatek. Podczas jednej z nich sama ponoć została zgwałcona.

Kavanugh może i nie gwałcił, ale na pewno był w tym czasie w domu, co w świetle poprzednich oskarżeń musi jednoznacznie wskazywać na kierunek „winny”.
Źródło: AP/Youtube

Sędzia Kavanaugh wszystkiemu zaprzeczał. Stwierdził, że nigdy, nawet w młodzieńczych latach, nie potraktował źle kobiety. W wywiadzie na wyłączność dla Fox News, siedząc obok swej żony, powiedział, że nie tylko w liceum nikogo nie napastował, ale jeszcze przez długi czas, nawet na studiach, był prawiczkiem i nie odbywał żadnych stosunków seksualnych. Także podczas późniejszych, dodatkowych przesłuchań przed komisją senacką wraz ze swoją oskarżycielką, pod przysięgą (a więc zagrożony karą do pięciu lat więzienia w wypadku udowodnienia kłamstwa) Kavanaugh zaprzeczył wszystkim oskarżeniom. Nie pomogło.

Dla polityków Partii Demokratycznej oraz większości mediów sprawa była jednoznaczna: skoro trzy kobiety go oskarżyły, a on nie udowodnił swej niewinności, powinien zrezygnować z kandydowania. A ponieważ w bardzo emocjonalny sposób, momentami łkając, a czasami twardo, wręcz ze złością Kavanaugh mówił senatorom: „możecie mnie nie przegłosować, ale sam się nie wycofam”…, tym gorzej dla niego. Przyszły sędzia Sądu Najwyższego nie powinien się tak denerwować, gdy się go nazywa pedofilem, pijakiem czy zbiorowym gwałcicielem.

O ile polityków, takich jak sen. Mazie Hirono z Hawajów przekonującą, że „biali mężczyźni powinni się zamknąć i nie zbierać głosu w tej sprawie”, a ofiarom należy „wierzyć zawsze”, można zrozumieć (ostatecznie grają znaczonymi kartami, uprawiając teatr na potrzeby wyborców), o tyle postawy większości amerykańskich mediów nie da się wytłumaczyć inaczej, niż totalnym brakiem obiektywizmu, wynikającym z faktu, że większość dziennikarzy ma poglądy skrajnie lewicowe.

24-godzinne stacje informacyjne CNN i MSNBC od 16 września pełne są historii związanych z oskarżeniami wobec Kavanaugha. Wszystkie pod tytułem: „Skrzywdzone dziewczyny” kontra „kolejny biały mężczyzna”, arogancki przedstawiciel klasy rządzącej, który zapomina, że czasy męskiej dominacji się skończyły.
Na zdjęciach w amerykańskich mediach sędzia prawie zawsze ma twarz wykrzywioną spazmem nienawiści lub gniewu. Fot. Reuters
Niektórzy dziennikarze posunęli się do haniebnych oskarżeń. Publicysta „USA Today” napisał ni mniej, ni więcej, że „Kavanaugh powinien się trzymać z daleka od sal koszykarskich, gdzie grają dzieci”, gdyż każdy się chyba zgodzi, iż „wszyscy w sposób wiarygodny oskarżeni o przestępstwa seksualne nie powinni być trenerami dziewczęcych czy chłopięcych drużyn koszykarskich”. To jawne oskarżenie o pedofilię było chyba najmocniejszym w całym morzu słów miotanych z ekranów telewizorów i łam większości gazet.

Zresztą wystarczy mała analiza zdjęć z przesłuchania przed komisją senacką prezentowanych w mediach. O ile pani Ford na większości z nich wygląda jak ofiara przestępstwa, o tyle sędzia Kavanaugh prawie zawsze ma twarz wykrzywioną spazmem nienawiści lub widocznego gniewu.

Dziennikarze nie znaleźli świadków

A przecież każdy rozsądny człowiek jest w stanie stwierdzić, że zarzuty nie trzymają się kupy. Generalnie sprawy o przemoc czy napaść seksualną są trudne do sprawdzenia i opierają się głównie na konfrontacji przebiegu zdarzeń na zasadzie: „ona zeznała, on zeznał”. Ale tu we wszystkich trzech przypadkach brak jest innych dowodów czy zeznań potwierdzających oskarżenia.

Wszyscy podani przez panią Ford świadkowie (co ciekawe, w pierwszej wersji było czworo świadków, później – dwoje) zaprzeczyli, że takie zdarzenie miało miejsce. Ustalenie domu, gdzie miałoby się to wydarzyć, także dotąd okazało się niemożliwe. Pojawiły się wątpliwości co do długotrwałych skutków na psychice rzekomego molestowania: wbrew temu, co mówiła, łkając, senatorom o atakach klaustrofobii czy niemożności podróżowania samolotem, pani psycholog często udaje się na wielogodzinne wyprawy wakacyjne właśnie… drogą lotniczą.

W przypadku Ramirez, nawet ujawniający historię tygodnik „New Yorker” napisał, że „skontaktował się z kilkudziesięciu osobami z tego samego roku na studiach”, ale „wiele nie odpowiedziało wcale, inni odmówili rozmowy lub powiedzieli, że nie uczestniczyli w takiej imprezie”. Tłumacząc na polski: dziennikarze bardzo się starali, ale nie znaleźli nikogo – ani jednego świadka – kto potwierdziłby słowa pani Ramirez.
Christine Ford na większości zdjęć wygląda jak ofiara przestępstwa. Fot. Tom Williams/via Reuters
Jeśli zaś chodzi o Swetnick, szybko okazało się, że to osoba skłonna do mitomanii, sama mająca problemy z wiarygodnością. Zresztą wydaje się wręcz nieprawdopodobne, aby przez ponad trzydzieści lat nie znalazła się ani jedna osoba, która nie pisnęłaby choćby słówkiem o bachanaliach godnych cesarza Kaliguli. I to na przedmieściach Waszyngtonu, najbardziej rozplotkowanego miasta w całej Ameryce…

Ameryka się pruje

Kiedy piszę te słowa, godziny, a w najgorszym wypadku dni dzielą nas od ostatecznego głosowania nad kandydaturą sędziego Kavanaugha. Lider republikańskiej większości w Senacie senator Mitch McConnell jest zdeterminowany, aby zakończyć ten cały cyrk medialny i doprowadzić do głosowania: „za” lub „przeciw”. Demokraci będą pewnie do ostatka prowadzili parlamentarną obstrukcję, ale w końcu trzeba będzie głosować.

Nominacja Kavanaugha nie jest przesądzona, ale z ostatnich rachunków wydaje się jednak, że Senat go ostatecznie zatwierdzi, nawet jeśli będzie to wynik 51- 52 „za”, przy 48-49 „przeciw”. Sędzia przejdzie nawet przy remisie 50:50, bo wtedy głos na „tak” odda nominalnie kierujący obradami izby wyższej w takich przypadkach, wiceprezydent USA Mike Pence.

Zresztą wydaje się, że tak brutalna – nawet jak na niskie już standardy cynicznego, politycznego Waszyngtonu – kampania mająca na celu zniszczenie Kavanaugha jako człowieka, może odnieść skutek przeciwny do zamierzonego. Pojawiły się pierwsze sygnały, że nagonka na sędziego pobudziła do działania nieco rozespany elektorat Partii Republikańskiej, który – widząc do czego są zdolni i do jakich metod się posuwają politycy Partii Demokratycznej – może się zmobilizować i masowo ruszyć do urn w listopadowych wyborach do Kongresu. A to z kolei, co wróżą niektórzy, może spowodować, że uznawane do niedawna za pewne przejęcie przed Demokratów przynajmniej jednej z izb Kongresu, może się znacznie oddalić. Wcześniej zaś wpłynąć na sposób głosowania chociaż kilku senatorów.

Chce zostać Sorosem prawicy. Czy rozpali konserwatywną rewoltę w Europie?

Niech was nazywają rasistami, ksenofobami, kimkolwiek. Noście te obelgi niczym odznaczenia! – wzywa Steve Bannon, były współpracownik Donalda Trumpa.

zobacz więcej
Jednak o wiele ważniejsze wydają się dalekosiężne skutki tej „bitwy o Kavanaugha”. Lewica, która od wyboru Donalda Trumpa na prezydenta jest w stanie wrzenia, robi wszystko, aby zaszkodzić „nielegalnemu” ich zdaniem lokatorowi Białego Domu. Właściwie każda decyzja Trumpa, każdy personalny wybór prezydenta jest kwestionowany. Zbiorowe „spektakle oburzenia” wobec kolejnych decyzji, manifestacje, a czasami wręcz nachodzenie w miejscach publicznych i urąganie politykom kojarzonym z Trumpem, podgrzewają atmosferę ciągłej konfrontacji. Wojna politycznych plemion przybiera na sile i sprawa sędziego Kavanaugha po raz kolejny podniosła polityczną gorączkę o kilka stopni.

Niektórzy polityczni agitatorzy zdają się myśleć, że to za mało, że można pójść jeszcze dalej. „Powtórzcie mi jeszcze raz, dlaczego właściwie nie powinniśmy konfrontować się z Republikanami w miejscach, gdzie jedzą, gdzie śpią, gdzie pracują do czasu, aż przestaną uczestniczyć w niszczeniu naszej demokracji?” – pytał na Twitterze Ian Millhiser, z postępowego periodyku ThinkProgress. Jego koledzy nie pytają, ale w kilkuosobowych grupach wyłapują w miejscach publicznych polityków Partii Republikańskiej, krzykiem i obraźliwymi gestami zmuszając ich do opuszczania lokali.

Problem polega na tym, że rosnąca agresja grozi poważnymi konsekwencjami dla całej republiki konstytucyjnej, jaką są Stany Zjednoczone. Dokładnie w tym duchu odpowiedział Millhiserowi profesor prawa z uniwersytetu Georgetown, Randy Barnett, nazywając jego pomysły skrajnie niebezpiecznymi. „Gdy jedna ze stron odmawia prawowitości istnienia, odmiennego zdania w kwestiach politycznych, druga strona się zrewanżuje. A tego nie przetrwa ani republika konstytucyjna, ani demokracja” – napisał wykładowca.

Na jeszcze inny aspekt sprawy zwróciła uwagę świetna dziennikarka Salena Zito: chodzi o negatywny dobór kadr do służby publicznej. Patrząc na to, co zrobiono z reputacją Bretta Kavanaugha, ci zdolni i wysoko kwalifikowani raczej nie będą się pchali, aby służyć krajowi.
Źródło: AP/Youtube

„Wczorajsze głupawe wpisy w szkolnych pamiętnikach, lajki czy wpisy na Facebooku, a nawet ironiczne tweety są dzisiaj analizowane i przekręcane tak, aby stały się fałszywymi informacjami, które mają wyglądać na prawdziwe, choć ich rozpowszechnianiem zajmują się tysiące anonimowych trolli na Twitterze, wynajęte przez polityczne zespoły ds. kampanii. Te trolle z kolei przyciągają motłoch, więc mediami społecznościowymi zaczyna rządzić irracjonalność. A na końcu wszystkie te historie przyciągają uwagę i stają się informacjami podawanymi przez media tradycyjne, które mogą zniszczyć nie tylko polityczną karierę kandydata, ale także jego życie prywatne” – napisała dziennikarka.

Trudno się z nią nie zgodzić. A co do samego sędziego Kavanaugha: pomyśleć tylko, gdyby popierał prawo do aborcji i kilka innych, lewicowych idei, nie miałby takich problemów z posadą w Sądzie Najwyższym…

– Jeremi Zaborowski z Chicago

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.