Historia

„Granatowa” policja. Kolaboranci czy patrioci?

Na Pawiaku polscy policjanci początkowo odmówili wykonania egzekucji na zbiegłych z getta Żydach. Po rozstrzelaniu czterech członków krnąbrnego plutonu egzekucyjnego, „granatowi” posłusznie wykonywali już rozkazy Niemców.

Polska policja ma niebawem ubrać się na specjalne okazje – odznaczenia, defilady, święta państwowe – w mundury identyczne krojem i kolorem z mundurami przedwojennej Policji Państwowej i, nie da się ukryć, że tożsame także z mundurami Polnische Polizei im Generalgouvernement w czasach okupacji niemieckiej.

Natychmiast podniosły się głosy protestu – przypominano, że przedwojenna policja strzelała do strajkujących robotników i buntujących się chłopów i przeprowadzała pacyfikacje w Małopolsce Wschodniej, a policja pomocnicza w polskich przedwojennych mundurach, złożona z Polaków pod nadzorem niemieckim przyczyniła się do Holokaustu.
Polski policjant w okupacyjnej Warszawie kierujacy ruchem drogowym. Fot. Wikimedia/Bundesarchiv
Zwolennicy powrotu do przedwojennych mundurów odpowiadali, że skandalem jest sytuacja, w której policja niepodległej Polski trzydzieści lat po zmianie ustroju nadal używa milicyjnych mundurów galowych, jak gdyby nigdy nic. A przecież funkcjonariusze w niebieskich mundurach strzelali w PRL do ludzi nie raz i nie dwa. I ta tradycja wydaje się być w porządku, zaś odrzuca się przedwojenną.

Policja strzelała w całej Europie

W tej sytuacji warto przypomnieć losy polskiej policji w czasach II RP oraz podczas niemieckiej okupacji. Formacja powstała w 1919 roku z połączenia Milicji Ludowej PPS i mniejszych jednostek strzegących porządku u zarania państwa. Policjanci wzięli udział w wojnie polsko-bolszewickiej, w jednej z jej bitew wyróżnił się szwadron złożony wyłącznie z policjantów. Dzielnie walczył także policyjny pułk piechoty.

Owszem, strzelali później do robotników i chłopów, o czym wie każdy, kogo uczono historii w PRL. Za robotnikami stała Komunistyczna Partia Polski, której cele nie były czysto socjalne, najdelikatniej mówiąc, a za buntami chłopskimi w latach 30. Stronnictwo Ludowe z celami czysto politycznymi – odsunięcie sanacji od władzy, co samo w sobie miało zlikwidować kryzys gospodarczy na wsi. O tym już dzieci w PRL nie uczono.

Rzeczywiście od kul Policji Państwowej zginęło w II RP mocno ponad 100 osób, ale wtedy policja strzelała w całej Europie i USA. Humanitarne sposoby rozpędzania tłumu znane dzisiaj były dopiero testowane.

Rozpoczęte w 1931 roku pacyfikacje wsi ukraińskich w Małopolsce Wschodniej były odpowiedzią na ukraiński terroryzm, wskutek którego działań ginęli polscy urzędnicy z ministrami włącznie. Były brutalne, ale bez ofiar śmiertelnych, a bardziej od policji aktywne tam było wojsko.

Policja „granatowa” to określenie okupacyjne. Przed wojną słowa „granatowi” używał tylko półświatek przestępczy. Polacy wzbraniali się nazywać policję służącą pod kierownictwem niemieckim „polską”. Na nazwę Policja Polska „granatowi” nie zasługiwali, nie służyli przecież Polsce to jedno. To, że cały kraj mówił jak przedwojenni przestępcy oddawało, może nieświadomie, rzeczywistość okupacyjną. Każdy musiał zostać „przestępcą” w świetle praw okupacyjnych, jeżeli chciał przeżyć wojnę.

W kampanii wrześniowej policja uległa dezorganizacji przez ciągłe przemieszczenia na Wschód. Rozkaz marszu na Kresy, by tam, po odpowiedniej organizacji wojska, policji i cywilów zdolnych do noszenia broni, przygotować kontruderzenie był tragiczny dla 6000 policjantów. Zgarnięci przez Armię Czerwoną do obozu w Ostaszkowie, zostali zamordowani w Twerze. Wielu innych policjantów służących na Kresach wymordowali bolszewicy lub ludność ukraińska po wkroczeniu Sowietów.

Policjanci i złodzieje w okupowanej Warszawie

Okoliczne miejscowości miały swoje specjalizacje. Karczew był od mięsa i przetworów, Jabłonna alkoholu, choć bimber na wsi pędzono wszędzie, a Rembertów od tytoniu.

zobacz więcej
Kozielewski, brat Karskiego

Rozkazu wyjścia z Warszawy nie posłuchał dowódca warszawskiej policji, podpułkownik Marian Kozielewski. Jego ludzie starali się jak mogli panować nad porządkiem w oblężonym mieście. I właśnie on został pierwszym komendantem Policji Polskiej Generalnego Gubernatorstwa w stolicy.

Gorący patriota, jako 17 latek uciekł z domu do Legionów, walczył z bolszewikami. Jako policjant zasłużył się w śledztwie w sprawie zamordowania posła Tadeusza Hołówki, wykrył, kto stał za mordem na ministrze Bronisławie Pierackim. To zwróciło na niego uwagę samego Marszałka i spowodowało przeniesienie ze Lwowa do Warszawy, gdzie Kozielewski wsadził za kraty słynnego kasiarza „Szpicbródkę”. Odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari, Krzyżem Niepodległości i czterokrotnie Krzyżem Walecznych.

Marian Kozielewski widział siebie i policję jako dywersję w aparacie okupanta, a przynajmniej jako bufor łagodzący to, co najgorsze. Od razu zgłosił swój akces do organizującej się konspiracji niepodległościowej. Bratu, znanemu pod okupacyjnym nazwiskiem Jan Karski, polecił powiadomić rząd emigracyjny we Francji o swej lojalności i załączył listę policjantów, na których Polska może liczyć, kiedy ten pojechał tam z pierwszym raportem w 1940 roku. Raportem, którego Marian Kozielewski był współautorem.

W podziemiu przystąpił do organizacji Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa (policji podległej rządowi na uchodźstwie), którego był pierwszym dowódcą. Został aresztowany przez Niemców wraz z 68 innymi oficerami policji wiosną 1940 roku przed atakiem niemieckim na Belgię, Holandię i Francję.

Kozielewskiego i innych oficerów zwolniono po kilku miesiącach, ale do policji już nie wrócił. Stracił także kontakt z Państwowym Korpusem Bezpieczeństwa, gdyż z układanek politycznych wyszło, że na czele tej formacji ma stać działacz ludowy. Bez przydziału konspiracyjnego, Marian Kozielewski zgłosił się w roku 1944 do Powstania Warszawskiego na ochotnika jako sanitariusz.

Reprezentował to, co w Polnische Polizei im Generalgouvernement było najlepsze i na tyle typowe dla tej formacji, że Niemcy na żadnym poziomie alarmowym na wypadek powstania w Warszawie nie przewidywali użycia Polskiej Policji. W trzecim poziomie zakładali natomiast aresztowanie i rozbrojenie funkcjonariuszy, a nawet ich likwidację.

Pod niemieckim dowództwem

Komendant Kozielewski i jego następcy, lojalni wobec Polski, nie Niemiec, mogli liczyć na 25 do 30% funkcjonariuszy. Nadgorliwych kolaborantów szacuje się na 10%, reszta chciała doczekać końca wojny. Większość, aby przeżyć, musiała robić rzeczy nie do pomyślenia przed wojną, bo też wymagania i rozkazy niemieckie były niewyobrażalne w normalnym państwie.
Marian Kozielewski, pierwszy komendant "granatowej" policji w Warszawie. Fot. Wikimedia
Policjanci musieli łapać ludzi na roboty przymusowe, walczyć z nielegalnym handlem żywnością, który był konieczny, aby ludzie w miastach przetrwali, konwojować transporty z łapanek i nie raz brać w nich udział, zabezpieczać tyły akcji niemieckich przeciwko podziemiu i ludności cywilnej. Na wsi to oni ściągali kontyngenty żywnościowe z ludności.

Życie pod okupacją niemiecką generowało korupcję i „granatowi” ulegali pokusom, a okazji było dużo, bo przymknąć policyjne oko za pieniądze trzeba było w niezliczonej ilości normalnych, wydawałoby się, spraw. A normalne życie było nielegalne w większości swoich aspektów.

Niestety, policja „granatowa” brała udział w egzekucjach w areszcie w getcie warszawskim na Gęsiówce i w więzieniu Gestapo na Pawiaku. Na Gęsiówce to „granatowi” rozstrzelali pierwszych Żydów złapanych poza gettem w 1941 roku. Na Pawiaku początkowo odmówili udziału w dużej egzekucji, ale musieli się jej przyglądać. Po rozstrzelaniu czterech członków krnąbrnego plutonu egzekucyjnego, w następnych egzekucjach „granatowi” brali już posłusznie udział. Nie było ich wielu, bo najwyższe dowództwo policji niemieckiej zabroniło używania Polaków w egzekucjach.

Policjanci „granatowi” zwalczali przestępczość kryminalną. Niemiecka policja interweniowała, gdy „wymagał tego interes Niemiec”. Liczba niebezpiecznych bandytów nieporównywalnie wzrosła w stosunku do czasów przedwojennych i np. dane za 1942 rok mówią, że co cztery dni w Generalnym Gubernatorstwie ginął jeden policjant.

Polskie Państwo Podziemne nie uważało za kolaborantów tych policjantów, którzy służyli przed wojną. Już w listopadzie 1939 roku rozporządzeniem Hansa Franka zobowiązani zostali oni do podjęcia służby pod groźbą „najsurowszych kar”. Inny był jednak stosunek do ochotników zwerbowanych podczas okupacji. Było ich około 3 tysiące. Policja mundurowa liczyła w 1944 roku ponad 12 tysięcy funkcjonariuszy, a kryminalna ponad 3 tysiące.

Policja zwana przez Niemców polską była formacja pomocniczą policji niemieckiej, nie mającą dowództwa polskiego powyżej szczebla powiatu (miasta) i całkowicie podlegała rozkazom niemieckim. Orzeł na czapkach został zastąpiony już w 1939 roku herbem miasta lub powiatu, ale do końca 1943 – co może dziwić – orzełek polski utrzymał się na guzikach mundurów.

Policja „granatowa” w całości nie może być traktowana jako kolaboracyjna formacja polska. W indywidualnych przypadkach owszem, o czym zaświadczały wyroki podziemia niepodległościowego na nadgorliwcach.

Zemsta córki i odzyskany honor. Granatowy patriota

Aleksander Reszczyński nie był „funkcjonariuszem hitlerowskiego aparatu przemocy”, jak definiowali go nie tylko historycy usłużni władzy ludowej, ale również Władysław Bartoszewski. Ten ostatni dopiero po konsultacji z Kazimierzem Moczarskim zmienił zdanie.

zobacz więcej
Potyczki z UPA

Wrażenie ochotniczej kolaboracji może robić za to osławiony (czy słusznie?) Schutzmannschafts Batallion 202 złożony prawie wyłącznie z Polaków, z dowództwem polskim i niemieckim asystentem. Z policją „granatową” ma on tyle wspólnego, że werbunek do niego odbył się za jej pośrednictwem.

Na ogłoszenia w gadzinowej prasie o pracy w policji „granatowej” zgłosiło się ponad 400 ochotników. Skoszarowano ich na poligonie Waffen SS i wyszkolono do walki z partyzantką na terenach wschodnich.

Niektórzy „granatowi” zostali do batalionu oddelegowani służbowo. O ich stosunku do tego przydziału świadczy wypadek policjanta, który – zmuszony do przejścia do batalionu – chciał zastrzelić lekarza i ówczesnego dowódcę „granatowych” w Warszawie, podpułkownika Aleksandra Reszczyńskiego. W praktyce wszyscy oddelegowani starali się uzyskać zwolnienie na stan zdrowia. Nie na wiele to się zdało.

Większość tych, którzy zareagowali na ogłoszenie w prasie, chciała uniknąć wywózki na roboty do Rzeszy.

Bataliony Schutzmannschaftsu tworzyli Niemcy po ataku na ZSRR z narodowości wyzwalanych od komunizmu. Batalion 202 – inaczej niż ukraińskie czy białoruskie – składał się z mieszkańców Generalnego Gubernatorstwa, których na Wschód przywieziono.

Po służbie wartowniczej i patrolowej na Białorusi Schutzmanni 202 trafili na Wołyń, częściowo już wymordowany i spalony przez Ukraińską Powstańczą Armię. Ludzie z 202 konwojowali ocalałych z rzezi do większych miejscowości, pomagali wiejskim samoobronom bronią i żywnością.

Sami, bez pytania niemieckich przełożonych, podejmowali potyczki z UPA i odwetowe pacyfikacje wsi ukraińskich. Na ich konto zaliczyć można większość z około 2000 ofiar polskiego odwetu wobec liczby przynajmniej 60 000 ukraińskiego ludobójstwa na Wołyniu.

Ocalili nie jedno polskie życie. Po pewnym czasie ponad połowa zdezerterowała, zasilając wiejskie samoobrony. Zmiana polskiego dowódcy na Niemca niewiele zmieniła w postawie batalionu i w 1944 roku oddziały wycofano do Saksonii.

Schutzmannshaft Batallion 202 jest dla niechętnych Polsce historyków ukraińskich przykładem na kolaborację Polaków z Niemcami. A poprzez drogę ochotników do tej służby w jakiś sposób przypisuje się niekiedy batalion 202 policji „granatowej”.
Wspólny patrol niemieckiej Ordnungspolizei i polskiej "granatowej" policji w Krakowie, rok 1941. Fot. Wikimedia/Bundesarchiv
Schutzmannshaft był policyjną formacja niemiecką w mundurach niemieckich – obok litewskich, łotewskich i kilkunastu ukraińskich powstał też jeden batalion polski, utworzony niejako podstępem przez okupanta, który werbując ochotników nie odkrył w pełni swoich intencji.

Smutna rola

Jeden z badaczy podaje, że był jeszcze prawdziwy „granatowy” samodzielny batalion policyjny działający w dystrykcie krakowskim, polujący na zbiegłych z gett Żydów i pacyfikujący polskie wsie za współpracę z partyzantką. Rzeczywiście dystrykt krakowski miał taki batalion, podobnie jak dystrykt warszawski. O tym drugim batalionie nic hańbiącego nie wiadomo.

Dla dopełnienia obrazu wspomnieć należy o tym, że ukrywającą Żydów rodzinę Ulmów wydał Niemcom „granatowy” policjant, a inny zastrzelił jednego z uczestników akcji pod Arsenałem – nie na rozkaz niemiecki, po prostu przypadkiem tam był.

Przy likwidacji prowincjonalnych gett, szczególnie przy konwojowaniu Żydów do większych gett, udział „granatowych” był niewątpliwy. Brali także udział w poszukiwaniach zbiegów żydowskich w terenach wiejskich, pomagając policji niemieckiej. W dużych miastach „granatowi” stanowili odwody zabezpieczające tyły likwidującym getta Niemcom.

W wielkiej akcji deportacyjnej w warszawskim getcie latem 1942 roku i ostatecznej jego likwidacji wiosną 1943 „granatowi” bezpośredniego udziału nie brali. W lipcu 1942 roku prawie 300 000 Żydow z getta warszawskiego na Umschlagplatz doprowadziła policja żydowska (Judische Ordnungsdienst).

„Policja żydowska miała bardzo złą opinię jeszcze przed wysiedleniem. W przeciwieństwie do policji polskiej, która nie brała udziału w łapankach do obozu pracy, policja żydowska parała się tą ohydną robotą. Wyróżniała się również straszliwą korupcją i demoralizacją. Dno podłości osiągnęła ona jednak dopiero w czasie wysiedlenia (getto warszawskie lato 1942). Nie padło ani jedno słowo protestu przeciwko odrażającej funkcji, polegającej na prowadzeniu swoich braci na rzeź. Policja była duchowo przygotowana do tej brudnej roboty i dlatego gorliwie ją wykonała. Obecnie mózg sili się nad rozwiązaniem zagadki: jak to się stało, że Żydzi – przeważnie inteligenci, byli adwokaci (większość oficerów była przed wojną adwokatami) – sami przykładali rękę do zagłady swoich braci” – napisał Emanuel Ringelblum w „Kronice getta warszawskiego”.

„Cyjanuro di potaso”, czyli jak „psychopata ciemności” chciał otruć Polaków

„Pisze do was morderca tysięcy ludzi, którzy nie wiedzą jeszcze, jaki los chcę im zgotować. Oni jeszcze żyją, cieszą się latem, miłością, sukcesami. Jestem 22-letnim człowiekiem, którego życie zmieniono w piekło.”

zobacz więcej
Ten sam kronikarz w „Stosunkach polsko-żydowskich” pisał o sytuacji na prowincji: „Policja mundurowa odegrała smutną rolę w akcjach wysiedleńczych. Na jej głowę spada krew setek tysięcy Żydów polskich złapanych przy jej współudziale i zapędzanych do «wagonów śmierci». Taktyka Niemców była zazwyczaj następująca. Przy pierwszej akcji przesiedleńczej posługiwano się Żydowską Służbą Porządkową, która pod względem etycznym nie stała wyżej od jej polskich kolegów. Przy następnych akcjach, gdy likwidowano i Żydowską Służbę Porządkową, brano do pomocy policję polską.”

„Brano do pomocy” – czy była to uprzejma prośba do polskich kolegów, aby pomogli w wolnej chwili? Odmowa wykonania rozkazu w warunkach wojny to kula w łeb, o czym każdy brany do pomocy policjant „granatowy” doskonale wiedział. Wspomniani już policjanci z plutonu egzekucyjnego z Pawiaka przekonali się o tym na własnej skórze.

Sześciuset skazanych

W ciągu całej okupacji Niemcy rozstrzelali około 20% „granatowych” policjantów. W tej dużej egzekucji na Pawiaku, której policjanci „granatowi” musieli się przyglądać, stanęło pod murem także 10 policjantów żydowskich, dla przykładu, żeby była dyscyplina i w ich szeregach.

Calel Perechodnik, policjant żydowski z otwockiego getta wspominał: „Przez trzy lata okupacji policja polska ssała krew Żydów. Pobierali oni stały haracz od rzeźników, piekarzy, szmuglerów i od każdego bogatego Żyda, który czymś handlował czy też miał ukryty towar sprzed wojny.” Haracz od kupców w getcie? Dla znających sytuację w getcie warszawskim brzmi to dziwnie. Jednak zakładając, że w prowincjonalnych gettach nie było muru i ścisłego oddzielenia obu społeczności można postarać się uwierzyć Perechodnikowi.

W Otwocku komendantem policji „granatowej”, o której pisze Perechodnik, był Bronisław Marchlewicz. Zaangażowany w konspirację, ostrzegał ukrywających się w okolicy Żydów przed akcjami niemieckimi, likwidował donosy i tępił szmalcownictwo, a doprowadzanym na posterunek przez okoliczną ludność Żydom sam znajdował kryjówki. W 2005 roku jego syn odebrał podczas uroczystości w Teatrze Żydowskim przyznany ojcu medal „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” przez Instytut Jad Waszem z Jerozolimy.
Studenci polskiej szkoły policyjnej Generalnego Gubernatorstwa w Nowym Sączu. Fot. NAC/ Wydawnictwo Prasowe Kraków-Warszawa
W tym przypadku zderzyły się dwie pamięci o policji „granatowej” w jednej miejscowości. Kto ma rację – policjant żydowski czy Jad Waszem? A Instytut nie ma tendencji do wybielania, raczej odwrotnie. Niedawno pod jednym ze zdjęć umieścił podpis, że getta łódzkiego strzegła „niemiecka i polska policja”. Usunął go dopiero po polskiej interwencji. Łódź była włączona do Rzeszy, gdzie Polnische Polizei nie było.

Po wojnie nie uznano „granatowej” policji za organizację przestępczą. Zweryfikowano pozytywnie 10 000 policjantów. Tylko sześciuset zostało skazanych za wysługiwanie się okupantowi, w tej liczbie było kilka wyroków śmierci. Policjanci, którzy przeszli do Milicji Obywatelskiej mogli spokojnie służyć do 1949 roku, kiedy stalinizm wszedł w ostrzejszą fazę. Ci policjanci z Schutzmannshaft Batallion 202, którzy powrócili do kraju, dostali wyroki maksymalnie trzyletnie. Oczywiście SB wszystkimi „opiekowała się” jeszcze przez długie lata.

Podpułkownik Marian Kozielewski był ranny w Powstaniu Warszawskim. Za ocean sprowadził go sławny młodszy brat, Jan Karski, początkowo do Kanady. Kozielewski najpierw był farmerem, potem lokajem u kanadyjskiego milionera i wreszcie nocnym ochroniarzem galerii sztuki w Waszyngtonie. W 1964 roku popełnił samobójstwo, nie mogąc znieść dłużej losu emigranta.

– Krzysztof Zwoliński
Policja granatowa
Zdjęcie główne: Nowy Sącz, październik 1940, szkoła "granatowej" policji polskiej. Fot. NAC/Wydawnictwo Prasowe Kraków-Warszawa
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.