Nie na darmo Władimir Putin wielokrotnie przywoływał w swoich wystąpieniach publicznych słynną maksymę przypisywaną carowi Aleksandrowi III, który miał powiedzieć, że największym przyjacielem Rosji jest jej armia i flota.
Interwenci przyjadą koleją
Kiedy oceniamy rosyjską politykę zagraniczną czy gospodarczą, trzeba pamiętać, że Kreml nigdy nie traci z oczu militarnego wymiaru tego, co robi oraz tego, co robią państwa uznawane przezeń za potencjalnych przeciwników.
Dobrym przykładem, jak myślą władcy Rosji jest choćby ostatnia wypowiedź rosyjskiego ambasadora w Łotwie Jewgienija Łukianowa, którego zdaniem budowana właśnie linia kolejowa Rail Baltica (730 km) mająca połączyć systemy kolejowe Państw Bałtyckich z Polską i dalej z Europą Zachodnią, wcale nie jest konstruowana po to, aby stymulować rozwój gospodarki regionu. Otóż, w jego opinii, właściwym celem inwestycji jest skrócenie czasu, jaki potrzebny będzie dla przerzucenia ciężkiego sprzętu amerykańskich sił zbrojnych w ten rejon w razie konfliktu.
Przy okazji trzeba zdementować ugruntowany również w Polsce mit, w myśl którego różnica potencjałów gospodarczych między państwami NATO a Rosją jest tak przytłaczająco wielka na niekorzyść Moskwy, że nie zdecyduje się ona na siłowe rozwiązanie sporu, jeśli taki będzie miał miejsce. Otóż, Rosjanie wcale tak nie myślą – tego rodzaju opinię uważają (aby użyć modnej ostatnio metafory) za „zalatujący naftaliną”.
Potencjały gospodarcze miały znaczenie – argumentują rosyjscy wojskowi – w czasie wojen na wyniszczenie, które trwały latami i angażowały wszystkie siły uczestniczących w konfliktach państw. Przyszła wojna, która wybuchnie w Europie, wcale taka – ich zdaniem – nie będzie.
Przeciwnie. Będzie to wojna krótka, w której zaangażowane będą ograniczone siły, głównie powietrzno-desantowe. Ich użycie poprzedzone zostanie atakiem na infrastrukturę wrażliwą przeciwnika (zarówno przy użyciu rakiet, jak i w sieci), a wola obrony ma zostać osłabiona w wyniku dywersyjnego wzniecania konfliktów wewnętrznych.