Najbardziej zachwyca mnie kunszt Portrer w tworzeniu napięć poprzez nieoczekiwaną zmianę skali. Proszę sobie wyobrazić dwucentymetrowego ludzika z pędzlem wielkości łebka od szpilki, spod którego to pędzla wylewa się niebieska fala, ogarniająca błękitem całą ścianę sali wystawowej. Albo lilipucią ogrodniczkę, wygrabiającą spirale z czerwonego piasku.
Lub taka inscenizacja, zatytułowana „Sytuacja z białym wozem”: duże płótno, na nim rozlana gęsta czarna farba zastygła jak lawa, w niej brnące mikroskopijne figurki ludzkie. Te postaci zauważa się dopiero z bliskiego dystansu, zaś z daleka to ledwo widoczne drobiny, grudki. Tak wygląda istota ludzka widziana z góry. Z tej perspektywy nasza codzienna krzątanina to śmieszne dreptanie mrówek, zaś rozpisana w czasie trajektoria życia przypomina planszę do gry w chińczyka.
Ale, ale… jeśli zsumować dorobek dowolnie wybranego żywota, może okazać się on nieproporcjonalnie wielki w stosunku do wykonującej go istoty. Porter obrazuje to najprościej: oto maciupeńka tkaczka, która utkała zwały, masy materii; mini-listonosz, pokonujący w ciągu życia dystans dookoła świata; tyci zegarmistrz naprawiający staromodny budzik, mniejszy niż wskazówka.
Człowiek jest wielki, skoro potrafi mierzyć się z czymś, co go tysiąckrotnie przerasta!
Wszystkie te zabawy ze skali przywodzą na pamięć „Podróże Guliwera” czy „Alicję w krainie czarów”. Jedna różnica: artystka nie sytuuje swych bohaterów w baśniowych sceneriach, pośród wyimaginowanych postaci, lecz osadza w kontekstach znanych z codzienności.
On się spala, ona nietknięta
Niejako rewersem jej instalacji są animowane filmy. Na ekranie pojawiają się te same kiczowate gadżety, lecz tym razem widzimy je w zbliżeniu, wielokrotnie powiększone. Poruszają się niezdarnie w takt muzyki łatwej, lekkiej i przyjemnej, która w pewnym momencie poważnieje, nabiera tonów dramatycznych albo zacina się jak zdarta płyta (znów kłania się Pina Bausch!).