Z perspektywy dobrze ponad stulecia, Matejko wydaje się z jednej strony twórcą anachronicznym, typowym akademikiem, autorem tak zwanych „historycznych kobył”. Z drugiej – jawi się jako człek światły, wizjonerski, chcący ratować nasz (czy też bardziej krakowski) dorobek kulturowy w nowoczesny sposób. Mało kto wie, że mistrz Jan posiadł ogromną wiedzę konserwatorską i usiłował ją wdrożyć, przełożyć na konkrety.
Malarz konserwatysta i konserwator zabytków – oto dwa oblicza Matejki.
Po latach wyśmiewania Matejki jako najbardziej obciachowego twórcy XIX-wiecznej sztuki polskiej mistrz wraca na pozycję… mistrza właśnie. Kiedyś wydawało mi się, że Matejko tylko moralizuje, poucza, uwzniośla. Słowem – nudzi. Wraz z kolejnymi wystawami doceniłam go bardziej.
Miałam okazję porównać umiejętności Matejki z dokonaniami innych, żyjących w tym samym czasie artystów. Choćby taki Hans Makart, największa gwiazda stolicy imperium Habsburgów, pupil Franciszka Józefa i wiedeńskiej society – ten dosładzał w portretach znacznie mocniej niż nasz artysta, a lansował się przy tym, jak nie przymierzając współczesny celebryta.
Mistrz Jan żywił wstręt do publicznych popisów. Za to warsztat malarski oraz wiedzę historyczną miał opanowane doskonale i bardzo wcześnie. Warto sobie uświadomić, że słynnego „Stańczyka” namalował w wieku zaledwie 24 lat!
Nadał królewskiemu błaznowi własne rysy – czytelny przekaz, że czuje się podobnie jak Stańczyk, dostrzegając zagrożenia dla ojczyzny, podczas gdy decydenci pląsają na salonach, niezainteresowani tym, co poza ich polem widzenia. Ten portret-autoportret znalazł się wśród innych dzieł Matejki na sopockiej wystawie (od 1924 roku w zbiorach warszawskiego Muzeum Narodowego).