Historia

Chorym truciznę wstrzykiwali jako leki, zdrowym podawali w jedzeniu i nasączali nią poduszki

Szef owianej ponurą sławą moskiewskiej „fabryki trucizn” był zdolnym naukowcem. I potwornym sadystą absolutnie oddanym bezpiece. Zyskał przydomki Doktor Śmierć i Sowiecki Mengele, ale – w przeciwieństwie do swego niemieckiego odpowiednika – żył długo i zmarł w spokoju.

Grigorij Mojsiejewicz Majranowski urodził się w 1899 roku w żydowskiej rodzinie w Batumi (Gruzja). W 1917 roku poszedł na studia medyczne w Tyflisie, potem kontynuował je na Uniwersytecie w Baku, a ostatecznie ukończył w Moskwie w 1923 roku. Był już wtedy od 3 lat członkiem partii bolszewickiej, co z pewnością pomogło mu w karierze naukowej – został asystentem katedry odpowiedzialnym za laboratorium.

Majranowski pracował też jako lekarz, ale coraz mocniej angażował się w działalność Instytutu Biochemii. To umożliwiło mu objęcie stanowiska w administracji rządowej – został szefem wydziału toksykologii Centralnego Sanitarno-Chemicznego Instytutu Ludowego Komisariatu Zdrowia. Potem kierował toksykologicznym laboratorium Wszechzwiązkowego Instytutu Medycyny Eksperymentalnej, gdzie zajmował się m.in. „wpływem trujących gazów i trucizn na nowotwory złośliwe”.

Jednak prawdziwą karierę i naukowe awanse umożliwiło mu dopiero objęcie stanowiska szefa należącego do CzeKa (czyli tajnej bezpieki) laboratorium, w którym produkowano trucizny. Po sześciu latach pracy na czele „fabryki śmierci” Majranowski dostał stopień doktora nauk medycznych oraz tytuł profesora „za całokształt dokonań, bez konieczności obrony dysertacji doktorskiej”.
Grigorij Mojsiejewicz Majranowski - Sowiecki Mengele. Fot. Wikimedia/old.novayagazeta.ru/data/2010/gulag06/00.html
Wnioskując o to, ówczesny szef bezpieki Wsiewołod Mierkułow podkreślał, że „w trakcie pracy dla NKWD Majranowski zrealizował dziesięć tajnych i ważnych projektów o charakterze operacyjnym”.

„Fabryka śmierci”

Jednak to nie on był ojcem-założycielem sowieckiego programu produkcji morderczych trucizn. Biuro Specjalne powstało już w 1921 roku – od początku było ściśle tajnym przedsięwzięciem, którym osobiście interesował się Włodzimierz Lenin. Do tego stopnia, że laboratorium początkowo działało drzwi w drzwi z sekretariatem pierwszego przywódcy bolszewickiej Rosji.

Pierwszym szefem Biura Specjalnego został naukowiec, profesor medycyny Ignatij Kazakow. Mylił się jednak ten, który myślał, że to ma być wyspecjalizowana komórka badań naukowych. Prof. Kazakow miał być tylko porządnie wyglądającym szyldem, podobnie jak sama nazwa: Wszechzwiązkowy Instytut Biochemii. W rzeczywistości pracowano tu nad truciznami i bronią bakteriologiczną. Po które szybko zaczęto sięgać – choćby w działalności zagranicznej.

Zaraz po klęsce „niemieckiego Października”, czyli próbie wywołania rewolucji w Niemczech w 1923 roku, grupa agentów sowieckiego wywiadu wojskowego planowała serię zamachów na największych „wrogów komunistów”, m.in. generała Hansa von Seckta, dowódcy sił lądowych Reichswehry. Działająca w ramach niemieckiej partii komunistycznej tzw. grupa T zamierzała użyć broni bakteriologicznej: ampułek z patogenami cholery, tyfusu i dyzenterii. Przemycono je do Niemiec za pośrednictwem sowieckiego wojskowego attachatu. Spisek jednak zdemaskowano, a w lutym 1925 roku ruszył publiczny proces tzw. niemieckiej Czeki. Zapadły trzy wyroki śmierci i dużo więcej kar wieloletniego więzienia.

W pierwszych latach działalności Biuro Specjalne, podobnie zresztą jak cały aparat bezpieczeństwa, dalekie było od sprawnie działającej machiny terroru. Dopiero później, za Stalina, wszystko miało zostać starannie poukładane i zbiurokratyzowane.

Początkowo laboratorium działało w dwóch lokalizacjach: w Moskwie przy ul. Mieszczańskiej 4 (niedaleko więzienia na Butyrkach) i w podstołecznej miejscowości Kuczino. Prawdziwymi władcami Biura Specjalnego byli czekiści, a samo laboratorium stało się częścią aparatu bezpieczeństwa. Kazakow – gorliwie dowodząc ekipą „trucicieli” – nie miał z pracą dla bezpieki żadnego problemu.

W produkcję trucizn zaangażowali się najlepsi naukowcy z moskiewskiego Uniwersytetu Medycznego, a konkretnie z Instytutu Biochemii, na czele którego stał światowej sławy profesor Aleksiej Bach. Jego podwładny, Borys Zbarski, stał się szybko kluczową postacią w Biurze Specjalnym. Bogatą wiedzę naukową łączył bowiem z bardzo dobrymi kontaktami z szefem bezpieki Feliksem Dzierżyńskim, ale też z jego drugim zastępcą Gienrichem Jagodą.

Szykowali chemiczny atak na Polskę. Gazy bojowe testowali na własnych żołnierzach

Wycinali marynarzom w kombinezonach otwory, sprawdzając, jak skóra będzie reagować na zabójcze substancje. Broń testowano w mieście, które dziś słynie z wynalezienia morderczej trucizny: nowiczoka.

zobacz więcej
Ten ostatni, przyszły szef NKWD, od początku był żywo zainteresowany działalnością „fabryki śmierci”. Gdy w 1926 roku zmarł Dzierżyński, Jagoda został pierwszym zastępcą nowego szefa OGPU (instytucji, która zastąpiła Czekę) Wiaczesława Mienżyńskiego. Był odpowiedzialny m.in. za działalność laboratorium trucizn. Podobno Jagoda chwalił się przyjmowanym w gabinecie gościom wielką szafą zastawioną fiolkami i słoikami…

W dobie stalinowskiego terroru, którego ofiarą padł później sam Jagoda (zwolniono go ze stanowiska w bezpiece we wrześniu 1936 roku, skazano i rozstrzelano w marcu 1938 roku), pojawiły się teorie, że to jego truciciele mogli przyczynić się do zgonów Lenina i Mienżyńskiego (po śmierci tego drugiego, w 1934 roku, Jagoda stanął na czele NKWD).

Gdy Jagoda padł ofiarą wielkiego terroru, za winy szefa musiał zapłacić także jego podwładny Ignatij Kazakow. 14 grudnia 1937 roku wieloletni szef Biura Specjalnego został aresztowany pod zarzutem udziału w kontrrewolucyjnej antysowieckiej organizacji. Trafił na ławę oskarżonych w tzw. trzecim procesie moskiewskim (procesie „bloku prawicowo-trockistowskiego”) w 1938 roku – głównym oskarżonym był Nikołaj Bucharin.

Stalin publicznie oskarżył wtedy Jagodę o otrucie swego poprzednika Mienżyńskiego, jak również Waleriana Kujbyszewa, Maksyma Gorkiego oraz syna pisarza, Maksyma Pieszkowa. Wśród oskarżonych byli lekarze kremlowscy, którzy przyznali się do podania trucizn ofiarom na rozkaz Jagody. Trucizny dostarczało Biuro Specjalne – więc profesor Kazakow skończył tak jak jego przełożony. Z kulą w głowie w piwnicy Łubianki.

Mokra robota

Biuro Specjalne powołano po to, żeby zatrudnieni w nim eksperci wynajdywali najbardziej wymyślne trucizny, testowali je i produkowali. Trucizna była od początku rządów bolszewików ważnym instrumentem w polityce eksterminacji „wrogów ludu”. Szczególnie wtedy, gdy trzeba było kogoś usunąć po cichu lub bez zostawiania śladów.

Nic dziwnego, że często tych trucizn agenci sowieccy używali poza granicami kraju. Ale produkty z Biura Specjalnego bywały przydatne również w samej Rosji – choćby w wewnętrznych intrygach. Do dziś poważne wątpliwości budzi – oficjalnie naturalna – śmierć wielu znaczących działaczy partyjnych, czekistów i wojskowych. Na ogół wyglądało to tak, że ktoś trafiał do szpitala na rutynowy zabieg, a kończyło się komplikacjami prowadzącymi do zgonu pacjenta.

Przydarzyło się to wybitnemu historykowi Mychajle Hruszewskiemu. W oczach bolszewików dyskwalifikowało go wcześniejsze zaangażowanie na rzecz ukraińskiej niepodległości. Był jednak tak ważną postacią, że nie wypadało go wsadzić do łagru czy po prostu rozstrzelać. Tragicznie zakończyła się więc dla Hruszewskiego wizyta w moskiewskim szpitalu w 1934 roku – zmarł w wyniku komplikacji po otrzymaniu zastrzyku z lekarstwem.
Przyszli nadzorcy sowieckiej "fabryki trucizn": Gienrich Jagoda, Wiaczesław Mienżyński i Feliks Dzierżyński w latach 20. XX wieku. Fot. Wikimedia
Jagoda niewątpliwie był zafascynowany truciznami – zresztą według jednej z wersji życiorysu pracował w przedrewolucyjnych czasach jako farmaceuta. Już rok po objęciu kierownictwa NKWD powołał – niezależnie od Biura Specjalnego prof. Kazakowa – inne toksykologiczne laboratorium. Stworzono je specjalnie po to, by pracowało nad truciznami, przy pomocy których chciano się pozbyć Lwa Trockiego.

Działało wyłącznie na potrzeby Specgrupy Specjalnego Przeznaczenia (SGON) przy NKWD. Był to elitarny oddział zabójców kierowany przez Jakowa Sieriebrianskiego. Odpowiedzialna za wiele zamachów poza granicami ZSRS tzw. grupa Jaszy podlegała bezpośrednio szefowi NKWD.

Ludzie Sieriebrianskiego z chęcią sięgali po trucizny, które dostarczało wspomniane laboratorium. Jego działalność była tak utajniona, że do dziś prawie nic nie wiadomo o nim samym i o ludziach w nim pracujących. Zresztą już w listopadzie 1938 roku zostało ono zlikwidowane po aresztowaniu Sieriebrianskiego.

Wśród ofiar „grupy Jaszy” byli Ignacy Reiss i Lew Siedow. Reiss był dla czekistów zdrajcą najgorszego rodzaju. Był agentem „nielegałem” sowieckiego wywiadu w Europie, ale przeszedł na stronę Trockiego. Wydano więc rozkaz zamordowania nie tylko Reissa, ale też jego najbliższych ukrywających się w Szwajcarii.

Przyjaciółka Reissów, Niemka Gertrude Schildbach, we wrześniu 1937 roku miała poczęstować żonę i dziecko zdrajcy czekoladkami zatrutymi strychniną. W ostatniej chwili jednak zrezygnowała. Zapewne sama odpowiedziałaby za niewykonanie rozkazu, ale zrehabilitowała się wywabiając potem Reissa z domu do restauracji, skąd porwali go i zamordowali agenci sowieccy.

Lew Siedow był synem Trockiego i od 1933 roku – z Paryża – angażował się w działalność ruchu trockistowskiego w Europie. Do jego likwidacji NKWD wykorzystało – podobnie jak w sprawie Reissa – osobę z najbliższego otoczenia ofiary. W lutym 1938 r. Siedow doznał ostrego zapalenia wyrostka robaczkowego. Jego przyjaciel, Marc Zborowski (agent sowiecki) przekonał syna Trockiego, żeby nie szedł do państwowego szpitala, gdzie mogło go namierzyć NKWD, ale do prywatnej kliniki prowadzonej przez rosyjskich emigrantów.

Siedow przeszedł tam rutynowy zabieg chirurgiczny i przez następne kilka dni szybko wracał do zdrowia. I wtedy jego stan gwałtownie się pogorszył. Lekarze nie wiedzieli co się dzieje, próbowali ratować pacjenta serią transfuzji krwi. Nic nie pomogło – 32-latek zmarł w strasznych boleściach. Nigdy nie ustalono, co było powodem śmierci.

Kamera Majranowskiego

W tym czasie pracownicy mocno osłabionego przez stalinowską czystkę laboratorium przechodzili reorganizację za reorganizacją. Kiedy Kazakow popadł w niełaskę, naukową jednostkę pod nazwą Wszechzwiązkowy Instytut Biochemii (czyli Biuro Specjalne) już formalnie włączono do NKWD (sierpień 1937).

„Cyjanuro di potaso”, czyli jak „psychopata ciemności” chciał otruć Polaków

„Pisze do was morderca tysięcy ludzi, którzy nie wiedzą jeszcze, jaki los chcę im zgotować. Oni jeszcze żyją, cieszą się latem, miłością, sukcesami. Jestem 22-letnim człowiekiem, którego życie zmieniono w piekło.”

zobacz więcej
Czekiści postanowili połączyć ją z działającym już wcześniej w strukturach aparatu bezpieczeństwa laboratorium bakteriologicznym kierowanym przez pułkownika służby medycznej Siergieja Muromcewa. 7 sierpnia 1937 roku powstał w ten sposób 12. Wydział Głównego Zarządu Bezpieczeństwa Państwowego NKWD, nazywany też Wydziałem Techniki Operacyjnej, bo obsługiwał jednostki operacyjne całego aparatu bezpieczeństwa. Na czele wydziału stanął mjr Siemion Żukowski, a w jego skład wchodziły laboratoria: toksykologiczne (szef – Grigorij Majranowski) i bakteriologiczne (szef – Siergiej Muromcew).

Działalność 12. Wydziału nadzorował jego pierwszy zastępca szefa NKWD Michaił Frinowski. Już po roku, latem 1938 roku, nastąpiła kolejna reorganizacja: 12. Wydział wyłączono z Głównego Zarządu Bezpieczeństwa Państwowego i nadano mu nową nazwę. 2. Wydział Specjalny stał się samodzielną komórką podległą bezpośrednio kierownictwu NKWD.

Pierwszy szef wydziału Michaił Aliochin już po paru tygodniach został aresztowany i oskarżony o szpiegostwo dla Niemiec. Zastąpił go Jewgienij Łapszyn. Podlegało mu blisko 700 specjalistów od różnych wymyślnych rodzajów broni, technik sabotażu, dywersji, a także od trucizn. Ci ostatni stali się tak ważni, że w lutym 1939 roku ich sekcję usamodzielniono: powstał 4. Wydział Specjalny.

Liczył tylko ok. 60 ludzi, a jego szefem został Michaił Filimonow. Sercem 4. Wydziału było Laboratorium nr 1 (znane bardziej jako Kamera) składające się z dwóch części: chemicznej i bakteriologicznej. Tak jak dotychczas, tą pierwszą kierował Majranowski, drugą zaś Muromcew. Farmakolog Filimonow pełnił jedynie funkcje administracyjne, doktor biologii Muromcew skupiał się zaś na badaniach bakteriologicznych.

Ale odpowiedzialnym za całość został właśnie Majranowski, prawdziwy mózg tej „fabryki śmierci”. Choć formalnie jego przełożonym był Filimonow, to w rzeczywistości Majranowski odpowiadał przed samym szefem NKWD Ławrentijem Berią i jego 1. zastępcą Wsiewołodem Mierkułowem. Mierkułow zatwierdzał plany prac, raporty, dawał nowe zadania Kamerze. To wtedy w „laboratorium śmierci” dopuszczano się najbardziej ohydnych zbrodni.

Początkowo skupiano się w eksperymentach na różnych pochodnych gazu musztardowego. Ale ta chemiczna substancja była zbyta łatwa do wykrycia podczas autopsji ofiary. Tymczasem drugim, obok skuteczności oddziaływania na organizm ofiary, najważniejszym kryterium przy pracach nad pozyskaniem trucizn miało być jak najmniejsze prawdopodobieństwo ich wykrycia. Ideałem, do którego dążyli ludzie Majranowskiego, był środek bez zapachu i smaku, znikający z ciała ofiary bez śladu niemal natychmiast po tym, jak położy ją trupem.
„Testy medyczne” przeprowadzano na więźniach oczekujących na egzekucję w siedzibie NKWD na Łubiance (na zdjęciu). Fot. Igor Gavrilov/The LIFE Images Collection via Getty Images/Getty Images
Specjalnością Kamery było łączenie różnych znanych toksyn w nowe i trudne do wykrycia formy. Używano toksycznych gazów, trucizn wchłanianych przez skórę oraz oddziałujących na układ nerwowy. Śmierć miała wyglądać na naturalną, a gdyby udało się określić, że to otrucie – celem było uniemożliwienie badającym określenia, czego dokładnie użyli zamachowcy.

Testy na ludziach

Jednym z największych osiągnięć „laboratorium śmierci” było opracowanie trucizny K-2, czyli karbinoalaminy chlorku choliny. K-2 zabijała w ciągu kwadransa – co potwierdziły testy prowadzone na więźniach. Majranowski zażądał od zwierzchników „materiału doświadczalnego”. Żeby dokładnie określić specyfikę trucizny, nie wystarczało jej testowanie na zwierzętach. Skoro miała być używana do mordowania ludzi, należało ją testować na ludziach.

Mistrzowie „mokrej roboty”, odpowiadający za zamachy w wielu krajach na całym świecie, Paweł Sudopłatow i Naum Eitingon do operacyjnego wykorzystania przez swych ludzi dopuszczali tylko takie trucizny, które wcześniej przetestowano na ludziach. Źródłem „materiału doświadczalnego” stało się więzienie na Łubiance. Od 1939 aż do połowy 1946 roku oba laboratoria 4. Wydziału, toksykologiczne i bakteriologiczne, były ukryte w klinice NKWD w estetycznie wyglądającym budynku u zbiegu ulic Bolszaja Łubianka i Warsonofiewskaja, tuż za główną siedzibą NKWD.

Majranowski zaprzyjaźnił się z komendantem Łubianki Wasilijem Błochinem. Przesłuchiwany później, we wrześniu 1953 roku, naczelny kat NKWD zeznał, że Beria tuż po objęciu funkcji ludowego komisarza spraw wewnętrznych polecił, żeby przygotować specjalne pomieszczenia, w którym będą przeprowadzane różne „testy medyczne” na więźniach oczekujących na egzekucję. W budynku na tyłach głównej siedziby NKWD na Łubiance przygotowano pięć pokoi, a przy nich coś w rodzaju poczekalni.

Z późniejszych zeznań Majranowskiego wynika, że na więźniach testowano co najmniej 15 różnych substancji trujących, m.in. mieszanki arsenu z talem oraz cyjanku potasu z sodem, jak również kolchicynę, digitoksynę, akonitynę, strychninę i kurarę (podobno najpotworniejsze męczarnie przed śmiercią wywoływała akonityna).

Ważnym elementem testów było nie tylko sprawdzenie działania trucizny, ale też znalezienie najlepszego sposobu jej aplikacji. Podawano ją więc najczęściej więźniom z jedzeniem, dozując dawki i zmieniając skład posiłków. Za ustalanie dawki trucizny odpowiadało kilku podwładnych Majranowskiego, ale mieszał je z jedzeniem sam Doktor Śmierć, znajdując w tym wielką przyjemność.

Innym sposobem podania trucizny było po prostu jej wstrzyknięcie ofierze – można się tylko domyślać, że chodziło o przetestowanie opcji podania komuś zabójczej substancji pod pozorem aplikacji lekarstwa.

Czy Moskwa ingeruje w mózgi zachodnich polityków?

Wywołaliśmy antyliberalny zwrot na świecie – twierdzi doradca Władimira Putina.

zobacz więcej
Eksperymentowano też z innymi, bardziej wymyślnymi sposobami. Choćby preparując specjalne, zatrute akonityną kule. Były tak skonstruowane, żeby rozerwać się wewnątrz ciała uwalniając truciznę. Zgon następował w okresie od kwadransa do godziny, zależnie od miejsca trafienia. „Wszystkie takie przypadki kończyły się śmiercią, choć wspominam jedną sytuację, kiedy więźnia dobijali funkcjonariusze spec grupy” – zeznawał później Majranowski.

Dużo subtelniejszą i podstępną metodą, nad którą prowadził prace, było zabójstwo przy pomocy… poduszki. Była zatruwana specjalnymi środkami nasennymi, tak silnymi, że ofiara kładąc na poduszce głowę zasypiała już na wieczny czas.

Eksperymenty na więźniach były jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic Łubianki. Wiedziała o nich, poza Kamerą, jedynie wąska grupa czekistów. Po pierwsze, Beria, Mierkułow, Błochin i kilku enkawudzistów pełniących funkcje strażników i egzekutorów. Po drugie, wspomniani wcześniej Sudopłatow i jego zastępca Eitingon z powstałego w styczniu 1942 roku Czwartego Zarządu NKWD (działalność agenturalna, partyzancka i wywiadowczo-dywersyjna na okupowanych terytoriach).

Paweł Sudopłatow zdobył czekistowską sławę mordując lidera OUN Jewhena Konowalca i współorganizując udany zamach na Trockiego. W nagrodę dostał własny zarząd i stopień generała (komisarza bezpieczeństwa państwowego III stopnia). Trucizna była jednym z narzędzi, które dostał do dyspozycji.

Zabójcze strzykawki

W maju 1946 roku nowym ministrem bezpieczeństwa państwowego został Wiktor Abakumow i natychmiast polecił zlikwidować „laboratorium trucizn”. Zabronił jednak zniszczenia protokołów prowadzonych przez nie prac i eksperymentów na ludziach. Przejął je Sudopłatow, który po rozwiązaniu Czwartego Zarządu odnalazł się w nowopowstałym Oddziale „DR” (dywersja i terror indywidualny).

Po jego aresztowaniu w sierpniu 1953 roku dokumentacja trafiła do prokuratury, a ta przekazała ją w 1954 roku do KGB. Dowody eksperymentów Doktora Śmierci do dziś leżą w przepastnych archiwach Łubianki.

Likwidacja laboratorium wcale nie oznaczała, że sowiecka władza zrezygnowała z poszukiwania i produkcji wymyślnych trucizn. Majranowski i jego ludzie nadal pracowali na tyłach Łubianki, a ludzie od mokrej roboty sięgali po ich wynalazki.

W czerwcu 1946 roku Abakumow poprosił Stalina o zgodę na tajną likwidację inżyniera Nauma Sameta. Ten polski Żyd w 1939 roku zaczął pracować dla władzy sowieckiej. Zajmował się adaptacją zdobytej niemieckiej technologicznej wiedzy w sowieckich okrętach podwodnych. Po wojnie chciał jednak wyjechać do Palestyny, gdzie miało powstać Państwo Żydowskie.
Ikona błogosłowianego Teodora Romży, biskupa grekokatolickiego, któremu sowiecka bezpieka wstrzyknęła truciznę na bazie kurary. Fot. Wikimedia/Vladimir - praca własna
Sowieci nie zamierzali wypuścić ze swych rąk kogoś z tak ogromną wiedzą. Do Uljanowska, gdzie pracował Samet, wyruszył sam Majranowski. W asyście agenta bezpieki, lekarza miejscowego szpitala, zrobił Sametowi podczas profilaktycznego przeglądu zdrowia zabójczy zastrzyk z kurary. Jako oficjalny powód zgonu wpisano nagłe zatrzymanie akcji serca.

Majranowski osobiście zamordował też Aleksandra Szumskiego, starego ukraińskiego lewicowca, który przyłączył się do bolszewików, ale sprzeciwiał się rusyfikacji Ukrainy. W 1933 roku trafił do łagru. We wrześniu 1946 roku wyszedł na wolność – grupa agentów miała go eskortować w drodze z Syberii do Kijowa. Podczas postoju pociągu w Saratowie, w obecności Sudopłatowa ściągnięty tam Majranowski zrobił śmiertelny zastrzyk Szumskiemu.

Truciznę na bazie kurary wstrzyknięto też w szpitalu greckokatolickiemu biskupowi z Zakarpacia Teodorowi Romży.

To samo – jeśli wierzyć napisanym po wielu latach wspomnieniom Sudopłatowa – spotkało Raula Wallenberga, który oficjalnie zmarł na ostrą niewydolność serca. Szwedzki dyplomata został porwany w Budapeszcie i w tajemnicy przewieziony do Moskwy. Przez kolejne lata Sowieci zapewniali Sztokholm że nie mają pojęcia, co się stało z Wallenbergiem. W tym samym czasie próbowano go namówić do współpracy. Kiedy jednak w lipcu 1947 roku raz jeszcze odmówił, podjęto decyzję o likwidacji. Zrobiono mu zastrzyk – nie z lekarstwem, a z trucizną. Minister Abakumow zabronił sekcji zwłok i rozkazał je poddać kremacji.

Tak kończą kaci

Najwięcej ofiar „fabryka śmierci” Majranowskiego pochłonęła w latach 1939-1940: około czterdziestu ludzi. Z początkiem wojny z Niemcami prób na ludziach zaprzestano, wznowiono je jednak już w 1943 roku – i przez następne cztery lata zabito w ten sposób około trzydziestu osób.

Ofiarami tych nieludzkich eksperymentów stawali się też kaci. Mało kto psychicznie był w stanie długo wytrzymać kolejne eksperymenty na ludziach. Zwłaszcza naukowcy, mniej niż czekiści przyzwyczajeni do widoku tortur i śmierci.

Jeden z pracowników laboratorium, starszy chemik Szczegoliew, w kwietniu 1940 roku podczas testowania trucizny popełnił samobójstwo, sam ją zażywając. Jak mówił po wielu latach uczestniczący w śledztwie ws. tajnego laboratorium po upadku Berii prokurator Władimir Bobreniow, mało który z ludzi pracujących w „fabryce śmierci” zmarł w spokoju: „Wieszali się, strzelali sobie w głowę, zapijali na śmierć lub kończyli w szpitalu psychiatrycznym”.

Jeden zmarł po wizycie u prezydenta, drugi miał zawał, trzeci utonął. Szychy z wojskowego wywiadu

Ciekawe czy nowy szef służb będzie miał więcej szczęścia i zdrowia niż dwaj poprzednicy i doczeka na stanowisku emerytury.

zobacz więcej
Sam Grigorij Marjanowski nie miał raczej tego typu problemów, wiernie służąc Rosji sowieckiej. Ale z czasem Stalina opanowała paranoja syjonistycznych spisków i w grudniu 1951 roku wieloletni szef „laboratorium trucizn” został aresztowany. Tak jak kiedyś Kazakow stał się ogniwem zmontowanej sądowej sprawy Bucharina, tak jego następca trafił w tryby śledztwa dotyczącego tzw. sprawy lekarzy. I tak jak kiedyś Kazakow obciążył zeznaniami swego szefa Jagodę, tak po kilkunastu latach Majranowski pogrążył Abakumowa.

Sam miał dużo szczęścia, że przeżył czystkę. Główni oskarżeni w „sprawie lekarzy” nie mieli pojęcia o istnieniu „laboratorium śmierci”. Majranowski został skazany w 1953 roku na 10 lat więzienia za nielegalne posiadanie trucizn i nadużywanie stanowiska. Niedługo potem znów okazał się użyteczny, tym razem do pogrążenia Berii. To dopiero podczas procesów byłego szefa bezpieki i jego współpracowników, w tym Mierkułowa i Sudopłatowa, wyszło na jaw wiele informacji na temat „fabryki śmierci”.

Majranowski wyszedł na wolność w grudniu 1961 roku, ale rehabilitacji nie doczekał się. Niedługo ponownie trafił do aresztu (do 1962 roku), a potem na wewnętrzną zsyłkę: nie mógł mieszkać w Moskwie, Leningradzie lub stolicy którejkolwiek republiki związkowej. Wyjechał do Machaczkały, stolicy Dagestanu, gdzie pracował w jednym z instytutów naukowych.

Zmarł w 1964 roku. Jego dziedzictwo jednak przetrwało. Jeszcze w marcu 1953 roku powołano do życia Laboratorium nr 12, w wewnętrznej korespondencji KGB określane jako Laboratorium X. Kolejni sowieccy przywódcy nie zamierzali rezygnować z tak skutecznej broni, jak trucizna – o czym przekonali się m.in. Stiepan Bandera i Gieorgij Markow…

– Antoni Rybczyński

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Laboratorium przygotowujące nowe trucizny mogło się rozwijać dzięki osobistemu wsparciu pierwszych przywódców ZSRR Włodzimierza Lenina i Józefa Stalina. Na forografii obraz z 1938 "Lenin i Stalin" pędzla Nikołaja Szestopałowa. Fot. Fine Art Images/Heritage Images/Getty Images
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.