Botoks w twarzy, przeszczepione włosy, sztuczny uśmiech. Czy polityczny celebryta ma szansę na nawrócenie?
piątek,
14 grudnia 2018
Berlusconi to prekursor „postpolityki”. Ludzie, którzy ją uprawiają, nie brną w spory ideowe, ponieważ nie zamierzają umierać za wyższe wartości. Chcąc zdobyć lub zachować władzę, koncentrują się na kwestiach wizerunkowych. Politykę traktują jak wielki spektakl, a wyborców pozyskują prozaicznymi obietnicami w rodzaju „ciepłej wody w kranie”.
Doskonalimy technologie wojenne i wynajdujemy ideologie, które uzasadniają pozbywanie się dzieci (aborcja) i starców (eutanazja), żeby poszerzyć „przestrzeń życiową”.
zobacz więcej
Polityczny podział „my – oni”, „społeczeństwo – władza”, „lud – elita”, jest dobrze znany Polakom. Poczucie obcości wobec warstwy rządzącej wyrasta z traumatycznych doświadczeń, które przyniosły zabory, okupacja niemiecko-sowiecka oraz PRL. Trudno utożsamiać się z rodzimą klasą polityczną, pełniącą swoje funkcje z nadania zagranicy.
Ale nie tylko Polacy traktują establishment własnego kraju jak przybyszy z innej planety. Taka postawa występuje choćby wśród Włochów. I to pokazuje Paolo Sorrentino w swoim najnowszym filmie pod wymownym tytułem „Oni” (w kinach w Polsce – od 28 grudnia).
Na początku trzeba sobie jasno powiedzieć, że obraz wiele traci przez dłużyzny. Dotyczy to zwłaszcza nadmiaru wulgarnych scen erotycznych. Od pewnego momentu przestają one na widzu robić wrażenie – mogą wywoływać najwyżej niesmak i zażenowanie. Film trwa dwie i pół godziny, a nic by nie stracił ze swoich walorów, gdyby był o godzinę krótszy.
Nie oznacza to jednak, że mamy do czynienia z kiepską produkcją. Są wady, ale zdecydowanie przeważają zalety.
Berlusconi to poniekąd prekursor zjawiska, które szczególnie dało o sobie znać w XXI stuleciu, a mianowicie „postpolityki”. Ludzie, którzy ją uprawiają, nie brną w jakieś spory ideowe, ponieważ nie zamierzają umierać za wyższe wartości. Chcąc zdobyć lub zachować władzę, przede wszystkim koncentrują się na kwestiach wizerunkowych. Politykę traktują jak wielki spektakl i dlatego przywiązują olbrzymią wagę do możliwości, jakie dają media. Wyborców pozyskują prozaicznymi obietnicami w rodzaju „ciepłej wody w kranie”.
Warto zatem widzieć Berlusconiego na tle Giulia Andreottiego (skądinąd o nim również Sorrentino nakręcił film – chodzi o „Boskiego” z roku 2008). Lider włoskiej chadecji był człowiekiem rodem z epoki, w której politykę cechowała powaga. Z Berlusconim jest inaczej – to ostentacyjny playboy przekonany o tym, że swoim stylem bycia może sobie zjednać społeczeństwo, o którego poparcie się ubiega.
Żałosny narcyz
W „Onych” włoski polityk to organizator i uczestnik imprez z udziałem kobiet (wśród nich tak na oko nie brakuje niepełnoletnich dziewcząt), świadczących usługi seksualne. Równocześnie jest on kimś na tyle w społeczeństwie znaczącym, że znajomość z nim urasta do rangi najwyższego zaszczytu. Tak właśnie go postrzega biznesmen Sergio Morra.
W filmie Sorrentina powierzchowność Berlusconiego jest wręcz przerysowana. Owszem, wstrzyknięty w twarz botoks i przeszczepione włosy są z życia wzięte – były premier Włoch naprawdę poddał się odpowiednim zabiegom chirurgicznym. A jednak nieschodzący z jego oblicza uśmiech chyba jednak odbiega od rzeczywistości – ma w sobie coś tak sztucznego, że sprawia wręcz wrażenie grymasu klauna.
Ale w „Onych” Berlusconi stara się uwodzić swoich rodaków nie tylko wyglądem. Innym polem, na którym to czyni, jest dobroczynność. Funduje na przykład luksusowe osiedle ofiarom głośnego trzęsienia ziemi, które przeszło przez L’Aquilę w roku 2009. Oczywiście robi to jak najbardziej na pokaz – tak, żeby media informowały o jego działalności na cały świat.
Tak więc Sorrentino kreśli sylwetkę żałosnego narcyza, któremu się wydaje, że wszystko można kupić. Jest on bardzo zdziwiony, gdy nie udaje mu się zatrudnić kolejnej piłkarskiej gwiazdy w AC Milan. Akurat bowiem trafił na zawodnika, dla którego pieniądze nie są najważniejsze.
Szczególnie jednak bolesna okazuje się dla Berlusconiego w „Onych” rozmowa z pewną dwudziestolatką. Kiedy ekstrawagancki polityk wyraża chęć zbliżenia z nią słyszy, iż jest coś bardzo niestosownego w tym, że miałaby się pocałować ze starszym od niej o 50 lat mężczyzną, którego oddech ma taki sam zapach, jak oddech jej dziadka – czyli jest to zapach oddechu starca.
W filmie Smarzowskiego Kościół krzywdzi, a potem wciąga na dokładkę skrzywdzonych w swoje struktury – niczym świat więzienia, które „przecwela” skazanych, którzy zaczynają grypsować.
zobacz więcej
Tym samym wielki celebryta włoskiego życia publicznego przekonuje się, że są granice, których nie jest w stanie przekroczyć przy pomocy swojej fortuny. Zarówno medycyna, jak i piar nie wygrają z przemijaniem i śmiertelnością. Czy pozostaje rozpacz?
Ofiara własnych grzechów
Blisko dwa lata temu, Sorrentino udzielając wywiadu tygodnikowi „Wprost”, oznajmił, że ateiści nie istnieją, są tylko ludzie, którzy wierzą w to, że nie wierzą w Boga. To w jakimś sensie credo twórcy, bądź co bądź kojarzonego z lewicą i krytycznie nastawionego do Kościoła katolickiego. I można je odnieść do sposobu, w jaki Sorrentino obchodzi się z Berlusconim w swoim filmie.
To podejście świadczy o wpływie chrześcijaństwa na stosunek reżysera do postaci, którą łatwo napiętnować i potępić. Można bowiem postawić hipotezę, że we Włoszech Kościół na tyle oddziałuje na społeczeństwo (niezależnie od tego, jak to się przekłada na codzienne wybory moralne mieszkańców tego kraju), że nawet antyklerykałowie posługują się katolickim kodem kulturowym.
W „Onych” Berlusconi okazuje się ofiarą własnych grzechów – kimś, kto się kompletnie pogubił. Ale jest on również osobą zdolną – choćby i swoimi pieniędzmi – czynić dobro innym ludziom, nawet jeśli stoją za tym niskie motywacje. W końcu Bóg jest w stanie zaprząc do robienia rzeczy dobrych największych grzeszników.