Historia

Polski ułan pomiędzy piewcami i szydercami

Nasza kawaleria szarżująca z szabelką (koniecznie z szabelką, nigdy z szablą) na czołgi to początkowo obelga dla II RP – najpierw hitlerowska, potem stalinowska, a w późniejszym PRL także użyteczna do dyskredytowania pańskiej Polski. W III RP przydaje się jeszcze czasem siłom postępowo-liberalnym w atakach na patriotyczną konserwę. Taka szarża, której nie było, ale mniejsza z tym, świadczy przecież dowodnie o zacofaniu cywilizacyjnym przedwojennej Polski.



Odwaga jest w cenie. Należy się nią chlubić, szczególnie na wojnie i to takiej, kiedy nie sięga się po cudze, tylko broni swego, jak na wojnie obronnej w 1939 roku. Ale kiedy odwaga, nawet brawura przechodzi w samobójcze szaleństwo, to już powody do dumy stają się powodami do wstydu.

W pierwszych dniach września 1939 roku włoski korespondent wojenny Indro Montanelli zamieścił na łamach „Corriere della Sera” reportaż z frontu walk w Polsce. Jego podstawą było to, co zobaczył na polu pod miejscowością Krojanty, znajdującą się w tak zwanym Korytarzu, czyli części Polski oddzielającej Prusy od reszty Niemiec. Przywiezieni tam przez Niemców dziennikarze zobaczyli stojące w polu czołgi, a między mini trupy ludzkie i końskie. Oprowadzający oficer wyjaśnił, że to efekt frontalnego ataku kawalerii polskiej na te czołgi właśnie.

Montanelli w artykule przedstawił bezprzykładne poświęcenie Polaków, nie cofających się przed niczym dla obrony ojczyzny. Uwierzył w szarżę ułanów na czołgi i nie zadając Niemcom niewygodnych pytań oraz ubarwiając opowieść płodami własnej wyobraźni, przesłał czym prędzej korespondencję o polskiej odwadze na granicy samobójczego szaleństwa. Dziennikarz pisał dla czytelnika sympatyzującego z Polską, pomimo sojuszu Włoch z III Rzeszą. Propolskie intencje korespondenta musiały się wydać czyste ambasadorowi RP w Rzymie, generałowi kawalerii Bolesławowi Wieniawie-Długoszowskiemu – w przeciwnym razie by protestował, a dzięki przyjaźni z zięciem Mussoliniego byłby pewnie skuteczny.
Scena z „Kampfgeschwader Lützow”, propagandowego filmu niemieckiego o agresji na Polskę w 1939 r. Reżyserem był Hans Bertram, wytwórnią Tobis Filmkunst. Na zdjęciu żołnierze słowaccy udający Polaków – w polskich mundurach i hełmach wz. 31, jako obsługa 75 mm armaty przeciwlotniczej Bofors wz. 36. Fot. NAC/ Tobis, Wydawnictwo Prasowe Kraków-Warszawa, sygn. 2-11263
To, co w natłoku wydarzeń pierwszych dni wojny mogło wydawać się niewinne, nabrało szybko najgorszego dla Polski znaczenia, kiedy do pracy przystąpiła propaganda niemiecka. Ktoś, kto z szablą w dłoni atakuje opancerzony pojazd, jest wprawdzie odważny, ale zarazem prymitywny, dziki, ciemny (myślał pewnie, że czołgi są z tektury), nie może sam sobą rządzić – i tu niezbędny jest światły zarząd niemiecki – a poza tym żaden z niego sojusznik dla Anglii i Francji.

Filmowe kroniki hitlerowskie przedstawiały inscenizowane „szarże” polskich ułanów na kolumny czołgów, a w 1941 roku przekaz wzmocnił film propagandowy „Kampfgeschwader Lützow”, w którym duży oddział polskich ułanów, szarżujący pod górę (żeby było bardziej bez sensu) na niemiecką kolumnę pancerną, udawali żołnierze z zaprzyjaźnionej z Rzeszą Słowacji. Jakimś sposobem fragmenty tego filmu długie lata po wojnie na zachodzie Europy i w USA spełniały rolę autentycznych kronik wojennych. Joseph Goebbels robił nam opinię zza grobu.

Kawaleria porusza się konno, walczy pieszo

„Choćby z diabłem, byle do wolnej Polski”. Legenda Pierwszego Ułana II RP

Gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski skupia w sobie losy II RP.

zobacz więcej
A jak było naprawdę pod Krojantami? 1 września od północnego zachodu na południe energiczny atak, mający na celu wypchnięcie Wojska Polskiego z Korytarza i połączenie dwóch części Niemiec, przypuściła dywizja pancerna Wehrmachtu, wsparta oddziałami piechoty. Po prawie całodniowych walkach Polacy postanowili zaatakować przeciwnika od tyłu, tam, gdzie nie chroniły niemieckiej piechoty pancerze idących przed nimi czołgów.

Po forsownym marszu dwa szwadrony kawalerii rozpoznały batalion piechoty niemieckiej odpoczywający w polu. Decyzja była natychmiastowa – szarża. Zaskoczony nieprzyjaciel uciekał w rozproszeniu, zostawiając licznych zabitych i rannych ułańskimi szablami. Niestety, w lesie przylegającym do pola pojawiła się kolumna niemieckich transporterów opancerzonych i otworzyła gęsty ogień z karabinów maszynowych do zwycięskich na razie ułanów. Konnica się wycofała, zostawiając na polu 23 zabitych i ponad 50 rannych. To te właśnie zwłoki widział Montanelli, a czołgi ustawiły się na polu później, specjalnie dla prasy.

Polacy szarżujący z szabelką (koniecznie z szabelką, nigdy z szablą) na czołgi to początkowo obelga dla II RP – najpierw hitlerowska, potem stalinowska, a w późniejszym PRL-u także użyteczna do dyskredytowania pańskiej Polski. W III RP przydaje się jeszcze czasem siłom postępowo-liberalnym w atakach na patriotyczną konserwę. Taka szarża, której nie było, ale mniejsza z tym, świadczy przecież dowodnie o zacofaniu cywilizacyjnym przedwojennej Polski. A kult patriotów dla tego i podobnych bohaterskich zachowań, jak i same czyny tego rodzaju, to nierozumna bohaterszczyzna i kozietulszczyzna (od Jana Leona Kozietulskiego, który prowadził szarżę w wąwozie Somosierra w 1808 roku).

Jeszcze na długo przed wojną zastanawiano się w Polsce, czy kawaleria jest przydatna na współczesnym polu bitwy. Mieli ją wtedy jeszcze wszyscy w Europie, ale w Wojsku Polskim stanowiła aż 10% sił (w Wehrmachcie 2%, a w Armii Czerwonej 6%). Zdecydowano, że ułani muszą się przesiąść na pojazdy pancerne. Nie zdążyli, zabrakło czasu i – przede wszystkim – pieniędzy, ale z tego, że czasy napoleońskie minęły bezpowrotnie, polscy sztabowcy zdawali sobie doskonale sprawę.

Instrukcje mówiły, że kawaleria porusza się konno, walczy pieszo. Szarża była dozwolona tylko przeciwko nieokopanej piechocie, właśnie jak pod Krojantami. Instrukcje nie pozwalały na atakowanie gniazd karabinów maszynowych, nie mówiąc już o czołgach. Oddziały kawalerii były wyposażone w działka przeciwpancerne i polskiej konstrukcji karabiny UR, które przebijały w 1939 roku każdy pancerz. Taktyka była taka, że ułani, dzięki swej mobilności, byli posyłani na pomoc piechocie atakowanej przez czołgi. Po spieszeniu używali swej broni przeciwpancernej i po wykonaniu zadania mogli się szybko przemieścić tam, gdzie akurat byli potrzebni.
Przekazanie 11 Pułkowi Ułanów Legionowych sprzętu wojskowego: karabinów Mauser wz. 98a, ręcznych karabinów maszynowych Browning wz. 1928, ciężkiego karabinu maszynowego Browning wz. 30 na podstawie kawalerii wz. 36. W uroczystosci wzięli udział, m.in.: marszałek Edward Rydz-Śmigły (w środku), gen. bryg. Janusz Głuchowski (obok marszałka), gen. bryg. Mieczysław Ryś-Trojanowski (z lewej). Fot. NAC/IKC, sygn. 1-W-2958
„Lanca do boju, szabla w dłoń” – to było skuteczne jeszcze w 1920 roku przeciwko konnicy Siemiona Budionnego. W 1939 r. kawaleria przeznaczona była przede wszystkim do zadań defensywnych. Miała opóźniać pancerne kolumny niemieckie i robiła to z dobrym skutkiem, ale pieszo – okopana lub korzystająca z naturalnych przeszkód strzelała z działek i karabinów. Koń (dla szyderców oczywiście konik) był środkiem transportu szybszym, niż nogi piechura, nie środkiem walki.

W bitwie pod Mokrą polska kawaleria walcząca pieszo zniszczyła ponad 100 niemieckich czołgów i transporterów opancerzonych. Dowodzący dywizją pancerną na Pomorzu generał Heinz Guderian napisał w pamiętnikach o strachu jego ludzi przed polską kawalerią. Jedyna prawdziwa w kampanii wrześniowej szarża „na czołgi” była jednym z incydentów bitwy pod Mokrą, gdzie ułani napotkali grupę pojazdów z załogami na zewnątrz. W wyniku szarży czołgiści niemieccy ginęli od szabel lub poddawali się. W otwarte włazy czołgów poleciały granaty.

Galopem po śmierć

Postawmy mu pomnik naprzeciw Mickiewicza. Ale nie na cokole, tylko na chodniku

Andrzej Wajda był bardzo krytyczny wobec polskiego patriotyzmu powstańczego. Czy to zdrada, jak mu zarzucano, czy jednak troska o Polskę?

zobacz więcej
W jednym przypadku zaskoczeni kawalerzyści galopowali wzdłuż linii czołgów i pomiędzy nimi, ale to była jedyna możliwość wydostania się z okrążenia. Nigdy nie było tak, jak to wyobraził sobie z niemieckiej inspiracji i zapewne w dobrej wierze Indro Montanelli. Czyli dowódca szwadronu, widząc frontalnie atakujące czołgi krzyczy: „Naprzód!” i szablą wskazuje kierunek natarcia na wprost. A żołnierze z wyciągniętymi szablami i gromkim „hurra!” gnają galopem prosto po śmierć.

Tak właśnie ukazał szarżę kawaleryjską w pamiętnych dniach września Andrzej Wajda w filmie „Lotna” z 1959 roku, a krótkie ujęcie, kiedy ułan spina konia i zamaszyście tnie szablą lufę czołgu, zapadło w pamięć milionów widzów na długo. Zarzucano reżyserowi, że szarga pamięć polskich żołnierzy, środowiska kombatanckie, ale to już półgłosem, że jest antypolski.

Wajda się tłumaczył, że nie robił filmu historycznego tylko impresję, pożegnanie z Polską, której już nie ma i nie będzie. Mistrz żegnał tradycję Polski w siodle, którą w jednym z wywiadów po „Lotnej” nazwał „piękną i bezsensowną”. Piękna była ona zawsze, ale bezsensowna – pod Kirholmem, Chocimiem, Wiedniem, Komarowem? Były czasy, kiedy szarża rozstrzygała o całej bitwie.

Kawaleria była kochana przez Polaków, była symbolem polskości, elementem jej mitologii, z której społeczeństwo należało leczyć, bo szkodliwa. Za mitologią kawaleryjską stały realne historycznie, błyskotliwe zwycięstwa. Za jej ośmieszaniem stały goebbelsowskie kłamstwa.

Duma narodowa nie była w PRL przewidziana, w ogóle pojęcie narodu było podejrzane i używane wybiórczo tak, by pokrywało się z ludem pracującym miast i wsi, który pod przewodem najważniejszego ludu pracującego miast i wsi, czyli radzieckiego, wykuwa lepsze jutro dla siebie i całego świata. Walką hołubioną propagandowo była walka klasowa. Walka narodu z silniejszymi przeciwnikami była traktowana dwuznacznie. Z Niemcami owszem – chwalebna, z tym drugim większym przeciwnikiem niby słuszna, ale tutaj władze były ostrożne.

Z Rosją carską walka była słuszna, ale jednocześnie – co podkreślano – beznadziejna. Klęski napoleońskich złudzeń i straszne koszty powstań narodowych były wybijane w edukacji historycznej, bo może tym Polakom znowu coś przyjdzie do głowy, a cara wprawdzie już dawno nie ma, ale Rosja przecież jest i to w podobnej roli wobec PRL, jak Cesarstwo Rosyjskie wobec Królestwa Polskiego.

A żeby naród nie marzył o wolności i stał się społeczeństwem formalnie socjalistycznym, a realnie – jak na możliwości PRL – konsumpcyjnym, nad tym pracowali na ochotnika artyści i publicyści. Wiele ikon i tropów historycznych temu przeszkadzało, a na poczesnym miejscu ułan z szabelką uprawiający bohaterszczyznę. Czyli taki bohater, z którego działań są same nieszczęścia. Jeżeli to nieprawda, to nic nie szkodzi. Jest prawda czasu i prawda ekranu, książki, artykułu.
Kadr z filmu „Lotna” Andrzeja Wajdy, z 1959 roku. Fot. printscreen z materiału Studia Filmowego Kadr na YouTube
Światłe umysły bardzo chciały się pozbyć romantycznego dziedzictwa, które jakoby stoi na przeszkodzie rozwojowi i nowoczesności – a co ma piernik do wiatraka, jak mawiano przed wojną. Polska Szkoła Filmowa ma tu ogromne zasługi. U Andrzeja Wajdy akowski bohater ginie bezsensownie na śmietniku (w domyśle: historii) w „Popiele i diamencie”, oficer w pełnym przedwojennym umundurowaniu i przy orderach leży po szyję w rozwodnionym gównie w „Kanale”, a szarża pod Somosierrą w „Popiołach” wynika z bezrozumnego fanatycznego uwielbienia dla Napoleona, który, no wiadomo. Mistrz Wajda w wielu filmach żegnał się z Polską, która minęła bezpowrotnie. Na pewno było w tym szyderstwo, ale i pełna goryczy nostalgia.

Czyste szyderstwo przeważa za to u Andrzeja Munka w „Eroice”, gdzie w przypadkowym ugodzeniu niemieckiego czołgu butelką po winie przez skacowanego bohatera można dopatrywać się syntetycznego ujęcia poglądów reżysera na II RP, wojnę i okupację. A żeby wyszydzić wszystko, co symbolizował przedwojenny mundur oficerski, wystarczy ubrać weń kogoś takiego, jak Piszczyk w „Zezowatym szczęściu”.

Jak światłe umysły przekuwały polską duszę

Dał nam Księstwo Bonaparte

Miało koronę na swych orłach, ale czy było niepodległe?

zobacz więcej
Od 1956 roku, kiedy ponury stalinizm zamienił się w małą stabilizację i to, i owo było już można, światłe umysły korzystając z tej wolności zaczęły przekuwać polską duszę. Wprawdzie nie wiadomo na co – oni też tego nie wiedzieli – ale wiadomo przeciwko czemu: całej tradycji narodowej, która koncesjonowanym na najwyższych szczeblach władzy mandarynom talentu i intelektu zdawała się być obciążająca, uwierała i doskwierała. Lecząc ogólnopolskie kompleksy wynikające z serii narodowych klęsk zdawali się wołać: „Ja nie mam z tym nic wspólnego!”. Dla partyjnych nadzorców kultury liczyło się zdanie Moskwy, dla twórców to, co o naszej tradycji powiedzą w Paryżu. I tu, i tam nie mogli usłyszeć nic dobrego.

Rewizjoniści tradycji polskiej, jak tonący brzytwy, chwytali się każdego głosu, który ją podważał i kwestionował. W dyskusjach i polemikach na temat polskości w latach sześćdziesiątych wielu – należy mniemać, że nieświadomie – podpierało się propagandą nazistowską. „Z szabelką na czołgi” „wymachiwanie szabelką”, „kozietulszczyzna”, „bohaterszczyzna” – te pojęcia właśnie wtedy weszły do języka potocznego i w nim funkcjonują do dzisiaj.

Profesor Tomasz Nałęcz indagowany przez „Gazetę Wyborczą” w maju 2010 roku na temat katastrofy smoleńskiej postulował: „Zero kozietulszczyzny w transporcie lotniczym”. Nie można nie zaznaczyć, że pan Nałęcz jest profesorem historii, bo wtedy dokładniej widać, jak ta peerelowska rewizja tradycji i szyderstwo głęboko siedzi ludziom w głowach.

Szarża pod Somosierrą wykonana była nie w bałaganie i chaosie, ale regulaminowo, w szyku czwórkowym i choć szwadron prowadzony przez Kozietulskiego poniósł 20% strat swego stanu osobowego, to otworzył napoleońskiej armii drogę na Madryt i zaoszczędził setek, może tysięcy poległych, jeżeli by pozycje hiszpańskie atakowała piechota. W bilansie tej kampanii to był szczyt racjonalizmu, choć ryzykowny, ale przecież to była wojna, nie defilada. No, ale „Popioły” Wajdy zrobiły swoje, nawet w świadomości zawodowych historyków.

Artyści i pisarze, a prawie wszyscy współcześni, o których się młodzież uczyła w szkołach w PRL, cierpieli na przypadłość niezgody na polskość, nie mogli dostrzec niczego racjonalnego w żadnym powstaniu, a co dopiero w ryzykownych szarżach ułańskich. I szabla została szabelką na kilka pokoleń, nie tylko nad Wisłą.

Po odkryciu grobów katyńskich w 1943 roku Polska domagająca się międzynarodowego śledztwa stała się kłopotliwa dla sojuszników. O „dziwnym braku realizmu, który prowadził polskich ułanów szarżujących na niemieckie czołgi, i który nadal przenika polską politykę” napisał wtedy amerykański „Newsweek”. Jak widać, sława szarży, której nie było, szybko dotarła za Ocean. Czy propaganda nazistowskich Niemiec byłaby tak skuteczna, gdyby nie „Corriere della Sera”?
„Lotna” Andrzeja Wajdy. Fot. materiały prasowe
Indro Montanelli przyznał w 1998 roku na łamach tego samego „Corriere”, że wszystko dokumentnie zmyślił, choć podkreślił, że intencje miał jak najlepsze. Nie był jedyny. O ile na pewno wiadomo, że jego artykuł w „Corriere” wyprzedzał publikację o Krojantach w magazynie „Der Wehrmacht”(13 września), to nie wiemy, co i gdzie zdążył napisać William L. Shirer, amerykański korespondent w Berlinie, przed ujawnieniem grobów katyńskich, także dowieziony przez Niemców na pole pod Krojantami. W jednej z jego powojennych książek czytamy: „Konie przeciwko czołgom! Długie ułańskie lance przeciwko długim działom czołgów! Niezależnie od tego, jak odważni, mężni i lekkomyślni byli Polacy, zostali po prostu zmiażdżeni pod naporem niemieckiego ataku”.

Wracając do „Lotnej”, to użyte w filmie czołgi były radzieckimi T-34, ważącymi 30 ton. Gdyby ułani spotkali pod Krojantami czołgi, byłyby to najprawdopodobniej Panzerkamfwagen I, ważące 1,3 tony, w wieżyczce mające nie działo tylko dwa karabiny maszynowe. Rzadziej występujące Panzerkamfwagen II były tylko nieco cięższe i miały wersję z działkiem o krótkiej lufie. Pełniące obowiązki maszyn niemieckich T-34 (czołgi tej klasy były wtedy co najwyżej na deskach kreślarskich), wyglądały na cięższe niż były, bo oryginały obłożono tekturą, by zakamuflować znany kształt, dodając tym samym wrażenie większej masy żelastwa. Przy takiej potędze koń tym bardziej był konikiem, a szabla szabelką.

Dla pełnego obrazu kariery szarży, której nie było, trzeba wspomnieć obraz Jerzego Kossaka „Kutno”, namalowany w 1945 roku. Tytuł sugeruje jakiś epizod bitwy nad Bzurą. Dwa ciężkie czołgi niemieckie, nieznanego, zapewne imaginalnego typu, są atakowane lancami przez polskich ułanów. Jeden z nich ma z boku takie jakby piwniczne, wąskie okienko, akurat po to, by pchnąć tam lancę. Nasi wygrywają tymi lancami. Jeden właz jest otwarty, a w nim dwóch Niemców z podniesionymi rękami.

Ta sama bitwa nad Bzurą wydała podanie ludowe o czarnym diable Borucie na koniu i z widłami, który tą piekielna lancą rozpruwa pancerze niemieckich czołgów. Podobno opowiadali to chłopi wieczorami w okolicach Mokrej.

Szarży, której nie było, rzeczywiście nie było, ale powinna była się zdarzyć. Widać, lud jej potrzebował.

– Krzysztof Zwoliński

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Polska kawaleria w 1939 roku. Fot. Getty Images
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.