Cywilizacja

Rosyjskie sztuki walki. Koń trojański imperium Putina

Holding o nazwie Wolf założył Dmitrij Zaiser, były komandos Bundeswehry, obecnie rosyjski oficer rezerwy. W jego skład wchodzi 20 certyfikowanych filii zajmujących się m.in. szkoleniem serbskich, węgierskich i tajwańskich jednostek antyterrorystycznych.

Co tam sławna capoeira, karate czy krav maga! W archipelagu narcyzmów, w jaki przemienił się współczesny świat, właściwie każdy naród ma swój narodowy sport walki: jak nie egipski tahtib, to laotańskie muay lao lub irlandzki coraíocht, i właściwie dziwić się należy, że dzielne plemiona Podlasia i Podkarpacia dotąd nie wystąpiły, przynajmniej oficjalnie, z własną wersją boksu, fechtunku sztachetą lub zapasów.

Samoobrona bez broni

Takiej okazji do budowania swojego wizerunku (i wygrywania walk) nie przegapiła natomiast Rosja. Najbardziej znane jest sambo, wykoncypowane na początku lat dwudziestych przez Wasilija Oszczepkowa, instruktora wojskowego, któremu marzyło się „unarodowienie” jiu-jitsu.

Udało się to w pełni, narodowy charakter mają również losy twórcy – Oszczepkow, awansowany i nagradzany, zginął ostatecznie w roku 1937 w Wielkiej Czystce. Przedtem jednak jego uczeń i następca Władimir Spiridonow zdołał wydać drukiem przeznaczony dla Armii Czerwonej podręcznik „Samoobrona bez broni” (SAMozaszczita Bez Orużja, stąd akronim „sambo”), który cieszył się dużą popularnością w szkołach podoficerskich.
Sztuki walki stały się rosyjskim towarem eksportowym. Na zdjęciu Władimir Putin z zawodnikami sambo, którzy zdobyli cztery złote medale i jeden brązowy podczas igrzysk World Combat Games w 2013 roku. Fot. Sasha Mordovets/Getty Images
Wypróbowane na Finach, Polakach, Czeczenach i Niemcach sambo zostało uznane przez Międzynarodową Federację Zapaśniczą za sport w połowie lat 60. Nieco później i w mniej znanych okolicznościach (ale w podobnych kręgach) powstała Sistiema – styl walki bardziej zbliżony do MMA, czyli mieszanych sztuk walki (Mixed Martial Arts) bez (niemal) żadnych obowiązujących reguł.

Werbowanie do współpracy że słuzbami

Jak chce legenda, sistiema wymyślona została od podstaw przez wojskowych fizjologów i psychologów. Decydujące znaczenie, prócz umiejętności złamania nasady nosa, rzepki i chroniącej tchawicę kości gnykowej ma w niej regulacja oddechu, a stworzono ją już nie z myślą o podoficerach w gimnastiorkach, lecz o oddziałach Specnazu.

Cóż, legendy świetnie się sprzedają i trzeba o nie dbać na coraz bardziej konkurencyjnym rynku europejskim: nigdzie nie znajdzie się tylu sfrustrowanych nastolatków, starzejących się ochroniarzy i ambitnych młodych policjantów, którzy chcieliby poznać niezawodne sposoby rozprawiania się z przeciwnikami.

Tym jednak, co odróżnia szkoły sambo i sistiemy rozkwitające w Europie Zachodniej od innych placówek tego typu jest nie tylko talent w zakresie dydaktyki odbijania nerek, ale i fakt, że placówki, przekazujące wiedzę o hawajskim Kapu Kuialua czy wietnamskim Vovinam nie są aż tak zaangażowane w werbowanie adeptów (szczególnie związanych z miejscową policją lub wojskiem) do współpracy ze służbami specjalnymi swojego kraju.

Zjawiska na pozór niszowe

Tak przynajmniej twierdzi rosnąca liczba zachodnich analityków, przyglądających się nowym koncepcjom i praktykom rosyjskim w zakresie tzw. wojny hybrydowej. Szczególnie dużym rozgłosem cieszy się raport „Collusion or Homegrown Collaboration”, opublikowany w kwietniu tego roku przez dwie badaczki: dr Marlene Laruelle z George Washington University, zajmującą się wpływem doktryny i aktywistów tzw. eurazjanizmu na skrajną prawicę europejską oraz Ellen Riverę, badającą ewolucję niemieckich środowisk neonazistowskich.

Grożą śmiercią, korumpują, kompromitują. Pozostają bezkarni

Czy Rosja długo nie będzie mogła organizować międzynarodowych zawodów? Czy rosyjscy sportowcy też stracą prawo uczestniczenia w światowych imprezach?

zobacz więcej
Raport, traktujący w pierwszej kolejności owspieraniu przez Kreml niemieckiej AfD czy NPD oraz szeregu propagujących „antyamerykanizm” think-tanków, zajmuje się również zjawiskami na pozór tak niszowymi, jak szkoły sztuk walki.

„Zalegendowani” Czeczeni Kadyrowa

Jeden z pojawiających się w nim wątków to szkoły MMA zakładane przez Czeczenów w północnych Niemczech, od Kilonii po Hamburg. Większość z instruktorów trafiła na początku XXI wieku do Niemiec występując o azyl polityczny.

Jak się jednak okazuje, lider diaspory czeczeńskiej w Kilonii, wielokrotnie nagradzany bojowiec Timur Duguzajew, należy do bliskich przyjaciół dyktatora promoskiewskiej Czeczenii Ramzana Kadyrowa, czego specjalnie nie ukrywa, podobnie jak gotowości namierzania wśród emigrantów z Federacji Rosyjskiej ludzi „potencjalnie groźnych dla władz”.

Informator i rozmówca niemieckiego dziennikarza telewizji publicznej ZDF Ericha Kocha, znany tylko jako „Igor”, w wywiadzie telewizyjnym stwierdził wręcz (informacji tej nie sposób jednak zweryfikować), że niemal wszyscy instruktorzy MMA pochodzący z Czeczenii wywodzą się z rodzin najbliższych młodemu Kadyrowowi i zostali umieszczeni oraz „zalegendowani” na Zachodzie jako opozycjoniści polityczni, z zadaniem zdobycia zaufania miejscowej starszyzny (m.in. poprzez sponsorowanie lokalnych meczetów), zinfiltrowania rosyjskiej diaspory i mobilizowania jej do antynatowskich i antyamerykańskich demonstracji.

Związki bratnich pięści

Innego rodzaju związki bratnich pięści łączą z Niemcami rosyjską firmę odzieżową i eventową „White Rex”. Założone w 2008 przez Denisa Nikitina przedsięwzięcie funkcjonuje w Moskwie w najlepsze od 11 lat, mimo otwartego propagowania ideologii rasistowskiej, ze szczególnym naciskiem na „odrodzenie ducha wojowników” oraz „braterstwo Białych Ludzi Europy”.

Rosyjski neonazizm ma się na tyle dobrze, że T-shirty ze „staroskandynawskimi runami”, kołowratem, czyli różnymi wariantami „słowiańskiej swastyki” oraz cyrylickimi wariacjami na temat nazwiska Hitlera lub uwielbianej przez neonazistów liczby „88” zapewniają firmie godziwy zysk już tylko na miejscowym rynku.
Firma "White Rex" ubiera także zawodników MMA. Fot. printscreen
Nikitin jednak, marząc o ekspansji, nawiązał z początkiem obecnej dekady kontakty z niemieckimi neonazistami, zapraszając zespoły należące do tego nurtu na festiwale w Moskwie, a bojowników MMA o silnych nazistowskich przekonaniach, w rodzaju Timo Kerstinga – na turnieje MMA tamże.

Z czasem przeniósł działalność do Europy Zachodniej, zabiegając o rolę jednego z głównych sponsorów neonazistowskiej muzyki i turniejów walk, od festiwalu nazi-rocka „Rock gegen Überfremdung” w Turyngii po zapasy w rzymskim Casa Pound, skupiającym miejscowych neofaszystów.

Piwo, bezpruderyjne blondynki i silnik bez tłumika

Skala tych inicjatyw blednie jednak w porównaniu z popularnością, jaką zaskarbia sobie w Europie Zachodniej, ze szczególnym uwzględnieniem Niemiec, Aleksander Załdostanow i jego „Nocne Wilki”.

Sam Załdostanow był opisywany wielokrotnie. Niedoszły chirurg, który w roku 1985 wyemigrował do Berlina Zachodniego po poślubieniu dziewczyny stamtąd (ot, zwykły los radzieckiego studenta w tamtych czasach), zaczął od stanowiska bramkarza w punkrockowym klubie Sexton, by w pięć lat później powrócić do rozpadającego się ZSRS z koneksjami i kapitałem, które pozwoliły mu otworzyć moskiewski „klon” Sextonu oraz uruchomić sieć sklepów sprzedających sprzęt i gadżety motocyklowe.

Za sprawą zdobytych w ten sposób wpływów zdominował z kolei w kilka miesięcy miejscowe klany motocyklowe tworzone na wzór legendarnych „Hell’s Angels” z najsilniejszym spośród nich klanem „Nocnych Wilków”.

Po raz pierwszy wykorzystał tę formację do celów politycznych w sierpniu 1991 roku, stawiając ją do dyspozycji Borysa Jelcyna podczas nieudanego puczu generalicji i aparatczyków KPZR.

Zaskarbiona wówczas życzliwość gospodarza Kremla procentowała, „Nocne Wilki” pozostawały jednak stosunkowo bliskie znanej z Zachodu formule „gangu motocyklowego”: funkcjonującego na granicy prawa, zarazem anarchicznego i wielbiącego kulturę macho, skupionego wokół swego lidera i prostych radości, jakie oferują piwo, bezpruderyjne blondynki i silnik ze zdemontowanym tłumikiem.

Prawosławie, wielkorosyjskość i antyamerykanizm

Walczą w Syrii, na Ukrainie i w Afryce. Ich straty idą w tysiące. Bunt rosyjskich najemników

Najemnicy z Grupy Wagnera są na zajętych przez separatystów obszarach Ukrainy - twierdzą media.

zobacz więcej
Przemiana przyszła wraz ze zmianą gospodarza na Kremlu. „Nocne Wilki” zmieniły wówczas orientację, a w konsekwencji i wizerunek, mocno akcentując swój zwrot w stronę prawosławia, wielkorosyjskości i antyamerykanizmu. Nie były to tylko czcze słowa, wygłaszane podczas kolejnych spotkań z Władimirem Putinem czy patriotycznych pielgrzymek motocyklowych: „Nocne Wilki” udowodniły swoje zaangażowanie organizując pokazy „walk patriotycznych”, podczas których obficie cytowano Stalina oraz obchody rocznic zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej.

Załdostanow zadeklarował gotowość obrony wszystkich rosyjskich cerkwi przed anarchofeministkami z Pussy Riot, a w roku 2014 jego ludzie włączyli się w rosyjską agresję na Krymie, wspierając armię rosyjską w zakresie łączności, wywiadu i propagandy. Do dziś pełnią zresztą podobną rolę w separatystycznych republikach Donieckiej i Ługańskiej, stworzonych przez Moskwę na wschodzie Ukrainy.

Z czasem Załdostanow – prawdopodobnie nie bez wpływu Władimira Surkowa, jednego z najbliższych doradców Putina i współautora koncepcji „wojen hybrydowych” – zamarzył o działalności szerszej niż tylko na obszarze „bliskiej zagranicy”. Szerokim echem odbiła się w europejskiej prasie próba stworzenia przez „Nocne Wilki” stałej bazy w słowackiej wiosce Dolna Krupa, o niespełna godzinę jazdy motocyklem od Bratysławy.

Niemiecka filia Wilków

Równie głośne są coroczne „Rajdy Zwycięstwa” na trasie Moskwa-Berlin, podejmowane w tygodniu poprzedzającym rocznicę zwycięstwa Stalina nad Hitlerem, w najlepszej zresztą zgodzie z niemieckimi klubami motocyklowymi. Prawdziwe ambicje w zakresie zacieśniania więzów międzynarodowych i propagowania zarazem rdzennie rosyjskich sztuk walki sięgają jednak w przypadku „Nocnych Wilków” znacznie dalej.

Jedną z najpoważniejszych ich inicjatyw jest powołanie kilku lokalnych, niemieckich filii „Nocnych Wilków”. Najpoważniejszą z tych krzyżówek okazały się „Wilki Rosyjsko-Niemieckie” („Russlanddeutsche Wölfe”, RDW) powołane przez Dmitrija Zaisera, człowieka o niebanalnych losach: to były komandos Bundeswehry, który obecnie ma status rosyjskiego oficera rezerwy.
Lider "Nocnych Wilków" Aleksandr Załdostanow z weteranami "wojny ojczyźnianej" podczas obchodów 70. rocznicy dnia zwycięstwa 9 maja 2015 roku. Fot. REUTERS/Grigory Dukor
Zaiser jest człowiekiem równie odważnym, co przedsiębiorczym: równolegle z szefowaniem RDW założył sieć szkół sztuk walki Systema Wolf, w których – w kilkunastu ośrodkach treningowych w Niemczech i w Szwajcarii – naucza szlachetnej sztuki sambo i sistiemy, szczególnie chętnie (jak informował niemiecki „Focus” już w wydaniach z roku 2014) widząc na swych zajęciach policjantów, dziennikarzy, sędziów i innych pracowników aparatu sprawiedliwości.

Od Rostowa przez Tajwan do Budapesztu i Zurychu

Zaiser założył również agencję ochroniarską Wolf Security (tak, ulubionym sportem walki jej pracowników również nie jest kendo, lecz właśnie sistiema), która z kolei wchodzi w skład większego tworu: Russian Wolf Security Holding.

Ten holding, w którym nota bene swoje udziały ma również Załdostanow, to już naprawdę poważne przedsięwzięcie: prowadzi ponad 20 certyfikowanych szkół walki, nie ograniczając się do sambo: holding oferuje również naukę walki nożem, zajęcia na strzelnicy z bronią różnego kalibru i „walki miejskie”. W Rosji szkoły rozsiane są od Rostowa po Tułę, znacznie ciekawsze są jednak filie zagraniczne: można je znaleźć na Tajwanie, ale także we włoskim Turynie, w Grecji i Niemczech, oraz w Zurychu, Belgradzie i Budapeszcie. Cieszą się tam sporą renomą skoro, według informacji samego holdingu, zajmują się szkoleniem serbskich, węgierskich i tajwańskich jednostek antyterrorystycznych.

Czerpie siłę z blasku księżyca

A wszystko to solidnie podlane mitologiczno-animalnym synkretyzmem: na stronach internetowych Russian Wolf Security Holding wiele się mówi o wilku, zwierzęciu potężnym i groźnym, które czerpie siłę z blasku księżyca, ale uosabia ciemne moce, drzemiące w każdym człowieku, które powinniśmy mieć odwagę wydobyć w chwili zagrożenia. Renomy rosyjsko-niemieckiemu wilkowi dodaje, według strony internetowej RDW, że jest on ulubionym stworzeniem druidów – no i, rzecz jasna, Odyna-Wotana…

Reasumując więc: oczywiście, sportem trzeba się zająć, człowieku, sportem! Ale jeśli już ma to być sport bardziej kontaktowy niż szachy, to może zdrowiej, żeby było to sumo niż sambo.

– Bohdan Miś

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Międzynarodowe zawody w Mieszanych Sztukach Walki (Mixed Martial Arts, MMA) w rosyjskim Stawropolu w lutym 2016 roku. Fot. REUTERS/Eduard Korniyenko
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.