Skandynawski edukacyjny totalitaryzm wynika z przekonania, że właścicielem i dzieci, i dorosłych jest państwo.
zobacz więcej
Oczywiście epigenetyka nie istnieje bez genetyki i bez DNA, to po pierwsze. A po drugie: raczej nie da się epigenetycznie sprawić, by z owsa powstał owsik, co akademik Łysenko postulował. Przyznać jednak trzeba bez bicia, że to ze względu na sowieckie zainteresowanie zjawiskami „na powierzchni genetyki”, zmianami warunkowanymi wprost przez środowisko, a nie sekwencję genów, naukowy Zachód tak był przez lata niechętny badaniom w tym kierunku.
Jednak od co najmniej dekady również uczeni na Zachodzie (prym wiodą tu Amerykanie i Kanadyjczycy) odkrywają kolejne procesy, które regulowane są epigenetycznie. I na ogół okazuje się, że czynnikiem zmieniającym trwale i dziedzicznie sposób aktywacji genów za pomocą tego mechanizmu, są szeroko pojęte trauma i stres. To tu jest np. prawdopodobne źródło „pamięci Holokaustu” u wnuków i prawnuków ofiar obozów zagłady. Dlatego użyłam wyżej sformułowania „co gorsza”. Koszmar wojny, bycie ofiarą wieloletniej przemocy w rodzinie, gwałtów, czynów pedofilskich może nie tylko zrujnować nam psychikę. Może nas na długo obciążyć fizycznie. Może też „wejść nam w geny”.
Na początku 2018 roku okazało się wszakże, że na powstawanie konkretnej epigenetycznej „struktury ekspresji genów” ma wpływ również dobro. Wtedy to naukowcy z University of British Columbia pokazali, że dawanie niemowlętom sporej dozy czułości owocuje mniej zestresowanymi pięciolatkami. Cztery lata wcześniej wykazano, że taki efekt molekularny widać u laboratoryjnych szczurów.
Setkę obserwowanych dzieci badacze podzielili, według dzienniczków prowadzonych przez rodziców, na dwie grupy: dzieci otrzymujące od rodziców dużo czułości i te z „zimnego chowu”. Obie różniły się epigenetycznie aż w pięciu regionach DNA. Dwa spośród tych obszarów DNA były naszpikowane genami. Jeden związany z działaniem układu odporności maluchów, czyli de facto z ich wrażliwością na choroby zakaźne. Drugi – z przemianą materii. Tulmy zatem dzieci, bawmy się z nimi w „idzie rak nieborak”, gilgotajmy, całujmy i głaskajmy, zanim staną się zestresowanymi przedszkolakami.
Niech ci Pan Bóg we wnukach wynagrodzi
Dziś jednak epigenetyka powraca na pierwsze strony gazet ze względu na kolejne przekleństwo, którego już od dawna miało nie być, a mianowicie – biedę z nędzą. To nie pierwsze badanie, którego celem było określenie ewentualnego wpływu biedy w dzieciństwie na geny. Już w 2011 roku uczeni m.in. z Uniwersytetu Bristolskiego porównali pod względem metylacji DNA (czyli takiego podstawowego epigenetycznego wskaźnika) czterdzieścioro 45-latków, którzy jako dzieci byli wychowywani w biednych lub zamożnych rodzinach. Najłatwiej zrozumieć ich wyniki nieco uproszczoną konstatacją, że choć dzieci wzrastające w ubóstwie i dostatku mają geny podobne, to jednak z różną intensywnością są one u nich włączane i wyłączane.