Kultura

Piewca polsko-litewskiego Commonwealthu i poszukujący haju hipster z PRL

Dwóch bacznych obserwatorów rzeczywistości i dwa zupełnie różne zapisy wojennego doświadczenia. Kipiąca szczegółami, reporterska relacja spod Monte Cassino i intymny pamiętnik dokumentujący losy powstańczej Warszawy. Spisywane na gorąco dziennikarskie impresje czy dojrzewająca historia opowiedziana po latach. Polska żołnierzy, przelewająca krew pośród czerwonych maków czy Polska cywilów ginąca w hekatombie stolicy?

W czwartek 18 października o godz. 22.05 na antenie TVP Kultura staną naprzeciw siebie Melchior Wańkowicz i Miron Białoszewski.

Życiorys Melchiora Wańkowicza jest na tyle bogaty, że można byłoby nim obdzielić jeszcze kilka osób. Dlaczego? Po pierwsze, charakter pisarza kazał mu się pchać wszędzie tam, gdzie się działo coś godnego uwiecznienia. Po drugie, Wańkowicz dołączył do peletonu ludzi pióra będących świadkami XX wieku. Ich życiorysy rozpostarły się w kilku różnych epokach. Z tą różnicą, że przy nazwiskach wielu rówieśników Wańkowicza należałoby dopisać: „świadek i ofiara XX stulecia”, czego o autorze „Kundlizmu” powiedzieć nie można.

Kresowa młodość

Melchior Wańkowicz przyszedł na świat w rodzinnym majątku w guberni mińskiej. Tak więc dwóch polskich mistrzów reportażu przyszło na świat na Białorusi. I choć wańkowiczowskie Kałużyce leżą daleko od Pińska, w którym z kolei urodził się Ryszard Kapuściński, to może nie należałoby zupełnie ignorować tego genius loci. Wszak autor „Imperium” we wstępie do tej książki pisał o tym, że geografia, a także flora błot pińskich miały niebagatelny wpływ na wybór jego życiowej drogi.

O Kałużycach, a także Nowotrzebach, gdzie znajdował się majątek babki Wańkowicza, a do których pisarz trafił dość szybko ze względu na nagłą śmierć rodziców, możemy dowiedzieć się z lektury „Szczenięcych lat”, opublikowanych w 1934 roku. Wspomnienia ukazywały się wcześniej w wileńskim „Słowie”.

„Szczenięce lata” to pozycja będąca dowodem niezwykłego słuchu literackiego i wrażliwości językowej. Pobrzmiewają w niej wszystkie mowy, gromadzące się niegdyś się na kresach umarłego politycznie polsko-litewskiego Commonwealthu, który pozostał jednak żywy jako wspólnota kulturowa.

Wańkowicz pisząc o domu z lat dziecięcych, oczywiście uderzał w tony idylliczne, ale jednocześnie zachowywał reporterską trzeźwość, która kazała mu kończyć opowieść o Nowotrzebach w ten sposób: „Ziemia jest, dom jest, ogród i balkon, i ci sami właściciele. Życia dawno nie ma. Musiało odejść. Rozumiem. Ale żal”.

Miasto „Kolumba”

Jak bardzo różni się od tego nostalgicznego obrazka młodość Mirona Białoszewskiego? Poeta całe swoje życie związał z miastem. Znamienne, że we wszelkich biograficznych notkach autora „Zawału” więcej wart od przeróżnych informacyjnych szczegółów był adres – Warszawa, ulica Leszno 99.
O przedwojennym życiu kolejnego „Kolumba” w naszych „Pojedynkach Stulecia” można przeczytać w opowiadaniach z cyklu „Stare życie”, wydanych w 1980 roku w tomie „Rozkurz”. Czego tam nie ma!

Jest szewc, który pokazywał małemu Mironowi obrazek przedstawiający wzburzone morze i mówił, że diabeł będzie rządzić światem. Jest ciotka Nanka, która chodziła do kina, żeby potem opowiadać mu filmy. Są sąsiedzi Hotkiewiczowie, którzy chcieliby znów żyć jak za cara.

Inny adres: ulica Chłodna 40. Pożydowskie mieszkanie zamieszkałe przez poetę w 1942 roku. Przebywał tam z matką, ojcem i Stefą, ukrywającą się Żydówką. O niej dowiemy się dopiero z „Pamiętnika z Powstania Warszawskiego”. Relacji spisanej ponad 20 lat od zakończenia wojny, a opublikowanej w 1970 roku.

Jak piszą autorzy projektu „Topografie: miasto, mapa, literatura” z Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, stolica Polski, według Białoszewskiego, nie powinna składać się z miejsc, lecz z... czynności: chodzenia, biegania, jeżdżenia „na zachciance” i „półzachciance”. Te czasowniki stanowiły swoiste wejście do tętniącego ruchem, zwariowanego języka portretującego miasto. Zresztą jeśli dziś ktoś powiedziałby o kimś, że mówi jak Białoszewski, to w gruncie rzeczy znaczyłoby to tyle, że odnajduje się w żywej, spontanicznej, potoczystej i wieloznacznej mowie.

Proroczy „Kundlizm”

Z kolei jeśli dla Melchiora Wańkowicza istniała jakaś Warszawa, to taka, na którą patrzył z punktu widzenia dziennikarza publikującego w takich tytułach, jak: „Kurier Warszawski” czy „Kurier Poranny”. Jednak w oczach autora „Na tropach Smętka...” wszystko działo się zdecydowanie poza miastem, czasami także poza granicami Polski.

W 1926 roku Wańkowicz wyjechał do Meksyku, żeby dla wspomnianego „Kuriera Warszawskiego” napisać reportaż o meksykańskim konflikcie państwa z Kościołem. To opis sensualny, próbujący uchwycić nieznane kolory i zapachy, z którego wyłania się reporterska chęć bycia wszędzie i doświadczenia wszystkiego.

Dobitnie świadczy o tym krótka broszura zatytułowana „Czciciele Świętego Kaktusa”. Przyszły autor „Westerplatte” opisywał wyprawę z Indianami mającymi zażywać pejotl. To ten krótki tekścik miał zachęcić Witkacego do późniejszych eksperymentów z tym narkotykiem.

Nim Wańkowicz trafił do Meksyku – przybył do Stanów Zjednoczonych. I tu znajdujemy wspólną płaszczyznę łączącą autorów „Bitwy o Monte Cassino” i „Pamiętnika z Powstania Warszawskiego”. Na obydwu pisarzach USA wywarły duże wrażenie, choć na każdym z nich zupełnie inne.

O wańkowiczowskiej przenikliwości w opisywaniu Ameryki niech świadczy ten fragment, który dotyczy występu młodzieży odgrywającej stare tańce indiańskie: „Z dziwnym uczuciem patrzę – stwierdzał Wańkowicz – na ten powszechny kult tradycji indiańskich. Przypomina mi to Hitlerjugend tańczącą tańce mazurskie i odgrzebującą mazurskie motywy. Prochy ludów wytępionych nie straszą”.

Koniunkturalista i ideowiec – dwie kolaboracje z komunizmem

Jarosław Iwaszkiewicz i Tadeusz Konwicki dali się uwieść władzy ludowej. Ale obydwaj kierowali się różnymi pobudkami.

zobacz więcej
Gdy Melchior Wańkowicz odwiedzał Amerykę przed wojną, nie sądził, że kilkanaście lat później przyjdzie mu w niej zamieszkać. Stało się tak na przełomie lat 40. i 50., gdy powrót do stalinowskiej Polski nie wchodził w grę, a legalny polski rząd w Londynie coraz bardziej zaczynał przypominać Klub Pickwicka niż istotne ciało polityczne.

Czarę goryczy przepełniło opublikowanie w 1947 roku „Kundlizmu”, w którym autor bezpardonowo atakował polską emigrację. Zadziwiające jak wiele tez Wańkowicza dziś polska humanistyka odkrywa na nowo, zachowując się tak, jakby nigdy nie zostały wypowiedziane.

Zwróćmy uwagę, zachowując w pamięci współczesny nurt krytyczny w polskim dyskursie publicznym, na ten fragment „Kundlizmu”: „To manierowanie się »oddolnej« kultury polskiej w spaczonej, wytęchłej [...] – przez wieki spekulacji, nieróbstwa i przywileju –kulturze poszlacheckiej powoduje bardzo głębokie, wprost tragiczne, rysy w cechach naszej pracy, naszego rządzenia i naszego myślenia. [...] Ale przecież to nie o szlachtę chodzi, tylko o kulturę poszlachecką, która miała jeszcze bardziej rozkładający wpływ na masy chłopskie wchodzące w nią bezpośrednio bez stanów przejściowych”.

Ameryka zdawała się być jakimś rozwiązaniem. Za Ocean Wańkowiczowie trafili, gdy reporter miał już 57 lat. Mimo statusu legendy reportażu nad Wisłą, w nowojorskim Glen Clove przyszło mu myć i pakować jajka na kurzej fermie.

A jednak, mimo trudnych początków, pobyt w USA dostarczył wystarczającą ilość bodźców, żeby napisać reporterską trylogię: „Atlantyk – Pacyfik”, „Królik i oceany” oraz „W pępku Ameryki”. Ostatecznie Wańkowiczom udało się zadomowić w Stanach. Do tego stopnia, że gdy otrzymali amerykańskie obywatelstwo, przyjechali do Polski, gdzie korzystając z październikowej odwilży pisarz zgodził się na wydanie okrojonej przez cenzurę „Bitwy o Monte Cassino” (książka ukazała się pod tytułem „Monte Cassino”).

Ćpając jak Allen Ginsberg

„Wysiadłem w środku Bostonu, wysiadłem z metra, od razu mnie dopadła nuda. Teatry, trochę ludzi, trochę sklepów, trochę pusto, siu siu pod drzewem” – pisał w latach 80. Miron Białoszewski. Jego pobyt w Ameryce – zdecydowanie krótszy niż Wańkowicza, który w niej zamieszkał – przypadł na czasy prezydentury Ronalda Regana i kolejnego zimnowojennego wzmożenia.

Był rok 1982 – w Polsce trwał stan wojenny, a pisarz wyruszył do USA po odbiór polonijnej nagrody literackiej. Czytając „AAAmerykę” uderza ilość kulturowych nieporozumień między przybyszem z Europy Wschodniej, a położonym daleko „drugim” centrum świata.

Białoszewski opisywał, jak po Nowym Jorku przechadzają się czarnoskórzy, jak to można przechodzić przez jezdnię na czerwonym świetle, albo swoją słynną wizytę w kinie porno. Jednocześnie próbował notorycznie Amerykę zagłaskać, oswoić. Hotel zakonnic w Nowym Jorku wyglądał „jak w Przasnyszu”, a domy w Buffalo – zupełnie „jak w Otwocku”.

Ale czy nie było czegoś amerykańskiego i na wzór tamtejszych bitników szaleńczego w życiu i poezji Mirona Białoszewskiego? Czy w czasach, gdy żywił się wyłącznie ryżem oraz mieszanką efedryny, kodeiny, psychedryny i kofeiny w ampułkach – słowem: tym wszystkim, czym mógł się naćpać, bez recepty, poszukujący haju peerelowski hipster – nie przypominał Allena Ginsberga (obydwaj panowie zresztą się poznali)?

Jeśli jednak zastanowimy się nad genezą „ćpuńskiego” życia Mirona Białoszewskiego, to wnioski będą nieciekawe. Tu bowiem znów musimy wrócić do doświadczenia wojennego oraz szarzyzny Warszawy podnoszącej się z gruzów. Przeżywał Białoszewski wojnę w sobie, prywatnie, nosił doświadczenia i traumy przez lata, czekając aż dojrzeją i dadzą się przelać na papier.

Zbierał je od samego początku – od „Rajzy”, w której opisywał ucieczkę przed Niemcami we wrześniu 1939 roku – „aż po kres mapy”. Opisywał zatrzymane kadry, na których widać ostatnich mieszkańców Warszawy, tej przedwojennej, do której nie będzie już powrotu. Jak pan z laseczką, gentleman podpierający się na placu Napoleona. To w tych detalach kryła się specyficzna nostalgia Białoszewskiego.

Wojna żołnierzy, wojna cywilów

O ile inna była druga wojna światowa widziana oczami Melchiora Wańkowicza! Zresztą nie był to jego pierwszy konflikt zbrojny. Wańkowicz był żołnierzem dowodzonego przez generała Józefa Dowbór-Muśnickiego 1. Korpusu Polskiego, w którym walczył w 1918 roku, za co został odznaczony Krzyżem Walecznych.

Po wybuchu wojny z III Rzeszą jakże trzeźwo i przenikliwie uznał, że Niemcy mogą chcieć wyłapać i zlikwidować polską inteligencję. Wańkowicz mógł ich interesować szczególnie ze względu za publikację „Na tropach Smętka”.

Czerwony patriota i wylękniony bluźnierca. Rzecz o zbuntowanej polskości

Władysław Broniewski i Julian Tuwim to poeci z życiorysami połamanymi i tragicznymi, a zarazem wzniosłymi i bohaterskimi.

zobacz więcej
To reporterska podróż – spływ rzeką Krutynią, będący przyczynkiem do historycznego fresku ziem mazurskich, na których splatały się losy Polaków, Mazurów i Niemców. Książka miała jawnie antygermański wydźwięk, ale nie wynikał on z pozycji politycznych autora, lecz raczej ze skali przemocy, którą osiadli na Mazurach Niemcy stosowali wobec polskojęzycznej ludności. O ile w Polsce reportaż okazał się przebojem, o tyle za naszą zachodnią granicą wzbudził wściekłość.

Wańkowicz z płonącej Polski przedarł się wraz z żoną do Rumunii, skąd później trafił na południe Europy – na Cypr i do Palestyny. Od 1943 roku był korespondentem 2. Korpusu Polskiego generała Władysława Andersa. Wraz z nim brał udział w zdobywaniu klasztoru na Monte Cassino.

Następnie swoje doświadczenia spisał w trzytomowym monumentalnym reportażu uznawanym za najwybitniejsze dzieło jego życia. Mimo sukcesu w kręgach emigracyjnych, polski czytelnik nie mógł szybko zapoznać się z tą książką. Wszak „najkrótsza droga do Polski” miała biec przez Lenino, a nie Włochy czy Belgię. Za sprawą tej propagandowej wersji historii „Bitwa o Monte Cassino”, podobnie jak słynna piosenka o „czerwonych makach”, aż do października 1956 roku były zakazane.

Reportaż Wańkowicza to bezapelacyjnie opus magnum korespondenta wojennego na niełasce londyńskiego rządu. Był unikalnym zapisem czynu zbrojnego armii generała Andersa. W Polsce ukazał się dopiero w 1958 roku. W chwili wydania książka stanowiła nie tylko pomnik postawiony polskiemu żołnierzowi, lecz i doskonałą odtrutką na propagandę PRL. Była także przykładem doskonałego reportażu z pierwszej linii frontu.
„Autoportret radosny” Miron Białoszewski
W pierwszych miesiącach 1944 roku Melchior Wańkowicz nie wahał się szafować własnym życiem, by zdobyć wiarygodny materiał. By uprawiać literaturę faktu.

Kilka miesięcy po zdobyciu starego, benedyktyńskiego klasztoru, tysiące kilometrów dalej, w Warszawie wybuchło powstanie. 22-letni wówczas Miron Białoszewski, w przeciwieństwie do wielu swoich rówieśników, nie walczył z bronią w ręku. Świat, który przedstawił w „Pamiętniku z powstania warszawskiego”, nie ma w sobie grama patosu. To opowieść ulic, bram i kanałów, chcących za wszelką cenę przetrwać niewyobrażalną tragedię.

Wydaje się, że właśnie „Bitwa o Monte Cassino” i „Pamiętnik z powstania warszawskiego” – jedne z najważniejszych pozycji w dorobku obydwu pisarzy – dobitnie pokazują to, co różniło Melchiora Wańkowicza i Mirona Białoszewskiego.

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


A różniło ich w zasadzie wszystko. Styl pisarstwa, temperament, stosunek do przedstawianych obrazów wojny. Jednak te dwie sylwetki – odmienne i osobne – wspólnie mówią wiele zarówno o polskim wieku XX, jak i o pięknie detalu, o magii „nieistotnych szczegółów”, o dramacie cywilów w hekatombie Powstania Warszawskiego, o polskim czynie zbrojnym podczas drugiej wojny światowej oraz o wiecznym mierzeniu się z wielkim walcem historii.

–Mikołaj Mirowski
Melchior Wańkowicz – Miron Białoszewski
Obejrzyj wszystkie odcinki „Pojedynków stulecia”:
Zdjęcie główne: Melchior Wańkowicz i Miron Białoszewski – Dwóch bacznych obserwatorów rzeczywistości i dwa zupełnie różne zapisy wojennego doświadczenia. Fot. PAP/Lech Pieńkowski/Jan Kosidowski
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.