Jej roczna pensja szacowana jest na blisko 2 mln dolarów. Od 30 lat kieruje amerykańską edycją magazynu „Vogue”, od 15. roku życia jest fanką fryzury „bob”, beżowych sandałków Manolo Blahnika i ciemnych okularów, które przydają jej się w pracy. Gdy media obiegła plotka, że odchodzi na emeryturę, świat mody wstrzymał oddech. Bo czy istnieje godny następca Anny Wintour?
– Albo masz modę we krwi, albo nie – mawia, skrzętnie skrywając za ciemnymi okularami znudzenie, jeśli projektant nie zachwyca jej swoją twórczością. W tych okularach pojawia się na każdym pokazie, by potem, na łamach swojego pisma, bez mrugnięcia okiem zmieszać takowego nudnego – w jej mniemaniu – krawca z nowojorskim błotem. Jej recenzje są dla kreatorów wyrocznią. Od trzech dekad jest nie tylko redaktor naczelną amerykańskiego „Vogue”, ale też szefową artystyczną wydawnictwa Conde Nast.
Tymczasem podczas zbliżającego się lata, tuż po przygotowaniu wrześniowego numeru pisma, „modowa wyrocznia” zamierza zrezygnować ze swojego stanowiska – podał kilka tgodni temu portal Page Six. Na pokazach, sesjach, w salonach, redakcjach modowych i atelier zawrzało.
Kampania „Ocalić Annę” została stworzona w styczniu 2009 r. przez Christophera Lee Sauvé z Nowego Jorku po tym, jak pojawiły się pogłoski, że Annę Wintour na stanowisku naczelnej amerykańskiego „Vogue’a” zajmie redaktorka francuskiej wersji pisma Carin Roitfield. Kampania była tak popularna, że teraz symbolizujący ją rysunek jest sprzedawany na t-shirtach na całym świecie. Fot. Wikimedia/ Christopher Lee Sauvé
Nikt nie powinien być zaskoczony tą pogłoską, bo podobne pojawiały się już dwukrotnie – w 2011 i 2013 roku – a Wintour wciąż zajmuje swój stołek. Magazyn „The New York Post” nawet jakby ją zachęcał do podjęcia w końcu tej decyzji, stwierdzając, że po tylu latach nawet takiemu wulkanowi energii należy się wypoczynek. Gorące dyskusje wzbudzała więc nie sama wiadomość o rzekomej emeryturze, lecz to, kto mógłby zająć miejsce Wintour. Pięć lat temu trudno było znaleźć jej godnego następcę w świecie mody, a dzisiaj? Wolała „Bibę” od nauki
– Od razu pojawia się pytanie: czy to potwierdzona informacja, czy też plotka, która ma przyciągnąć jeszcze więcej czytelników do pisma i zainteresować ich wrześniowym, powakacyjnym numerem „Vogue’a”? – zauważa dr Anna Jupowcz-Ginalska, medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego, usiłując przejrzeć zamiary słynnej naczelnej. Zdaniem ekspertki od mediów, faktycznie trudno jest wymienić nazwiska następców Wintour, bo jest ona marką samą w sobie.
Tygodnik TVPPolub nas
– Być może redaktor naczelna francuskiej albo włoskiej edycji pisma mogłyby ją zastąpić, choć ciężko jest znaleźć kogoś tak charyzmatycznego i legendarnego – rozważa Jupowcz-Ginalska. Nie widzi też żadnej gwiazdy, która interesuje się modą i tytułowana jest ikoną tej dziedziny i mogłaby zostąpić taką „wyrocznię”. – Swego czasu spekulowano, że jej miejsce może zająć aktorka Sarah Jessica Parker, która w serialu „Seks w wielkim mieście” wcielała się w postać Carrie Bradshaw i uznawana jest do dziś za gwiazdę znającą się na modzie jak mało kto. Wątpię jednak, by i ona uniosła na barkach tak wielką odpowiedzialność, jaką jest kierowanie biblią mody – tłumaczy medioznawczyni.
Choć jest naczelną amerykańskiego „Vogue’a”, Wintour urodziła się w 1949 roku Londynie. Jej ojciec, Charles Vere Wintour, był wydawcą brytyjskiej popołudniówki „The Evening Standard”. Matka, Eleanor Trego Baker, była córką profesora prawa na Uniwersytecie Harvarda, a babka, Anna Baker, filadelfijską celebrytką.
Sarah Jessica Parker i Anna Wintour podczas pokazu Burberry na Chelsea College of Art and Design w Londynie, 2010 rok. Fot. Dave M. Benett/Getty Images
Moda stała się pasją Anny Wintour już kiedy była nastolatką. O tym, że będzie to też jej sposób na życie, zdecydowała mając 15 lat. Dzięki wpływom ojca została wtedy zatrudniona w londyńskim butiku „Biba”, który w latach 60. zrewolucjonizował rynek mody. Promował nowy look – spódniczki mini i maksi płaszcze, długie kozaki, mocny makijaż. Była to też pierwsza sieciówka, założona przez Polkę Barbarę Hulanicki, i szybko stała się marką kultową.
Rok wcześniej Anna obcięła się w modnym wówczas stylu „na pazia” lub „bob” – także wylansowanym przez Polaka, stylistę gwiazd Antoniego Cierplikowskiego – i fanką tej fryzury jest do dizisiaj. Poświęcała modzie coraz więcej czasu, była wierną czytelniczką magazynu „Seventeen” i widzką programu telewizyjnego „Ready Steady Go!”.
Zbuntowała się przeciwko noszeniu mundurków i spódnic za kolana, czego wymagano od niej w North London Collegiate School. Nie była grzeczną uczennicą. W końcu, mając 16 lat, postanowiła w końcu rzucić szkołę i wziąć udział w programie szkoleniowym w słynnym londyńskim domu mody Harrods. Rodzice byli wściekli, że porzuca naukę, więc zaczęła chodzić na zajęcia z mody do pobliskiej szkoły. Ale i tam nie wytrzymała zbyt długo. Jak tłumaczyła w wywiadach, było tam nudno i sztampowo, a modę „trzeba rozumieć intuicyjnie”.
Pierwsze redakcyjne szlify zaczęła zdobywać dzięki Richardowi Neville, przy tworzeniu jego czasopisma „Oz”. Jak zastąpić naczelną?
W 1970 roku wreszcie udało się jej wejść do dziennikarstwa zajmującego się modą. To wówczas, z połączenia magazynów „Queen” oraz „Harper’s Bazaar”, powstało czasopismo „Harper’s&Queen”. Zatrudnili tu Wintour na stanowisku asystenta wydawców. Pierwszy raz głośno powiedziała wtedy, że marzy jej się stanowisko redaktora w „Vogue’u”.
W 1975 roku, po ostrej wymianie zdań z jedną z wydawców „H&Q” Min Hogg, którą uważała zresztą z swoją największą rywalkę, odeszła z pracy. I wraz ze swoim ówczesnym partnerem, dziennikarzem Jonem Bradshawem, wyjechała do Nowego Jorku.
Zakochała się w tym mieście od pierwszego wejrzenia. – To miasto dla ludzi, którzy chcą pracować. Kocham je za to, że jest dla ludzi z każdego zakątka świata, więc nikt nie ocenia cię za akcent, kim był twój ojciec, ani za nic z tych wszystkich brytyjskości – mówiła w rozmowie z „The Thelegraph”.
W Nowym Jorku wspinała się na kolejne szczeble kariery. Była redaktorką amerykańskiej wersji „Harper’s Bazaar”, potem „Vivy”. Gdy w 1978 roku gazeta przestała istnieć, Wintour zrobiła sobie dwa lata przerwy w pracy. Już wtedy uchodziła za wymagająca i bezwzględną szefową.
Przełomowym był dla niej 1981 rok. Jej koleżanka zaaranżowała wtedy legendarne spotkanie Wintour z naczelną amerykańskiego „Vogue” – Grace Mirabellą. Anna zapytana przez nią, jaką posadę chciałaby objąć, odpowiedziała bezceremonialnie: „Interesuje mnie wyłącznie pani stanowisko”.
Jak łatwo się domyślić, rozmowa zakończyła się natychmiast, a Wintour propozycję dołączenia do zespołu „Vogue’a” otrzymała dopiero w 1983 roku. Alex Liberman, dyrektor wydawcy „Vogue’a” – firmy Condé Nast, żeby namówić ją na pracę, musiał dwukrotnie zwiększyć proponowaną jej pensję.
Wintour otrzymała wówczas, nigdy nieużywany, tytuł „dyrektor kreatywnej”. Jej obowiązki nie były do końca sprecyzowane, dlatego często pozwalała sobie na zmianę koncepcji artykułów bez wiedzy i zgody redaktor naczelnej, którą wciąż była Grace.
W 1985 udało jej się zdobyć stanowisko naczelnej brytyjskiego „Vogue’a”. Objęła je w kwietniu 1986 roku, chwilę po tym jak na świat przyszedł jej syn Charlie. Szybko zaczęła wymieniać pracowników i zaprowadzać swoje żelazne rządy, co sprawiło, że zyskała przydomek „nuklearnej Wintour”.
A dwa lata później dopięła swego – w 1988 roku zasiadła w fotelu naczelnej amerykańskiej edycji pisma i uczyniła z pisma „biblię mody”. Sprawiła, że ta dziedzina była w „Vogue’u” wręcz stawiana na równi ze sztuką i kulturą.
Pierwsza okładka amerykańskiej wersji „Vogue’a”, którą stworzyła, łamała ówczesne konwencje. Pozująca na niej izraelska modelka Michaela Bercu miała na sobie szokujący wtedy zestaw: dżinsy marki Guess oraz ozdobną górę odsłaniającą brzuch z kolekcji Christian Lacroix Haute Couture. Na owe czasy była to na tyle nietypowa stylizacja, że zaczęto się zastanawiać, czy fotoedytorzy nie popełnili jakiegoś błędu.
Okładka „Vogue” z 1988 roku, łącząca użytkowe dżinsy z marynarką z kolekcji houte coutre Christiana Lacroix. Fot. printscreen
– Marynarka, którą wybraliśmy, była wówczas częścią damskiego kostiumu, ale spódnica nie pasowała na Michaelę. Spędziła wakacje w rodzinnym Izraelu i przybrała nieco na wadze – tłumaczyła Wintour. – Nie był to jednak podstawowy powód tego zetsawienia. Chodziło o wykorzystania wyniosłego haute couture, żartobliwego wrzucenia go do prawdziwego życia i obserwowanie, co się stanie – wyjaśniała.
„Moda zawsze patrzy do przodu” – takie hasło przyświecało jej wtedy i potem, przez wszystkie 3 tysiące pokazów, które zawsze ogląda przez swoje ciemne okulary. Te same buty, tenis i bob
Anegdot na temat zawodowego życia Wintour jest mnóstwo, ale o wiele więcej w plotkarskim i modowym świecie krąży o jej prywatnej sferze. A wynika z nich, że o ile zawodowo łamie ona konwencje i nie ulega stereotypom, to prywatnie jest bardzo zachowawcza.
Upodobali go sobie zarówno mafiosi, jak i ścigający ich policjanci, filmowi amanci, a za nimi miliony anonimowych mężczyzn. Atrybut elegancji walczy o przetrwanie.
Od 20 lat jest wierna jednemu modelowi butów – sandałom od słynnego projektanta Manolo Blahnika. Ich charakterystyczną cechą jest mały obcas i cielisty kolor. Czujne oko obserwatorów stylu naczelnej „Vogue’a” dostrzegło, że jest on idealnie dobrany do jej odcienia skóry. Krążą nawet plotki, że Anna ma w swojej garderobie kilka odcieni ulubionych butów i zakłada je zależnie od aktualnego tonu swojej opalenizny.
Podobnie wierna jest swojej fryzurze. Aby „bob” był utrzymany w nienagannym stylu podczas ważnych imprez, takich jak Londyński Tydzień Mody, Wintour układa włosy dwa razy dziennie – rano i wieczorem. Dzięki temu wygląda tak, jakby dopiero co wyszła od fryzjera.
Jej ulubionym sportem jest tenis. Każdy dzień rozpoczyna o 5 rano od krótkiej rozgrywki, czemu zapewne zawdzięcza nienaganną sylwetkę nawet w dojrzałym wieku. Kibicuje najlepszym tenisistom, jest częstym gościem na US Open i Wimbledonie, a jej idolem jest Roger Federer.
„Modową wyrocznię” cechuje punktualność. Swoje miejsce w pierwszym rzędzie zajmuje na każdym pokazie mody jako jedna z pierwszych, samotnie, z niecierpliwością czekając na rozpoczęcie show.
Anna Wintour (po lewej) i jej córka Bee Shaffer podczas gali „Costume Charles James: Beyond Fashion” w Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku, maj 2014 r. Fot. Neilson Barnard/Getty Images
O upodobaniach i zachowaniach „modowej wyroczni” chętnie opowiada jej córka Bee Shaffer. – To jedna z najbardziej hojnych osób, jakie można spotkać. Zawsze przedkłada czyjąś osobę nad siebie – mówi Bee.
Znając życiorys Wintour, trudno uwierzyć w prawdziwość tych słów. Ale faktem jest, że po śmierci swojego bliskiego przyjaciela Bradshawa, który zmagał się z AIDS, naczelna „Vouge’a” zaczęła wpłacać spore datki na organizacje zajmujące się takimi chorymi.
W relacjach córki, Wintour jest bardzo pracowita, ale też szybko się nudzi i nie ma cierpliwości. Bee zamieściła kiedyś na Instagramie zdjęcie piramidy prezentów ułożonych na krzesłach, a pod nim podpis: „Moja mama wyrzuciła naszą choinkę przed Bożym Narodzeniem, ponieważ za dużo było z nią bałaganu”.
Temperament i despotyczny charakter Anny zmienił podobno związek z inwestorem z Teksasu Shelbym Brytanem. Wintour miała się nie tylko „utemperować”, ale też „zacząć się uśmiechać”. Spotykają się od 2004 roku, pięć lat wcześniej unieważnione zostało jej małżeństwo z psychiatrą dziecięcym Davidem Shafferem, z którym ma Bee oraz syna Charlesa. „Chcę pracować z ludźmi, którzy potrafią się kłócić”
Przez 30 lat swojego panowania, „królowa mody” wypromowała wiele młodych talentów. Nawet zagorzali wrogowie podziwiali jej intuicję i wizję. Przyznawali nie raz, że zawsze wiedziała, których fotografów zatrudnić i na których projektantów postawić.
To właśnie dzięki niej domy mody zaczęły również poszukiwać następców „krawców starej daty” wśród młodych, nieznanych osobowości, które szybko stawały się sławnymi kreatorami. Wystarczy tu wymienić takie nazwiska, jak John Galliano, Marc Jacobs, Vera Wang, czy Zac Posen. To jej zawdzięczają w dużej mierze swoją sławę i uznanie na rynku kreatorzy Tom Ford, Michael Kors, czy Stella McCartney.
Anna Wintour i Shelby Bryan podczas kolacji państwowej w Białym Domu na cześć ówczesnego brytyjskiego premiera Davida Camerona, który odwiedził Waszyngton w marcu 2014 roku. Fot. Brendan Hoffman/Getty Images
Wintour wielokrotnie podkreślała, że uwielbia silne osobowości w świecie mody, a przede wszystkim – w swojej redakcji. – Nie lubię ludzi, którzy mówią „tak” na wszystko, o co ich poproszę. Chcę pracować z ludźmi, którzy potrafią się kłócić, z czymś się nie zgodzić i mają swoją opinię, która wpłynie na charakter magazynu. Mój ojciec wierzył w kult osobowości. Sprowadził do siebie samych wspaniałych pisarzy i kolumnistów. Chcę to zrobić również tutaj – tłumaczyła swoją strategię wydawniczą i zachowanie, które często przyprawiło jej współpracowników o zawał serca.
Mimo tej deklaracji osobom, które nie zgadzały się z jej zdaniem, często się obrywało. Przykładem był chociażby zmarły w 2017 roku tunezyjski projektant Azzedine Alaia. Jako jeden z nielicznych krytykował naczelną „Vogue’a” i twierdził, że nie ma ona gustu. Wintour za karę odmawiała konsekwentnie promowania jego kolekcji na łamach swojego pisma.
O wiele ostrzej, niż przez Tunezyjczyka, atakowana jest przez ekologów i obrońców praw zwierząt za jej upodobanie do naturalnych futer. Wintour wręcz do znudzenia podkreślała, że jest wielką fanką futer, nosi je i nie przestanie ich lansować na łamach kierowanego przez siebie magazynu.
Skutkiem owego futrzanego „obnoszenia się” był incydent na pokazie marki Chloe w Paryżu w październiku 2005 roku, kiedy to przeciwnicy Wintour zaczęli rzucać w nią szarlotką. Członkowie organizacji PETA, walczącej o etyczne traktowanie zwierząt, protestowali też podczas Halloween pod redakcją „Vogue”. W rewanżu Anna i jej wydawca Ron Galotti zrzucali z okna na demonstrujących talerze ze świeżo usmażonymi stekami. Naczelna dała więc upust swojemu tepretamentowi. Wpadka z Kim Kardashian
Plotki o jej rychłej emeryturze zbiegają się z coraz częstsze wątpliwości wobec pracy Wintour.
Członkowie organizacji PETA, walczącej o etyczne traktowanie zwierząt, protestowali przeciwko noszeniu futer podczas Londyńskiego Tygodnia Mody Amerykańskiego i Brytyjskiego „Vogue”, luty 2006 roku. Na transparentach mieli napisy” „Futra są noszone przez pięne zwierzęta i okropnych ludzi. Anna Wintour: utrzymywanie okrucieństwa w Vogue”. Fot. Gareth Cattermole/Getty Images
– O ile pierwsza i wiele innych okładek były strzałem w dziesiątkę, w ostatnich latach naczelna „Vogue’a” była kilkakrotnie krytykowana za swoje decyzje. Jedną z nich było umieszczenie na okładce Kim Kardashian – zauważa dr Jupowicz-Ginalska. Ta amerykańska celebrytka zyskała bowiem sławę dzięki seks wideo z wokalistą Reyem J., udziałowi w reality show i pozowaniu do „Playboya”. Tak jak Wintourm, jest atakowana za noszenie futer.
– Okładka z nią zebrała głównie negatywne opinie. Fani mody i pisma stwierdzili, że wydawnictwo, jak i sama Wintour, idą w stronę komercji, robią coś pod publiczkę i łamią obowiązujące od lat święte zasady – mówi Jupowicz-Ginalska.
Z kolei okładka z kwietnia 2008 roku – z pierwszym czarnoskórym na frontowej stronie pisma, gwiazdą koszykówki LeBronem Jamesem, który wrzeszcząc, niczym King Kong zwierzęco chwyta brazylijską, białą supermodelkę Gisele Bundchen – została z kolei skrytykowana za rasistowskie stereotypy.
Okładka z kwietnia 2008 roku z LeBronem Jamesem i Gisele Bundchen. Fot. printscreen
To zresztą nie był to dobry rok dla Wintour. W maju skrytykowano ją za pokazanie się w nieudanej kreacji Karla Lagerfelda. Gorzej, okrzyknięto to największą modową wpadką roku. Natomiast z końcem roku wydawnictwo zdecydowało, że wycofa jeden z jej pomysłów, jakim był „Vogue Living”. Drugi, czyli „Men’s Vogue”, zaczął wychodził tylko dwa razy w roku jako dodatek do kobiecej wersji.
Podsumowaniem fatalnych 12 miesięcy 2008 roku była również grudniowa okładka z Jennifer Aniston i wywiad, w którym aktorka krytykuje Angelinę Jolie. Czytelnicy uznali, że „Vogue” zaczyna przypominać tabloid, a medioznawcy zastanawiali się, czy pismo w ten sposób usiłuje zawalczyć o nowego, młodszego i mniej wyszukanego odbiorcę.
– Być może wydawnictwo okładką z Kim Kardashian chciało zawalczyć o nowego czytelnika, czy może poradzić sobie z kryzysem marki albo kryzysem, jaki dopada w ogóle pisma drukowane. Jednak wydaje mi się mało prawdopodobne, aby taki kryzys w ogóle miał miejsce, bo „Vogue”, który od pewnego czasu jest obecny również w sieci, radzi sobie w niej bardzo dobrze i wciąż ma wielu swoich zwolenników w różnych grupach – ocenia dr Jupowicz-Ginalska.
Pismo radzi sobie w sieci, a nawet i tam dyktuje trendy. W 2013 roku na oficjalnym profilu vougemagazine na Instagramie pojawiła się fotografia Wintour, pozującej z wrześniowym numerem pisma, na którego okładce wystąpiła Jennifer Lawrence. To zdjęcie zapoczątkowało lawinę podobnych wpisów z udziałem gwiazd i projektantów mody. „Każdy powinien być zwolniony choć raz”
Anna Wintour nie przejmuje się jednak krytyką i zamieszania wokół okładek nie robią na niej wrażenia.
Okładka z grudnia 2008 roku z Jennifer Aniston, w którym aktorka krytykuje Angelinę Jolie: „To, co zrobiła, było bardzo niefajne”. Fot. printscreen
W jednym z wywiadów stwierdziła, że nauczyła się jednej ważnej zasady od Bei Miller, którą zastąpiła na stanowisku redaktor naczelnej brytyjskiego „Vogue'a”, zanim przeniosła się do Nowego Jorku. Zasada ta brzmiała: „Nigdy nie trać czasu na bardzo szczegółową analizę tego, co zadziałało, a co nie, jeśli chodzi o konkretny projekt”.
– Zawsze, gdy zamykała numer, pytałam ją: „I jak było?”. A ona mi odpowiadała: „Anna, tu zawsze chodzi już o kolejne wydanie” – wyjaśnia Wintour. – Zastosowałam tę radę w moim życiu. Mamy taką zasadę, że nie wracamy do tego, co było. Nie potrzebuję, by ktoś mówił mi, czy numer był dobry, czy nie. Po prostu idziemy do przodu – dodała.
Jak tłumaczyła, jej lodowatość, surowość i opryskliwość wynikają z tego, że nie chciała być taką szefową, jaką miała ona sama. – Moja szefowa była bardzo niezdecydowana. Potrafiła zwlekać z podjęciem decyzji kilka dni lub tygodni, żeby później i tak ją zmienić – mówiła Wintour w rozmowie z Alastairem Campbellem, autorem książki „Winners” (Zwycięzcy).
Z tej relacji wyciągnęła więc wniosek, że „najważniejszą rzeczą jest być zdecydowanym, pewnym siebie i przekazywać to ludziom, którzy dla ciebie pracują”. – Nawet jeśli nie jesteś pewny siebie, naucz się udawać, że tak jest. To sprawi, że inni też będą cię tak postrzegać – wyjaśniała.
Wyznała również, że jednym z najważniejszych momentów w jej karierze było zwolnienie jej z „Harper's Bazaar” w połowie lat 70. Zarzucono jej wówczas, że nie rozumie amerykańskiej mody. – Każdy powinien być zwolniony przynajmniej raz. To zmusza cię do spojrzenia na siebie – stwierdziła.
Niektórzy drwią, że może właśnie teraz nadszedł ten kolejny raz – Wintour „chce się sama zwolnić”, by spojrzeć na siebie z perspektywy byłej naczelnej światowej „biblii mody”.
– Niepowodzenia i krytyka, które mogą się wydawać niesprawiedliwe, być może staną się dobrą okazją do samooceny i przemyślenia, jak stać się silniejszym. Wtedy tego tak nie czułam, ale ta sytuacja wiele mnie nauczyła. Dobrze, że tak się stało – mówiła o swoim ówczesnym zwolnieniu.
Nie ulega wątpliwości, że jej następca będzie się musiał mocno napracować, aby dorównać legendą Wintour – bohaterce plotkarskich magazynów i filmów, jak „Diabeł ubiera się u Prady”, gdzie we wzorowaną na niej postać wcieliła się Meryl Streep.
Zdaniem dr Jupowicz-Ginalskiej, jeśli plotki o odejściu Wintour z „Vouge’a” się potwierdzą, to źle się odbije na relacjach biznesowych wydawnictwa. – To sytuacja niewygodna z wizerunkowego i ekonomicznego punktu widzenia. Dziś Anna Wintour rozdaje karty i wiele od niej zależy – mówi medioznawca. Ale przyznaje, że nic nie jest wieczne i „czas Wintour” musi kiedyś dobiec końca: – „Vogue” musi nadążać za trendami i być może to wymaga postawienia na stanowisku naczelnej kogoś młodszego, kto jest z pokolenia, które zaczyna podbijać świat i robi to w nieco inny sposób niż „stara gwardia”. – Anna Bartosińska
odc.15
Zdjęcie główne: Królowa Ellżbieta II siedzi obok Anny Wintour podczas pokazu mody Richarda Quinna podczas London Fashion Week's BFC Show Space w lutym 2018 roku, a przed wręczeniem mu inauguracyjnej nagrody Królowej Elżbiety II dla brytyjskiego projektu. Fot. Yui Mok /Getty Images