Ma wiele oblicz w różnych krajach i jedną cechę wspólną: pija się go zimą. Prócz wina do grzańca możemy dodać aromatycznego rumu i koniecznie – cukru. Pamiętaj, że ciepłe trunki szybciej idą do głowy!
zobacz więcej
Niezależnie, a właściwie równolegle do poczynań Piera Antinoriego włoska przygoda z szampanami zaczęła w Trydencie. W 1902 roku signiore Giulio Ferrari, po odbyciu stosownych praktyk w Szampanii, wrócił do rodzinnego Trydentu, by dać Włochom pierwszego prawdziwie rodzimego szampana. Choć z tą rodzinnością jest nieco zabawnie. W przeciwieństwie do sąsiedniego Południowego Tyrolu (Alto Adige), w Trydencie dominują Włosi, ale sam region był częścią Austro-Węgier.
Pan Ferrari polityką jednak zajmować się nie miał zamiaru. Podróżując po Francji i studiując tam dotarł do Szampanii, gdzie urzekło go nie tylko wino, ale podobieństwo klimatyczne do rodzimych stron. Co prawda ta część Francji jest monotonnie, paskudnie wręcz płaska, zaś Trydent to przecież Alpy, ale Ferrari główne podobieństwo widział w winorodnym chłodzie – wina, z których otrzymuje się szampany, muszą być bardzo kwaśne, by zachowały rześkość po wtórnej fermentacji w butelkach.
Niewielu podzielało jego entuzjazm, ale Włoch założył słynną dziś na cały świat firmę. W dodatku po raz pierwszy w historii sprowadził do Włoch odmianę chardonnay, według wielu niezbędną do wyrobu win musujących. Do pierwszeństwa tego podchodzić musimy wszak znowu relatywnie, bo chodzi o ówczesne terytorium Włoch – w c.k. monarchii odmiana ta była dobrze już znana.
Już w międzywojniu interes pana Ferrari szedł wybornie, nie straszne mu były kryzysy ani Wielka Wojna. Jego wyroby były wybitne, a niektóre roczniki biły na głowę francuskie odpowiedniki. Wina sprzedawały się tak dobrze, że Giulio Ferrari miał coraz większy kłopot – zamówienia z kraju i zagranicy zaczynały zalegać w księgach, a piwnice pustoszały w zastraszającym tempie.
Budował więc kolejne hale, zatrudniał nowych ludzi, ale Ferrari miał jeszcze jeden problem – był samotnikiem, więc nie posiadał żadnego potomka, a lata płynęły. Tuż po wojnie, w 1952 roku, zdecydował się zatem odsprzedać swoją wytwórnię znajomemu przedsiębiorcy z Trydentu, z którym od lat współpracował, Bruno Lunelliemu. Ten zaś prosił Giulia, by dalej nadzorował produkcję, co ten czynił aż do 1965, kiedy to opuścił nasz padół.