Cywilizacja

Tylko wariat może mieć prawicowe poglądy? Psychiatria w służbie polityki

Sowieci u antykomunistów diagnozowali „schizofrenię bezobjawową” i zamykali ich w „psychuszkach”. Współcześni lewicowcy u konserwatystów dostrzegają fobie, paranoję, sadyzm i domagają się, aby poddawać ich terapii.

Psychiatria to nie tylko gałąź medycyny. W historii XX wieku bywała ona również środkiem represji politycznych. Tak było w Związku Sowieckim. W ZSRR wprowadzono nową jednostkę chorobową, którą określono mianem „schizofrenii pełzającej” (potocznie zwanej „bezobjawową”). Orzekano ją u osób, których postrzeganie rzeczywistości różniło się od oficjalnych propagandowych przekazów reżimu. Ludzie, u których zdiagnozowano tę przypadłość lądowali w „psychuszkach”. Tak potocznie nazywano placówki będące połączeniem szpitala psychiatrycznego z więzieniem.

Ten, który trafiał do „psychuszki”, poddawany był brutalnemu praniu mózgu. Opuszczał ją jako wrak człowieka, w dodatku obciążony „żółtymi papierami”. Wśród znanych ofiar sowieckiej psychiatrii represyjnej byli dysydenci: tłumaczka literatury polskiej Natalia Gorbaniewska i pisarz Władimir Bukowski.
Budynek administracyjny jednej z najbardziej znanych „psychuszek”: Leningradzkiego Specjalnego Szpitala Psychiatrycznego Typu Więziennego. Fot. Wikimedia/Eugene M.
Szkoła frankfurcka nakłada Niemcom pokutny worek

Po zachodniej stronie żelaznej kurtyny nie dochodziło do tak drastycznych praktyk. To niewątpliwie jedna z moralnych przewag liberalnej demokracji nad komunistycznym totalitaryzmem.

Tyle że i w tak zwanym wolnym świecie również dali o sobie znać lewicowi inżynierowie dusz, którzy postanowili na polu polityki tropić psychopatologie. Chodzi o grupę posiłkujących się marksizmem filozofów i socjologów, tworzących szkołę frankfurcką, czyli powstały w roku 1923 na Uniwersytecie we Frankfurcie nad Menem Instytut Badań Społecznych. Odegrali oni zasadniczą rolę w nakładaniu po drugiej wojnie światowej na naród niemiecki worka pokutnego.

Trzon szkoły frankfurckiej stanowili naukowcy żydowskiego pochodzenia, których przejęcie władzy przez Adolfa Hitlera zmusiło do emigracji z Niemiec. Gdy III Rzesza runęła, mogli wrócić do swojej ojczyzny. Skorzystali z tego między innymi Max Horkheimer i Theodor Adorno. Warto zatrzymać się przy działalności Adorna. Gdy przebywał on w latach 40. w USA, jego współpracownikami byli uczeni z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. To wraz z nimi ten filozof i socjolog analizował przyczyny kształtowania się postaw antysemickich oraz „etnocentrycznych”. I doszedł do wniosku, że w tej sprawie kluczową rolę odgrywają czynniki kulturowe oraz psychologiczne.

Źródłem autorytaryzmu jest hierarchiczna rodzina

Adorno wprowadził skalę F (skrót od terminu „faszyzm”) jako narzędzie do pomiaru „osobowości autorytarnej”, której przypisywał sztywne przestrzeganie obowiązujących w danej społeczności konwencji i norm, uległość względem autorytetów, podatność na przesądy i stereotypy, nadawanie zbyt dużej wartości sile i władzy, obsesja na punkcie seksu wyrażająca się w potępianiu ludzi wykazujących się nietypowymi zachowaniami seksualnymi (a więc choćby to, co dzisiejsza polityczna poprawność definiuje jako „homofobię”). Człowiek o takich cechach rozładowuje negatywne emocje poprzez zachowania agresywne, skierowane w stronę wyobrażonego wroga.

Źródeł autorytaryzmu Adorno upatrywał w hierarchicznej strukturze rodziny i rygorystycznym wychowaniu. Dziecko odczuwające lęk wobec rodziców – zwłaszcza surowego ojca – uczy się wyłącznie podporządkowania się im. Potem ów człowiek dorasta i zaczyna karnie wypełniać to wszystko, czego zażąda od niego państwo.

Piewca seksualnych dewiacji. Jego niebezpieczne teorie wpisano do standardów WHO i Deklaracji LGBT

Uważał, że traumę u gwałconych dzieci wytwarza histeria dorosłych wobec pedofilii, a nie same działania pedofilów.

zobacz więcej
Im wyższe natężenie „autorytaryzmu” na skali F, tym większe są uprzedzenia wobec wszelkich mniejszości – konkludował Adorno. Twierdził, że tendencji tej towarzyszy konserwatyzm polityczny i religijność.

Koncepcja „osobowości autorytarnej” służyła szkole frankfurckiej jako naukowe uzasadnienie tezy, że podłoże faszyzmu i narodowego socjalizmu jest w istocie psychopatologiczne. A skoro tak – należało niedostatecznie zdenazyfikowanych Niemców poddać reedukacji i terapii, żeby Holokaust się już nigdy więcej nie powtórzył.

Wykładowca został otoczony przez roznegliżowane dziewczyny

Szkoła frankfurcka do końca lat 60. mogła swoje pomysły rozpowszechniać właściwie głównie na poziomie teoretycznym. Potem jednak sytuacja się zmieniła. Zwalczanie „autorytaryzmu” stało się jednym z istotnych wątków rewolucji kulturowej, która przetoczyła się przez zachodnie społeczeństwa.

Jak na ironię, Adorno w oczach zrewoltowanych słuchaczy swoich wykładów na Uniwersytecie we Frankfurcie okazał się – jeśli chodzi o zachowanie, nie poglądy – za mało radykalny. 50 lat temu – w kwietniu 1969 roku – studenci chcieli na profesorze wymusić pokajanie się za współpracę z organami państwa w sprawie usunięcia z gmachu Instytutu Badań Społecznych strajkujących kolegów i postawienia przed sądem ich przywódcy, Hansa-Jürgena Krahla, którego skazano na trzy miesiące więzienia.

Do konfrontacji doszło w auli Wydziału Sztuk Pięknych. Adorno nie ugiął się przed żądaniami. Został więc otoczony przez trzy roznegliżowane do połowy młode kobiety. Zaczęły one wokół niego wykonywać coś w rodzaju erotycznej pantomimy. Skonsternowany wykładowca zasłaniając się teczką, opuścił salę.

Idee Adorna i podobnych mu naukowców ze szkoły frankfurckiej zaczęły jednak przenikać do decyzyjnych gremiów w rozmaitych podmiotach, które do dziś formułują wytyczne dla polityków i urzędników. Uczestnicy rewolucji kulturowej znaleźli bowiem sposób na odniesienie zwycięstwa – rozpoczęli marsz przez instytucje.
Szkoła frankfurcka i jej akolici w Heildelbergu w 1964 roku: Max Horkheimer (z przodu z lewej), Theodor Adorno (z prawej), Jürgen Habermas (przodem do aparatu z tyłu z prawej) i Siegfried Landshut (z tyłu z lewej). Fot. Wikimedia/Jeremy J. Shapiro
I tak do polityki niemieckiej trafili dekonstruktorzy świadomości narodowej. Chcieli oni, żeby państwo niemieckie z jednej strony obnosiło się ze wstydem za zbrodnie III Rzeszy, z drugiej zaś jednak – żeby było mentorem Europejczyków pouczającym ich o uniwersalnych wartościach humanistycznych: pacyfizmie, równouprawnieniu, tolerancji.

Stał się konserwatystą, bo jego mózg był niedotleniony

Takie intencje przyświecały choćby Danielowi Cohn-Benditowi uchodzącemu za jedną z ikon kontrkulturowych protestów roku 1968. O tym polityku niemieckich Zielonych zrobiło się osobliwie głośno, gdy światło dzienne ujrzały materiały wskazujące, że w latach 70. i 80. był on zwolennikiem legalizacji pedofilii (potem się od tego stanowiska odciął), w dodatku prawdopodobnie nie poprzestającym na słowach.

W roku 2001 niemiecka dziennikarka Bettina Röhl (córka sławetnej terrorystki z Frakcji Czerwonej Armii Ulriki Meinhoff) przypomniała książkę Cohn-Bendita „Le grand bazar” z 1975. Chwalił się on w tej publikacji, że w okresie swojej pracy w alternatywnym przedszkolu we Frankfurcie, miał „flirt z dziećmi” o „charakterze erotycznym” (w tym kontakty cielesne z pięcioletnimi dziewczynkami).

Idee szkoły frankfurckiej zaraziły też umysły ludzi pracujących w instytucjach międzynarodowych. Chodzi między innymi o agendy Organizacji Narodów Zjednoczonych czy Unii Europejskiej. To w nich opracowywane są programy, których celem jest wyplenianie „osobowości autorytarnej” w świecie.

Ów trend można też zauważyć w głównym nurcie kultury. Warto przywołać choćby komedię Woody’ego Allena „Wszyscy mówią: kocham cię”. Oto w rodzinie lewicowców ujawnia się wybryk natury, czyli młody konserwatysta. Co się okazuje? Poglądy konserwatywne u chłopaka wzięły się stąd, że… miał on zablokowaną tętnicę i jego mózg był niedotleniony. Ale wystarczyła operacja i młody człowiek stał się normalny, czyli wybrał opcję lewicową.

Ameryką trzęsie „osobowość autorytarna”

Antyczna Grecja została zakłamana. Ówczesna tolerancja dla homoseksualistów to lewacki mit

Kobieta miała być żoną oraz matką i akceptować to, że jej mąż utrzymuje stosunki seksualne z osobami duchowo stojącymi od niej wyżej, czyli z innymi mężczyznami.

zobacz więcej
Tyle film. Tymczasem zdarza się, że scenariusze w duchu dziedzictwa, które pozostawiła szkoła frankfurcka, pisze życie. I tak niecały rok temu grupa amerykańskich psychiatrów (w tym tak uznany ekspert, jak Philip Zimbardo) zaalarmowała, że w Białym Domu zasiada człowiek, którego kondycja psychiczna może być zagrożeniem dla świata. Widać skoro nie udało się zdezawuować Donalda Trumpa w wymiarze racji politycznych, przyszło wyciągnąć ciężką artylerię medyczną. Bo przecież niebezpieczny wariat na czele atomowego mocarstwa to już nie przelewki.

Psychiatra z Uniwersytetu Yale Bandy Lee opublikowała wspólnie ze znanym ekonomistą, Jeffreyem Sachsem tekst, w którym orzekła, że Trump wykazuje trzy groźne cechy: paranoję, brak empatii i sadyzm. W sukurs poszedł jej na łamach „Foreign Policy” publicysta James Traub. Powołując się na wspomnienia prezydenta USA, przypisywał mu chorobliwe zapatrzenie w mężczyzn, którzy walczą i wygrywają. Do nich miał należeć ojciec Trumpa – Fred. W jego ustach największym komplementem było słowo „zabójca”. Wniosek nasuwa się prosty: Ameryką trzęsie istna „osobowość autorytarna”.

I na polskim podwórku nie brak wypowiedzi, w których nielubiana opcja polityczna sprowadzana jest niemal do rangi zaburzenia psychicznego. Przykładem może być fragment wywiadu Roberta Mazurka z Jackiem Żakowskim w „Plusie Minusie” z roku 2011. O czołowym polityku polskiej prawicy Żakowski powiedział: „[jego] mentalność polityczna (…) zbudowana jest na lękowej strukturze osobowości, która powoduje, że wszędzie widzi on zagrożenia, a nie szanse, dostrzega wrogów, a nie partnerów, co prowadzi do nasilenia konfliktów, zamiast do szukania korzyści ze współpracy. (...) Taka osobowość wymaga terapii".

Zaburzeniem psychicznym nie jest homoseksualizm, lecz homofobia

Szczególnym przypadkiem wykorzystywania psychologii i psychiatrii w walce politycznej jest spór o status homoseksualizmu. Przełomowym wydarzeniem było wykreślenie współżycia seksualnego osób tej samej płci z klasyfikacji zaburzeń psychicznych (DSM) Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego w 1973 roku. Do dziś trwa dyskusja, czy decyzję tę podjęto w wyniku debaty naukowej, czy pod wpływem politycznych nacisków ze strony zorganizowanych środowisk osób homoseksualnych.
Nie podobają Ci się takie obrazki? Trzeba Cię wysłać na leczenie psychiatryczne. Fot. Mario Roldan/SOPA Images/LightRocket via Getty Images
Od tamtego czasu w świecie rozpowszechniana jest opinia, że homoseksualizm mieści się w normie ludzkich zachowań seksualnych. Ale skoro tak, to pojawia się pytanie, jak traktować odrzucanie tej opinii. W odpowiedzi został ukuty termin „homofobia”. Co się pod nim kryje? Lęk – a więc coś irracjonalnego – wobec homoseksualizmu.

Oficjalnie zjawisko to nie jest jeszcze klasyfikowane jako psychopatologia ani przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne, ani Światową Organizację Zdrowia. Jednak są naukowcy – w tym James Gardner czy sam twórca pojęcia „homofobia” George Weinberg – którzy się skłaniają do tego, żeby je traktować jako jedną z odmian fobii, a więc jako nerwicowe zaburzenie.

Rugowanie „osobowości autorytarnej” można także odkryć w ograniczaniu w wielu krajach europejskich władzy rodzicielskiej na rzecz kurateli „nowoczesnego”, „postępowego” państwa bądź realizacji przyjętej przez UE strategii „gender mainstreaming” („wyrównywanie” szans kobiet i mężczyzn). W inicjatywach tych ujawnia się dążenie do tego, żeby „wyzwolić” jednostkę z tradycyjnych struktur społecznych, które ją tłamszą. Dla „naprawiaczy świata” jest jasne, że trzeba skończyć z „tyranią” rodziców czy „patriarchatem”, który „narzuca” płciom role społeczne.

Leczyć, nie polemizować

Jeśli ktoś będzie chciał się spierać z takim podejściem na poziomie racjonalnych argumentów, może otrzymać informację zwrotną, że coś jest nie tak z jego psychiką. „Osobowość autorytarna” to przecież – z punktu widzenia ideowych spadkobierców szkoły frankfurckiej – psychopatologia, która wymaga terapii, a nie prowadzenia z nią polemiki czy dialogu.

– Filip Memches

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Co z tym faszyzmem?
Zdjęcie główne: Znaczek poczty niemieckiej z 2003 roku wydany z okazji 100. rocznicy urodzin Theodora Adorna. Fot. Shutterstock/neftali
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.