Historia

Spaleni żywcem w stodole. „Odpowiedzialność ponoszą wszyscy Niemcy”

Gdy nazajutrz przysypywano ziemią ok. 700 nadwęglonych ciał, stojąca nieopodal stodoła wciąż dymiła. Zwłok było jednak zbyt dużo, aby Niemcy zdołali zatrzeć ślady zbrodni przed wkraczającymi do miasta Amerykanami. Spalone żywcem ofiary – w większości Polaków – dzielił od wolności zaledwie jeden dzień.

Edward Antoniak od początku do końca doświadczył wszystkich okropności wojny. Gdy miał 12 lat Luftwaffe zbombardowało jego rodzinny Wieluń. Teraz - już jako dorosły mężczyzna - leżał ranny na podłodze, pokazując amerykańskiemu żołnierzowi w jaki sposób udało mu się uciec przed śmiercią po raz ostatni. Palcem wskazuje oskarżycielsko na siedzącego na krześle 22-letniego Kazimierza Drygalskiego. Przekonuje, że mężczyzna strzelał do ludzi próbujących uciec z płonącej stodoły, a nazajutrz dobijał tych, którzy pozostali przy życiu. Antoniak ocalał, ponieważ udawał martwego.

Drygalski bronił się w czasie przesłuchania, że był jednym z kacetowców (więźniów obozu koncentracyjnego), którym Niemcy obiecali darowanie życia w zamian za pomoc w przeprowadzeniu egzekucji. Jego zdaniem w podobnej sytuacji znalazło się jeszcze dwunastu innych więźniów – sześciu Polaków, pięciu Niemców i jeden Czech.

Z powojennej relacji innego ocalałego, Romualda Bąka, wynikało jednak, że Drygalski mógł kłamać. W rzeczywistości miał być bowiem volksdeutschem spod Poznania, który po wkroczeniu Amerykanów przywdział cywilne ubrania, aby w ten sposób zataić swój udział w zbrodni. Został aresztowany, ponieważ rozpoznało go kilku Polaków, którzy przeżyli masakrę.
Niewielu więźniom było jednak dane doczekać dnia wyzwolenia. Tragiczne wydarzenia, do których doszło 13 kwietnia 1945 r. w położonej pod Magdeburgiem miejscowości Gardelegen, kosztowały życie 1016 osób. Pokazywały też przy okazji fanatyzm i perfidię sprawców, którzy doskonale wiedzieli, że wojna jest już dla nich przegrana.

Marsz śmierci

Szybkie postępy aliantów wymusiły na Niemcach ewakuację więźniów z pobliskich obozów koncentracyjnych. W początkach kwietnia 1945 r. załoga obozu Mittelbau-Dora postanowiła przenieść wszystkich osadzonych do oddalonych o wiele kilometrów Bergen-Belsen i Sachsenhausen. Nigdy tam jednak nie dotarli. Przebieg ewakuacji poprzedzającej masowy mord w Gardelegen odtworzył potem aliantom jeden z ocalałych kacetowców, węgierski muzyk Geza Bondi.

„Powiedział, że grupa liczyła początkowo ponad 2 tys. ludzi. Produkowali części do samolotów w fabryce we wschodnich Niemczech [w Mittelbau-Dora dostarczano niewolniczą siłę roboczą dla niemieckich zakładów zbrojeniowych – przyp. autora]. Potem zostali załadowani do pociągu i przez siedem dni przetaczali się po kraju. Nie mieli do jedzenia nic oprócz chleba. W końcu pociąg dotarł do Mieste”.

Wiele osób zmarło już w trakcie podróży z powodu skromnych racji żywnościowych. Trupy wyrzucano prosto z wagonów na mijane pola i drogi. Wycieńczeni więźniowie musieli potem pokonać pieszo blisko 20 km, ponieważ okazało się, że amerykańskie lotnictwo zbombardowało jeden z odcinków linii kolejowej. „Tam [w Mieste] rozpoczął się ich marsz śmierci. Ale tylko 1200 z nich dotarło do Gardelegen. Kulawi i utykający mieli więcej szczęścia. Zostali zastrzeleni, gdy tylko upadli na przydroże” - relacjonował Bondi.

Ze względu na zbyt małą liczbę strażników zaangażowano do pomocy pilotów z Luftwaffe, młodzież z Hitlerjugend, miejscowych strażaków oraz członków volkstrumu. Esesmani zgromadzili obstawę liczącą ok. 80 nadzorców, ale kilku więźniom udało się uciec przy pierwszej nadarzającej się okazji.

Po dotarciu do centrum Gardelegen kacetowcy zostali zakwaterowani w tamtejszych koszarach. Niemcy dali im jedzenie i wodę, uspokajając, że wkrótce przejmą ich zbliżający się do miasta Amerykanie. Niczego nieświadomi więźniowie poszli spać w wyśmienitych nastrojach. Niedługo miał się skończyć ich wojenny koszmar, a oczami wyobraźni witali się już z niewidzianymi od lat bliskimi.

Byli topieni w kloace, rozszarpywani przez psy, przed śmiercią gwałceni…

Maks Ring kazał obciąć piersi dwóm czternastoletnim dziewczynkom, a chłopcom pod karą śmierci zlizywać spływającą z nich krew. Zapomniane zbrodnie w malowniczej okolicy.

zobacz więcej
Krzyki i modlitwy

Nadszedł piątek 13 kwietnia 1945 r. Tego dnia dowództwo SS podjęło decyzję o wypędzeniu z Gardelegen więźniów, których uznano za niezdolnych do dalszego marszu. Esesmani wmówili im, że muszą ich przenieść z powodu braku miejsc w koszarach. Gdy kacetowcy przybyli do położonego za miastem majątku ziemskiego Isenschnibbe, Niemcy kazali im się ustawić przed dużą murowaną stodołą o powierzchni 450 m kw.

Około godz. 18.00 zapędzono wszystkich do wnętrza budynku. W grupie ponad 1000 osób znalazło się ok. 300 więźniów politycznych, którzy jeszcze niedawno pełnili w koszarach funkcje strażników. Przyrzekano im, że w zamian za te usługi zostaną puszczeni wolno. Danego słowa Niemcy spełniać jednak nie zamierzali.

Wyłożone słomą podłoże stodoły zalatywało intensywnym zapachem benzyny. Niepokój na twarzach więźniów pojawił się jednak dopiero wtedy, gdy Niemcy otworzyli ogień do przelatującego amerykańskiego myśliwca.

Po ustaniu strzelaniny przed wejściem do stodoły zjawił się 16-letni esesman. Uśmiechnął się szyderczo, po czym zapalił kilka zapałek i rzucił je prosto w nasączoną słomę. Następnie chłopcy z Hitlerjugend zatrzasnęli i zabarykadowali ogromne drzwi. Wybuchły małe pożary, które przerażeni kacetowcy starali się gasić gołymi rękami. Szczęśliwie poradzili sobie z ogniem, ale za chwilę Niemcy otworzyli serię z karabinów i zaczęli wrzucać do środka granaty.

Płonąca benzyna i poukrywane w stodole materiały wybuchowe wywołały niemożliwy do opanowania pożar, który rozprzestrzeniał się w błyskawicznym tempie. Rozległy się krzyki i modlitwy więźniów. Kolejne osoby padały martwe w wyniku poparzeń oraz uduszenia gęstym dymem.

Czatujący w pobliżu strażnicy strzelali do każdego, kto próbował robić podkopy przy ścianach. Agonia uwięzionych i rozpaczliwa walka o życie trwały w niektórych przypadkach nawet kilka godzin – w sporządzonym przez aliantów raporcie zapisano, że paru osobom udało się wydostać na zewnątrz dopiero po godz. 21.00.

Uciekła tylko garstka

Nazajutrz w stodole pojawili się Niemcy, którzy zadeklarowali, że są gotowi udzielić pomocy medycznej każdemu, komu udało się przetrwać ostatnią noc. Kilku kacetowców dawało znaki życia. Zastrzelono ich na miejscu.

Później esesmani przystąpili do kopania głębokich dołów, do których wrzucali pospiesznie nadwęglone ciała. Przy grzebaniu zwłok pomagała im okoliczna ludność. O godz. 19.00 dowódca garnizonu wojskowego Gardelegen wyszedł na spotkanie aliantom. Miasto skapitulowało.
Do tego czasu w stodole nadal znajdowało się ponad 300 niepochowanych ciał. Amerykańscy żołnierze ze 102 Dywizji Piechoty natknęli się na nie 15 kwietnia.

Wkrótce odkryli także zwłoki, które Niemcy starali się zakopać przed ich przybyciem. Na miejscu pojawili się korespondenci wojenni, oddział fotografów z korpusu łączności i specjaliści medycyny sądowej. Wyznaczono też patrole, które miały zająć się poszukiwaniem świadków.

Szybko wyszło na jaw, że z płonącej stodoły udało się ujść z życiem tylko garstce osób: siedmiu Polakom, trzem Rosjanom, jednemu Francuzowi i dwóm Węgrom. Romuald Bąk uciekł przez dziurę, która powstała pod zaryglowanymi drzwiami po wybuchu granatu. W ten sam sposób wydostali się Geza Bondi i jego krajan Aurel Szobel. Drżącym głosem opowiadali Amerykanom o swoim niebywałym szczęściu – w pobliżu wysokiego zboża, w którym się ukryli, przechodził Niemiec z psem tropiącym.

Jednego z ocalałych – wspomnianego na samym początku Edwarda Antoniaka - odnaleziono półprzytomnego kilka metrów od stodoły.

Ciężko ranny Francuz leżał pod martwymi ciałami swych towarzyszy niedoli.

Kilku alianckich żołnierzy z marszu przystąpiło do wymierzania kary, dopuszczając się samosądów wobec uciekających esesmanów. Niektórzy zachęcali nawet ocalałych więźniów, aby przyłączyli się do zabijania swoich oprawców. „Jeszcze na miejscu dwudziestu dwóch esesmanów my skończyli. Jeden to buty całował, skamlał, że ma dzieci... A te, co tu leżą, nie mieli? Strzeliłem, aż mu się czerep rozwalił” - opowiadał Bąkowi pochodzący spod Krakowa Polak z armii amerykańskiej.

Pocałować składaną do grobu ofiarę

Podczas ekshumacji okazało się, że stan w jakim znajdują się zwłoki, uniemożliwia zidentyfikowanie większości zamordowanych. Alianci ustalili nazwiska zaledwie czterech osób, a na 301 krzyżach umieścili numery obozowe. Udało się im ponadto rozpoznać narodowość 186 ofiar. Większość z nich stanowili Polacy, ale było też sporo Rosjan i Francuzów oraz jeden Meksykanin.

21 kwietnia 1945 r. Amerykanie zaczęli przygotowania do urządzenia ofiarom godnego pochówku. Wykopywaniem ciał z dołów i układaniem ich w osobnych mogiłach mieli zająć się sami obywatele Gardelegen. Władzom miejskim nakazano przynieść z domów białe prześcieradła i zawinąć w nie zwłoki.

Każdy z urzędników musiał na koniec pocałować składaną do grobu ofiarę. 25 kwietnia odbył się uroczysty pogrzeb, podczas którego Szef Sztabu 102 Dywizji, pułkownik George Lynch, zwrócił się do mieszkańców Gardelegen słowami:

Strzelali z bliska, grzebali ludzi żywcem, główki dzieci rozbijali o drzewa. Tajemnica „Pomorskiego Katynia”

W lasach piaśnickich, niedaleko Wejherowa, Niemcy zabili od 12 do 14 tysięcy ludzi. Ich tożsamość – w większości – do dzisiaj nie jest znana.

zobacz więcej
„Wmawiano waszemu narodowi, że niemieckie zbrodnie są wymysłem alianckiej propagandy. Teraz widzicie na własne oczy. Niektórzy powiedzą, że to dzieło nazistów. Inni wskażą na gestapo. Nieprawda. Odpowiedzialność ponoszą wszyscy Niemcy. Wasza tak zwana rasa panów pokazała, że panować może tylko w zbrodniach, okrucieństwie i sadyzmie. Straciliście szacunek cywilizowanego świata”.

Jeszcze w czasie ceremonii miejsce pochówku przemianowano na cmentarz wojskowy, a nieopodal ustawiono tablicę informującą, że znajduje się tutaj 1016 grobów, za których utrzymanie odpowiadają mieszkańcy Gardelegen „tak długo, jak długo pamięć o tych nieszczęściach pozostanie w sercach ludzi miłujących wolność na całym świecie”. W późniejszych latach enerdowscy urzędnicy na pozostałościach spalonej stodoły umieścili napis głoszący, że w „tych ruinach doszło do jednej z największych zbrodni faszyzmu”.

W międzyczasie alianci wszczęli dochodzenie prowadzone z ramienia 9. Armii przez podpułkownika Edwarda E. Cruise’a. Nigdy nie udało się jednak ująć pomysłodawcy zbrodni, którym - według zeznań Niemców - miał być naczelnik powiatu Gardelegen i lider miejscowej komórki NSDAP Gerhard Thiele.

Schwytano za to i osądzono współwinnego tego mordu, SS-Hauptscharführera Erharda Brauny’ego. Amerykański Trybunał Wojskowy w Dachau procedujący w sprawie załogi obozu Mittelbau-Dora skazał go na dożywocie.

W toku śledztwa odrzucono też tłumaczenia wspomnianego już Drygalskiego – po wojnie wysłano go do radzieckiej strefy okupacyjnej, gdzie 28 lipca 1947 r. usłyszał wyrok 25 lat pozbawienia wolności. Taką samą karę otrzymał Niemiec Adolf August Pinnenkämper, który twierdził, że był więźniem Mittelbau-Dora.

Śledztwo Melchiora Wańkowicza

Pod koniec lat 60. zeznania ocalałych kacetowców znalazły się w jednym z rozdziałów książki „Od Stołpców po Kair” autorstwa klasyka polskiego reportażu Melchiora Wańkowicza. Pierwszą relację dostarczył dziennikarzowi mieszkający wówczas w USA Tadeusz Makos.

„W pewnej chwili skierowano ich do przenoszenia wyładowywanych skrzyń (…). Niemcy byli przyjaźni, mówili, że w tych skrzyniach mieści się żywność dla lokowanych w stodole (…) Towarzysze Makosa uwierzyli więc i ponieśli skrzynie. Ale Makos spostrzegł na skrzyni zatarty napis wskazujący, że to materiały palne. Coś go tknęło i zbiegł w otaczające zarośla. Padł strzał, ale chybił” - opisywał Wańkowicz losy swojego rozmówcy.
Reportażysta wspominał, że już wtedy niewielu ludzi słyszało o tym, co wydarzyło się w mieście Gardelegen niedługo przed kapitulacją III Rzeszy. Przyznawał również, że z początku trudno było mu uwierzyć, iż informacje o tak okrutnej zbrodni mogły przejść bez żadnego echa: „Miałem już duże doświadczenie, wysłuchałem wiele i często nadzwyczaj szczegółowych opowiadań różnych mitomanów. (…) Przy takim a takim bestialstwie w ostatni dzień wojny byłoby bardzo głośno. Przecież był proces w Norymberdze, były dziesiątki innych procesów, w pismach ukazywały się niezliczone ilości relacji”.

Wańkowicz postanowił zdać się na swoją intuicję, która podpowiadała mu, że opowieść Makosa może jednak zawierać prawdę. Uratowanych z masakry rodaków poszukiwał na własną rękę, umieszczając ogłoszenia w polskiej prasie emigracyjnej. W przekonaniu o autentyczności tej historii utwierdził go mieszkający w Toronto Bąk, który odpowiedział na jeden z anonsów. Dla pewności Wańkowicz zwrócił się także do International Tracing Service (Międzynarodowej Służby Poszukiwań), która przekazała mu odpowiednią dokumentację oraz zdjęcia wykonane w kwietniu 1945 r. przez aliantów.

Pomimo jego starań zbrodnia w Gardlegen do dziś pozostaje w Polsce mało znanym faktem związanym z II wojną światową. Jak dotąd nie wyszła u nas książka, która w całości podejmowałaby ten temat. Może to dziwić tym bardziej, że został on dokładnie opisany i nagłośniony przez historyków niemieckich.

To właśnie za Odrą ukazały się najbardziej wyczerpujące monografie poświęcone tamtym wydarzeniom - „Gardelegen Holocaust” pióra Torstena Haarseima oraz „Gardelegen 1945. Das Ende der Häftlingstransporte aus dem Konzentrationslager Mittelbau" („Gardelegen 1945. Koniec transportu więźniów z obozu koncentracyjnego Mittelbau”) Joachima Neandera. Obszerne opracowania dotyczące przedstawionej zbrodni zostały także wydane przez miejscowe muzeum w Gardelegen.

– Adam Gaafar

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Zdjęcie główne: Żołnierze amerykańscy obok podpalonej przez Niemców stodoły. Fot. Keystone-France\Gamma-Rapho via Getty Images
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.