Barbican, usytuowana w mało eleganckiej dzielnicy betonowa konstrukcja do kulturalnego użytku, wzbudzała na początku niechęć Londyńczyków. Udało jej się nawet zdobyć mało chlubny tytuł najbrzydszego budynku w Londynie. Ale że ludzkie upodobania zmienne są, to niemal jednocześnie kompleks Barbican wpisano na listę zabytków Wielkiej Brytanii.
Mimo to instytucji nie wróżono sukcesu, tymczasem… stał się!
Ma swoje niewątpliwe zalety: jest wyjątkowo przestronny i doskonale wyposażony; mieści pod swym dachem kino, sceny teatralne i koncertowe, bibliotekę i przestrzenie wystawowe.
Sukces z braku zainteresowania
W jednej z nich – Barbican Art Gallery – do 1 września króluje malarstwo Lee Krasner (1908 – 1984). Potem ekspozycja zatytułowana „Living Colour”, monograficzny pokaz, odbędzie tournée po Europie, od Niemiec poprzez Szwajcarię do Hiszpanii.
Co sprawia, że o amerykańską abstrakcjonistkę, przez lata niedocenianą, teraz dobijają się najważniejsze muzea świata?
Z pewnością magnesem dla wielu są osobiste losy artystki, żony, potem wdowy po najsłynniejszym i najdrożej sprzedawanym przedstawicielu malarstwa gestu – Jacksonie Pollocku. Lee, cztery lata starsza od męża, przeżyła go o 28 lat.
Długo pozostawała w cieniu mężowskiej sławy. Jak twierdziła, brak zainteresowania ze strony kolekcjonerów, dealerów i krytyki okazał się dla niej błogosławiony – dawał swobodę eksperymentowania.
Jej dorobek i ona sama stały się „odkryciem” dopiero, gdy Krasnej była po siedemdziesiątce.
Słyszałam opinie, że do zainteresowania jej twórczością przyczynił się ruch feministyczny. Mocno naciągana teoria. Daremnie by szukać w jej dokonaniach emancypacyjnego buntu. Po prostu chciała malować – a to czasem zdarzało się kobietom.
O tym, że poświęci się malarstwu zdecydowała, gdy miała zaledwie 14 lat. Uparła się na przekór wszystkiemu: rodzinnej tradycji, sytuacji materialnej, trudnościom w dostępie do artystycznej edukacji. Urodziła się w rodzinie ortodoksyjnych Żydów, rosyjskich emigrantów, w czasach, gdy dziewczęta jej pokroju rzadko kiedy szły na studia, a co dopiero na studia artystyczne!
Mimo to udało jej się zdobyć poważanie w gronie nowojorskich abstrakcjonistów.
W 1942 roku, na zbiorowym pokazie, w którym uczestniczyła, zauważyła prace niejakiego Jacksona Pollocka. Nie znała go, więc po prostu poszła do jego pracowni, zresztą w bliskim sąsiedztwie jej mieszkania w Greenwich Village. Trzy lata później już byli małżeństwem.
On szybko wyskoczył na prowadzenie. Wynalazł nowe techniki, nową skalę, nowe nazewnictwo. Ona pracowała bez rozgłosu. Związki twórców, gdy ścierają się wrażliwości, ambicje i twarde charaktery na ogół są trudne – nie inaczej było w tym przypadku. On pił, zdradzał, ryzykował. Ona nie czołgała się u jego stóp, koncentrowała się na pracy.