Na co dzień do ścigania kryminalistów pozostała Policja Porządkowa i Policja Kryminalna, polskie formacje podległe odpowiednio Orpo i Kripo, stworzone z funkcjonariuszy przedwojennej Policji Państwowej. Polscy policjanci musieli się stawić do służby u Niemców pod groźbą kary śmierci. Policję Polską od koloru mundurów powszechnie zwano policją granatową.
Do spraw pomiędzy Polakami Niemcy pozostawili szczątkowe polskie sądownictwo przedwojenne. Tam, gdzie dochodziło do działań mogących być uważanymi za szkodliwe dla Rzeszy, sądziły sądy niemieckie w tym osławione Sady Specjalne, szafujące wyrokami śmierci.
Prawo niemieckie miało prymat nad polskim, ale naprawdę najważniejsze w Generalnym Gubernatorstwie były rozporządzenia Generalnego Gubernatora, Hansa Franka. Już 31 października 1939 roku wydał on pierwsze z nich, gdzie – na dziewięć wymienionych czynów zabronionych – za pięć groziła kara śmierci. Za gwałt przeciw niemieckiej władzy, czy poszczególnym Niemcom, za uszkodzenia urządzeń niemieckich, nawet za zachęcanie do nieposłuszeństwa władzom. Dodano na końcu, że „Czyn usiłowany będzie karany jak dokonany. Podżegacz i pomocnik będą karani jak sprawca”.
Później doszła kara śmierci dla młodzieży za unikanie służby w Baudienstcie (przymusowej „służbie budowlanej”), a od listopadzie 1941 roku za jakąkolwiek pomoc Żydom – oczywiście, „czyn usiłowany będzie karany jak dokonany”.
W 1943 roku dodano odpowiedzialność zbiorową – też pod groźbą kary śmierci. Niejasne sformułowania – poza paragrafem godzącym w pomoc Żydom – i szeroki zakres „przestępstw” legalizował rozstrzelanie Polaka za cokolwiek i tylko potrzeba niewolniczej siły roboczej pracującej dla Rzeszy kierowała winowajców do obozów, odraczając najwyższy wymiar kary.
Nie wszystkie strzały na ulicach świadczyły o potyczkach podziemia z Niemcami
Reakcję Warszawy na politykę okupanta tak opisał Kazimierz Brandys w „Mieście niepokonanym”: „Śmierć groziła za słoninę i złoto, za broń i fałszywe papiery, za ukrywanie się przed rejestracją, za radio i za Żydów. Dowcipni powiadali, że boją się wyroków dopiero wyżej kary śmierci (...) Nad miastem zawisł śmiertelny absurd, posępna groteska zakazów obdarzała Warszawę straceńczym humorkiem pełnym drwiny i pogardy dla hitlerowców.” Ten straceńczy humorek był niezbędny, aby przeżyć.
Kartkowe przydziały przewidywały 611 kalorii dziennie dla Polaków i 237 dla Żydów. Do przeżycia potrzeba człowiekowi około 2400 kalorii i gdyby nie czarny rynek, to getto nie dożyłoby do likwidacji, a większość ludności reszty miasta do Powstania Warszawskiego. Szmuglowanie żywności do miasta i wycenianie powyżej cen kartkowych również karane miało być śmiercią już w pierwszym rozporządzeniu Hansa Franka.