Zwęglone truchła, ludzkie wylinki, matka ucięta w połowie
piątek,
6 września 2019
Kilkulatka bawi się, jak większość dziewczynek w jej wieku, lalką. Dziwna to zabawka, niepodobna do żadnej kupowanej w sklepie...
Warszawska Galeria Raster ma dobrą rękę do utalentowanych kobiet. Kilkanaście lat temu pod skrzydła tej firmy trafiła Aneta Grzeszykowska – i siup! Od dyplomu (warszawska Akademia Sztuk Pięknych, 1999 rok) jest niezwykle aktywna. Systematycznie wystawia, jest obecna na targach sztuki, pokazach zbiorowych, ważnych kolekcjach, a nade wszystko – co jakiś czas strzela petardą nowych, znakomitych pomysłów. Do tego jest wszechstronna, jak rękawiczki zmienia media, w których czasem sama występuje.
A konkretnie pojawiła się w filmie „Black” (2007). Wtedy cała znikała w czerni: czarne tło, na nim naga artystka. Jej biała postać stopniowo „wsiąkała” w tę czerń, wraz z ubieraniem czarnych elementów garderoby. Aż została tylko twarz. Przy czym ten prosty zabieg wydawał się magią, czarami. Grzeszykowska znikała, przybierając pozycje baletowe. Ma po temu predyspozycje, choreografia i taniec to kolejny jej żywioł.
Frankenstein i lalki
Potem Grzeszykowska miała „Ból głowy” (2008), kolejny kilkunastominutowy film z nią w roli głównej i jedynej. To kombinacja analogowych zdjęć trickowych i komputerowej animacji. I znów Aneta ujawniła swe akrobatyczne umiejętności, tym razem wykorzystując jako tło muzyczne kompozycję Krzysztofa Pendereckiego. Praca nad „Bólem głowy” pochłonęła rok – a choć od premiery minęło ponad 10 lat, obraz nie stracił aktualności.
Grzeszykowska mówi nam o współczesnym świecie, w którym poczucie osamotnienia idzie w parze z wiecznym strachem, mniej lub bardziej uzasadnionym. W tej pięknej wizualnie, lecz groźnej w wymowie opowieści, pojawiają się ludzkie mutanty, egzystujące wbrew naturze i boskim wyrokom – efekty rozmaitych genetycznych eksperymentów.
Hitchcock byłby z artystki dumny: na początku jest trzęsienie ziemi, potem napięcie wciąż rośnie. Najpierw postać Anety eksploduje, następnie poszczególne elementy ciała samodzielnie ruszają do akcji, by po chwili połączyć się w przerażająco przypadkowy, nielogiczny, nieludzki twór. W końcu dochodzi do scalenie wszystkich członków Grzeszykowskiej, ale to już nie ona, to nowy, groźny Frankenstein… Choć nie sposób nie zauważyć poczucia humoru (czarnego) artystki, to jednak dominuje horror.
Właściwie, z wszystkich dokonań Grzeszykowskiej emanuje metafizyczny lęk. Kolejnym tego przykładem jest „Album” – seria rodzinnych zdjęć, jakie jeszcze do niedawna posiadała większość z nas. Aneta obrabia sceny zastanawiająco banalne: rodzice, zabawy z bratem, sytuacje z wakacji. Jedno niepokoi: odczucie niekopletności tych zdjęć, czegoś brak, jakaś zauważalna, a nienazywalna pustka. To… nieobecność samej artystki, która ze wszystkich rodzinnych fotografii „wyczyściła” swoją postać.
Miały porządne wykształcenie, temperament i dobrze ustawionych mężów, ale sukces zawdzięczają sobie.
zobacz więcej
Grzeszykowska igra ze swym bytem-niebytem na różne sposoby. Inny pomysł: ręcznie dziergane lub szyte z tkanin lalki. Nie są to zwykłe szmacianki, lecz autoportrety Anety z przeszłości. Oto ona w wieku lat trzy, dwanaście, piętnaście. Lalki-dziewczynki noszą kopie sukieneczek sprzed lat. Kukły byłyby realistyczne, gdyby nie kolor: użyte tekstylia są jednolicie czarne, różnią się tylko fakturą. Nasuwają się makabryczne skojarzenia – ze zwęglonymi ludzkimi truchłami.
Lalki leżą porzucone na podłodze, jakby zostawiło je tam znudzone dziecko. Zarazem, z racji „ludzkiej” skali szmacianek, odnosi się wrażenie, że to swego rodzaju wylinki, które „gubi się” z biegiem lat, na różnych etapach życia. Dziecko przepoczwarza się w nastolatkę, ta w młódkę, potem kobietę, która daje życie kolejnej dziewczynce.
I oto jest – Franciszka. Jej, córce, Grzeszykowska poświęciła następne tekstylne rzeźby.
Czym bawi się Franciszka?
Natomiast najnowszy cykl fotografii, prezentowanych latem w Galerii Raster, nosi tytuł „Mama”. Ktoś może pomyśleć, że artystka uczyniła bohaterką pokazu własną rodzicielkę. Otóż nie – do zdjęć pozowała mała Franciszka. Jednak nie są to jej portrety, lecz wielowarstwowa opowieść o relacjach matki i córki.
Kilkulatka bawi się, jak większość dziewczynek w jej wieku, lalką. Dziwna to zabawka, niepodobna do żadnej kupowanej w sklepie. Franciszka tuli, wozi w wózku, czesze, ustawia na leżaku i gra w chowanego z… połową swojej mamy, czyli Anety Grzeszykowskiej. Dlaczego z połową? Bo artystka została ucięta w połowie.
Proszę się nie bać, żadnej makabry nie proponuję – choć przyznaję, że niektóre kadry wyglądają jak sceny z horroru. Było tak: na potrzeby wcześniejszej wystawy Grzeszykowska zamówiła silikonową replikę swej postaci od pasa w górę. Postać przypomina niegdysiejsze manekiny ze sklepów z kapeluszami lub perukami – właśnie takie niekompletne, choć z realistycznie oddanymi twarzami. W tym przypadku iluzja jest doskonała, jako że użyte zostały materiały idealnie imitujące żywą Anetę Grzeszykowską.