Politycy, oligarchowie, moskiewski ślad. Kto zabił dziennikarkę?
piątek,12 października 2018
Udostępnij:
W 2014 roku, ówczesny bułgarski prezydent Rosen Plewneliew powiedział, że w jego opinii 90 proc. bułgarskich mediów jest albo kontrolowanych przez Rosjan kapitałowo, albo dominującą rolę w ich przekazie odgrywają pracujący na rzecz Moskwy lobbyści i nieskrywający swych prorosyjskich sympatii dziennikarze.
Zabójstwo młodej dziennikarki Wiktorii Marinowej wstrząsnęło Bułgarią. Jej ciało zostało odnalezione w niedzielę w jednym z parków w Ruse, mieście na północy kraju, gdzie Marinowa była prowadzącą i dyrektor lokalnej telewizji.
Władze, jak natychmiast poinformował premier Bojko Borisow, rozważały kilka hipotez tego, co się wydarzyło i za najpoważniejszą uznały napad na tle rabunkowym – zginęły rzeczy osobiste dziennikarki, a ona sama przed śmiercią najprawdopodobniej została zgwałcona.
Bułgarzy najwyraźniej nie dowierzają jednak tej wersji. Kilka dni po zdarzeniu na ulice ośmiu miast wyległy tysiące ludzi, chcąc w ten sposób nie tylko upamiętnić zamordowaną, ale również wywrzeć na władze presję, aby dochodzenie zostało przeprowadzone w sposób rzetelny i uczciwy. Tym bardziej, że wątpliwości narastają, bo aresztowany w charakterze podejrzanego Rumun ukraińskiego pochodzenia okazał się niewinny, a teraz władze informują, że złapały kolejnego, który uciekł do Niemiec.
Obserwatorów zastanawia zwłaszcza szybkość działania bułgarskich organów ścigania, które nie słyną ze sprawności. Tak jakby prędko chciano sprawę zakończyć, uznając ją za działanie przypadkowego kryminalisty.
Bułgarzy najwyraźniej nie dowierzają wersji morderstwa dziennikarki przedstawionej przez władze. Fot. Vassil Donev EPA/PAP
Przypomina to trochę sytuację na Słowacji, kiedy po zabójstwie dziennikarza śledczego Jána Kuciaka, ludzie zaczęli demonstrować, doprowadzając w efekcie do dymisji premiera.
Zablokowany przelew
Marinowa zajmowała się korupcją na wielką skalę na szczytach bułgarskiej elity władzy i biznesu. Jej ostatnie audycje poświęcone były obejmującemu cały kraj systemowi defraudowania unijnych funduszy. Pierwsi ujawnili to dziennikarze śledczy portalu internetowego Bivol.bg Ale to dzięki zaangażowaniu Marinowej, ale przede wszystkim rozgłosowi, jaki temu nadała, prokuratura – do tej pory bezczynna – musiała przystąpić do działania.
Jednym z jej pierwszych kroków, po ujawnieniu przez Marinową dokumentów, było rozpoczęcie oficjalnego śledztwa i zablokowanie zagranicznego przelewu na – jak poinformowano – kwotę 14 mln euro. Teraz bułgarskie media informują o fali przyspieszonych dymisji wyższych urzędników i wiceministra ochrony środowiska, kluczowego resortu w całym schemacie.
Wcześniej bułgarskie organa ścigania nie wykazywały nadmiernej gorliwości w wyjaśnianiu afery. Wręcz przeciwnie, to opisujący ją dziennikarze zostali na krótko aresztowani, co zresztą spowodowało mały dyplomatyczny skandal, bo jeden z nich jest Rumunem.
GP Gate
Na czym polega afera, której Marinowa nadała przed swą śmiercią rozgłos? W największym skrócie na funkcjonowaniu systemu firm doradczych, lobbystycznych, inwestorskich, projektowych etc., które obsługiwały projekty unijne realizowane w Bułgarii. Najczęściej chodziło o przedsięwzięcia municypalne, ale również w zakresie ochrony środowiska, gospodarki wodnej czy rozbudowy infrastruktury.
Źródło: Ruptly/YouTube
Dziennikarze dotarli do dokumentów, w tym tajnych ksiąg rachunkowych, z których wynika, że realne koszty inwestycji zawyżane były o kilkadziesiąt procent, a wykonawca nie miał szans na sukces w przetargu, jeśli nie zatrudnił dobrze widzianej firmy doradczej. Ujawnione dokumenty księgowe pięciu powiązanych ze sobą firm doradczych, pokazują – a jest to najprawdopodobniej tylko wierzchołek góry lodowej – że ich dochody z „prowizji” i to tylko za 16 miesięcy (listopad 2013 - luty 2015) wynoszą ponad milion euro.
Piszę o pięciu firmach, bo dokumenty księgowe takiej liczby podmiotów ujawniono. Dziennikarze badający sprawę dowodzą jednak, że firm „obsługujących” w ten sposób projekty unijne było w Bułgarii co najmniej kilkadziesiąt. A nie można wykluczyć, że wszystkie środki wydatkowane w ramach programów spójności były objęte tym systemem. Systemem, za którym stały największe bułgarskie firmy deweloperskie, korzystające z opisywanych przez dziennikarzy firm consultingowych.
W tle pojawiają się też osoby powiązane ze zorganizowaną przestępczością, rosyjscy oligarchowie kupujący nieruchomości w Bułgarii oraz miejscowi potentaci. Jednym z takich budowlanych gigantów, jest GP Group, stąd też afera nazywana jest w Bułgarii od jej nazwy GP Gate. Uzyskała ona najwięcej kontraktów finansowanych z unijnych środków, przeznaczyła najwięcej na „konsultacje” oraz w największej skali zawyżała kosztorysy realizowanych przez siebie inwestycji.
Cudzysłów, przy sformułowaniu „konsultacje” jest jak najbardziej na miejscu, bo w ujawnionych dokumentach księgowych wydatki na nie są tak zapisane, że nie ma wątpliwości, iż chodzi o łapówki.
Przyjaciel premiera
GP Group nie jest firmą w Bułgarii nieznaną. Jej właścicielem jest jeden z najbogatszych Bułgarów Walentin Złatiew, osobisty przyjaciel premiera Borisowa, ale grywający też w koszykówkę z Georgim Parwanowem, byłym (przez dwie kadencje) prezydentem Bułgarii.
Walentin Złatiew ma ciekawą historię biznesową. W 2011 roku był dyrektorem w Łukoilu. Fot. Tsvetelina Belutova/Reuters
Złatiew ma ciekawą historię biznesową. W latach 90. ubiegłego wieku skończył wyższą uczelnię w Moskwie i tam w 2001 roku obronił doktorat. Jego kariera związana jest z rosyjskim sektorem paliwowym – w latach 1994 -1998 odpowiadał za eksport Rosnieftu do krajów Europy Wschodniej, a potem związał się z Łukoilem. Jak ujawnili dziennikarze, firmy Złatiewa kupowały w całej Bułgarii działki z przeznaczeniem na budowę stacji benzynowych tego koncernu, zarabiając nie mniej niż 200 proc. na każdej transakcji. Były ich dziesiątki, i zrealizowane w ten sposób zyski szły w dziesiątki milionów euro.
Tylko jak to możliwe, pytają dziennikarze, że korporacja wielkości Łukoilu, dysponująca wewnętrznymi służbami śledczymi i nafaszerowana specjalistami z rosyjskich organów siłowych, mogła nie zauważyć, że ktoś ją najwyraźniej ogrywał na dziesiątki milionów euro?
Jest to, ich zdaniem, raczej mało prawdopodobne i jak argumentują dziennikarze, cały proceder to nic innego jak transfer środków z rosyjskiego Łukoilu do jego bułgarskiego partnera. Ale, na co te środki były przeznaczone? Trudno to stwierdzić, tak jak nie wiadomo, na co i dla kogo szły pieniądze pochodzące z systemu „obsługującego” kontrakty europejskie.
W procederze chodziło zresztą nie tylko o inwestycje budowlane. Pozyskiwano pieniądze na projekty społeczne, renowację zabytków, propagowanie folkloru, tworzenie sieci NG-osów. Jednym słowem w Bułgarii, która już kiedyś została objęta unijnymi sankcjami polegającymi na wstrzymaniu na jakiś czas finansowania unijnego z powodu rozpowszechnionej korupcji, funkcjonował, i dobrze się miał, system defraudowania środków pochodzących z Brukseli.
Promoskiewski zwrot
Jak się wydaje, kluczowa jest tu osoba premiera Bojko Borisowa. To były policjant, twórca, już po upadku komunizmu, największej bułgarskiej agencji ochrony, a następnie wiceminister spraw wewnętrznych, mer Sofii i po raz trzeci premier kraju. Jego polityka odbierana jest przez wielu obserwatorów jako wyraźnie prorosyjska.
Premier Bosni i Hercegowiny Denis Zvizdić (z lewej) przyjmuje premiera Bojko Borisowa, który w październiku zeszłego roku był z wizytą w Sarajewie. Fot. Fehim Demir/EPA/PAP
Do formułowania takich ocen skłania choćby wizyta Borisowa w Moskwie w maju, w trakcie której zabiegał, aby Rosjanie przyłączyli Bułgarię do drugiej nitki budowanego gazociągu Turecki Potok. Za pośrednictwem tego rurociągu ma być dostarczany rosyjski gaz na południe Europy.
Nieskrywanym celem bułgarskiego rządu jest „zrehabilitowanie” Bułgarii w oczach Moskwy. Chodzi o to, że w 2014 roku, bułgarskie weto zablokowało budowę South Stream, bliźniaczego rurociągu wobec dobrze nam znanego Nord Stream.
Teraz polityka Sofii zmieniła się w tej kwestii diametralnie. Zarówno urzędujący prezydent, jak i rząd Borisowa zabiegają o rosyjską inwestycję. Ale również chodzi o bułgarską energetykę jądrową.
Tygodnik TVPPolub nas
Aby polepszyć klimat czekających premiera w Moskwie rozmów, rząd Bułgarii nie przyłączył się do fali wydaleń rosyjskich dyplomatów z europejskich krajów po próbie otrucia w marcu tego roku Siergieja Skripala. Wyjaśniając powody podjęcia takiej decyzji, bułgarskie władze oświadczyły, że „brak jest dowodów na udział Moskwy w sprawie”.
To nie jedyny prorosyjski gest Sofii w ostatnich miesiącach. Niemal natychmiast po sformowaniu swego trzeciego gabinetu Borisow doprowadził do unieważnienia przetargu na zakup dla bułgarskiej armii myśliwców szwedzkiej produkcji (Saab JAS39 Gripen), powołując się na trudności budżetowe. Tylko, że równocześnie przystąpiono do negocjacji z rosyjskimi firmami, które miałyby remontować myśliwce znajdujące się na wyposażeniu bułgarskiej armii pochodzące jeszcze z czasów ZSRR.
Borisow jest przeciwnikiem zwiększania wydatków budżetowych na bułgarską armię. Na zdjęciu: obchody Dnia św. Jerzego Zwycięzcy, nazywane także Dniem Odwagi. 6 maja 2018 rok. Fot. Stoyan Nenov/Reuters
Warto przypomnieć, że pierwotnie tamtejsze Mig-i miały remontować firmy z Polski, ale prorosyjskie lobby, jak otwarcie piszą analitycy portali zajmujących się kwestiami obronnymi, doprowadziło do zerwania umowy i powrotu do rozmów z Moskwą. Nawiasem mówiąc, Borisow jest przeciwnikiem zwiększania wydatków budżetowych na bułgarską armię.
Ostatni program
W 2014 roku, ówczesny bułgarski prezydent Rosen Plewneliew, na spotkaniu Europejskiej Partii Ludowej, powiedział, że w jego opinii 90 proc. bułgarskich mediów jest albo kontrolowanych przez Rosjan kapitałowo, albo dominującą rolę w ich przekazie odgrywają pracujący na rzecz Moskwy lobbyści i nieskrywający swych prorosyjskich sympatii dziennikarze.
Może to właśnie dlatego rewelacje niszowego portalu internetowego Bivol nikomu nie przeszkadzały, aż do momentu, gdy sprawą zajęła się Wiktoria Marinowa i nadała jej w swej stacji rozgłos na cały kraj. Dziennikarka została napadnięta i zamordowana, po swej ostatniej audycji, w której rozmawiała z kolegami z portalu na temat wyników ich dziennikarskiego śledztwa. Ale być może to tylko przypadek.
– Marek Budzisz
Zdjęcie główne: Mieszkańcy Sofii demonstrowali, by uczcić pamięć Wiktorii Marinowej, ale także po to, żeby wywrzeć presję na władze. Fot. Vassil Donev EPA/PAP