Cywilizacja

Czy represje wystarczą, aby zatrzymać nadciągającą falę? Sfrustrowani Rosjanie mają głos

Opozycyjny działacz polityczny Aleksiej Nawalny ogłosił program „rozumnego głosowania”. Sprowadza się on do tego, aby obywatele oddawali swoje głosy na każdego, byle nie na przedstawicieli Jednej Rosji. W Moskwie w niedzielę wybieranych będzie 45 deputowanych do lokalnej Dumy. Zatem wygląda to tak, że Nawalny zaapelował, aby „na złość władzy” poprzeć 33 komunistów, 8 eserów oraz 3 liberałów z Jabłoka i 1 niezależnego.

Między placem Tiananmen a kartką wyborczą – taki dylemat rozważa Michaił Chodorkowski w swym opublikowanym na łamach amerykańskiego dziennika „New York Times” tekście, w którym zastanawia się, czy władze Rosji będą skłonne uznać ewentualną porażkę w wyborach, czy postawią na gołą siłę.

Z kolei Aleksiej Łopuchin, redaktor naczelny niezależnego rosyjskiego pisma „Nowaja Gazieta” napisał w komentarzu, że „historia w Rosji wyraźnie przyspieszyła” i obecnie dzieje się „on line”. Miał oczywiście na myśli fale protestów, jakie miały miejsce w Rosji w sierpniu w związku z niedopuszczeniem przez władze do kandydowania w wyborach do moskiewskiej Dumy większości kandydatów niezależnych i opozycyjnych. Ale nie tylko.

Otóż, jego zdaniem ostatnie wydarzenia w Rosji, pokazują, że w rosyjskich elitach nastąpił wyraźny podział. Przy czym nie chodzi tu o władzę i opozycję czy liberałów i twardogłowych w szeroko rozumianym obozie władzy, a raczej, mamy – jego zdaniem – do czynienia z dwoma obozami: siłowików i tych, którzy wspierają wszechwładzę służb mundurowych oraz całą resztę, do której trzeba zaliczyć zarówno część obozu władzy, jak i opozycję, którzy takim rozwojem wypadków są mocno zaniepokojeni.

W trwającej w rosyjskich elitach dyskusji na temat tego, co się dzieje i jakie mogą być skutki mających się odbyć w niedzielę (8 września) wyborów do wielu lokalnych ciał przedstawicielskich, w tym i głosowania na stanowiska 16 gubernatorów, wziął udział Dmitrij Pieskow. Rzecznik Kremla powiedział, że „nie zgadza się z wieloma osobami, które są zdania, iż w Rosji ma miejsce kryzys polityczny”.
W rosyjskich elitach trwa dyskusja, jakie mogą być skutki mających się odbyć w niedzielę wyborów oraz przedwyborczych protestów. Na zdjęciu: działacz opozycji ze zdjęciami aresztowanych uczestników demonstracji. Fot. Celestino Arce/NurPhoto via Getty Images
Jednak jeśli nie mamy do czynienia z kryzysem systemu sprawowania władzy – polemizuje z Pieskowem w wywiadzie dla portalu Znak Jekatierina Szulman, znana moskiewska politolog związana z opozycją – to jak wytłumaczyć, że w czasie wakacji, mimo represji władz, mieszkańcy Moskwy masowo uczestniczyli w akcjach protestu, a fala sprzeciwu nie opada. Szulman uważa, że w Rosji mamy do czynienia z podręcznikową sytuacją – ludzie są niezadowoleni, spada poziom życia, nikt już nie wierzy w to, że władzom uda się zmienić sytuację, zatem w najbliższej przyszłości skłonność obywateli Federacji Rosyjskiej, aby publicznie manifestować sprzeciw nie będzie maleć, lecz wzrośnie.

Poluzowana śruba

Narracja władz najwyraźniej już nie działa. Z przeprowadzonych przez Centrum Lewady na tydzień przed wyborami badań rosyjskiej opinii publicznej wynika, że 63 proc. obywateli Federacji słyszało o ulicznych protestach w związku z machinacjami władz przed wyborami do moskiewskiej Dumy; 20 proc. gotowych jest w podobnych działaniach uczestniczyć, a 34 proc. popiera ideę zorganizowania demonstracji w związku z pogarszającymi się warunkami życia.

45 proc. jest zdania, że to władza przestraszyła się konkurencji z niezależnymi politykami i dlatego w taki sposób wykorzystała „resurs administracyjny”, aby pozbawić ich możliwość startu w wyborach. Przeciwnego zdania jest 30 proc. pytanych.

Co ciekawsze, tylko 26 proc. uczestniczących w badaniu wierzy w oficjalną narrację, że protesty zorganizowali „wrogowie Rosji”, którzy dążą do osłabienia państwa. 32 proc. widzi w powtarzanych przez deputowanych i przedstawicieli władzy (z rzeczniczką MSZ Marią Zacharową na czele) tezach „próbę oczernienia” opozycji, a kolejne 26 proc. Rosjan stoi na stanowisku, że „nawet jeśli interwencja z zewnątrz miała miejsce, to i tak na nic ona nie wpłynęła”. Liczba tych, którzy są zdania, że „siłowicy” interweniując w czasie protestów, „nadużyli siły” wynosi 41 proc.

Krew na ulicach Moskwy… Władza gotowa jest wsadzać opozycjonistów do więzień na lata

Czy obóz Putina „trenuje” zarządzanie w realiach stanu wojennego?

zobacz więcej
To, jaki jest stan nastrojów w Rosji i to, że represje nie są receptą na poprawę sytuacji oraz notowań władzy, musiało najprawdopodobniej dotrzeć na Kreml, bo w przedwyborczym tygodniu postanowiono nieco popuścić śrubę. Chodzi nie tylko o to, że zaplanowane i przeprowadzone przez opozycję w minioną sobotę w Moskwie kolejne akcje protestacyjne (z punktu widzenia władzy nielegalne, bo mimo szeregu wniosków żadne pozwolenie nie zostało wydane) nie spotkały się tak jak w poprzednie weekendy z ostrą reakcją służb mundurowych. Kilka tysięcy osób manifestowało sprzeciw i nikt nie został aresztowany, pobity, oskarżony o organizowanie zamieszek. Co więcej, najwyraźniej zapadły decyzje odstąpienia od najbardziej kontrowersyjnych i budzących powszechne oburzenie represji takich, jak plany odebrania praw rodzicielskich dwóm małżeństwom, które postanowiły wziąć udział w demonstracjach ze swymi dziećmi.

W przedwyborczym tygodniu zaczęły też zapadać pierwsze wyroki w procesach osób zatrzymanych wcześniej. Odstąpiono od oskarżeń o zorganizowanie rozruchów, za co groziły wyroki wieloletniego więzienia, część aresztowanych zwolniono. Nie oznacza to oczywiście całkowitego zaprzestania represji, takich jak np. skazanie na 5 lat kolonii karnej blogera Wladislawa Sinica za zamieszczenie tweeta, w którym ponoć groził dzieciom siłowików zemstą, ale zdaniem obserwatorów z grupy Aurora, zajmujących się śledzeniem nadużyć w rosyjskim wymiarze sprawiedliwości, można mówić o pewnym złagodzeniu kursu. Na jak długo, trudno powiedzieć.

Jekatierina Szulman jest zdania – znów powołując się na wypowiedź Pieskowa, który oświadczył, odpowiadając na pytanie o to, kto zdecydował, w jaki sposób władze reagowały na protesty w Moskwie, że „nie ma jednego ośrodka, w którym podjęto decyzje. Każdy resort działa w zakresie swoich kompetencji” – iż słowa te, paradoksalnie, oddają istotę sytuacji. Rosyjskie władze, twierdzi politolog, spodziewały się protestów, przygotowywały się na nie i kiedy one nastąpiły, reakcja była automatyczna. W tym sensie wszyscy, zarówno Gwardia Narodowa, jak i policja oraz przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości, moskiewskie merostwo, nawet MSZ zaczęli działać rutynowo bez analizy sytuacji politycznej i ewentualnych skutków podejmowanych kroków.
Rosyjskie władze, twierdzi moskiewska politolog, spodziewały się protestów, przygotowywały się na nie i kiedy one nastąpiły, reakcja była automatyczna. Fot. Gavriil Grigorov/ITAR-TASS/PAP
Reakcja władzy była tak gwałtowna, bo z jednej strony oddawała poziom skrywanych obaw, z drugiej działał mechanizm, który zmuszał przedstawicieli różnych skrzydeł rosyjskiego obozu władzy do okazania lojalności i, umownie rzecz określając, do „gotowości obrony Kremla”. Ale niedługo później przyszła polityczna refleksja i w najważniejszych moskiewskich gabinetach zaczęto zastanawiać się, czy represje wystarczą, aby zatrzymać nadciągającą falę.

Ludzie chwycą za widły

Symptomatyczna jest wypowiedź Siergieja Czemiezowa, byłego kolegi Władimira Putina z czasów pracy w Dreźnie, a dziś stojącego na czele giganta zbrojeniowego Rostech. Z pewnością jest on człowiekiem z samych szczytów rosyjskiego obozu władzy. Dysponuje on realną siłą, bo koncern, którym kieruje, zatrudnia w setkach firm 1,2 mln osób. Od lat wymieniany jest w gronie kilku ewentualnych następców Putina. Co więc powiedział Czemiezow?

Komentując sytuację w Moskwie, oświadczył, że „ludzie są bardzo zirytowani” i taka sytuacja nie leży „w niczyim interesie”. Zaraz potem dodał to, co zaczęły cytować wszystkie rosyjskie media – „mój pogląd jako obywatela jest następujący: istnienie zdrowej opozycji wychodzi na korzyść każdej władzy, każdemu ciału przedstawicielskiemu i w końcowym rachunku państwu.” Swą wypowiedź uzupełnił jeszcze tym, że winna istnieć „alternatywna siła”, która podpowiada władzy, wysyła sygnały, aby zmierzać w tę stronę lub w inną. Jego zdaniem brak zdrowego i demokratycznego mechanizmu pcha cały kraj w „epokę zastoju”. Jeśli wszystko idzie w kraju dobrze, to nawet taki „zastój” nie jest straszny, ale – jak zakończył Czemiezow – „my już przez to przechodziliśmy”.

Obywatele wolą bałagan i korupcję

Czy wyborcze trzęsienie ziemi to skutek zapowiedzi podwyższenia wieku emerytalnego?

zobacz więcej
To nie jedyne wystąpienie tego rodzaju. Było ich znacznie więcej. W oficjalnej „Rosyjskiej Gaziecie” opublikował artykuł Siergiej Karaganow, jeden z „ojców założycieli” najbardziej chyba dziś w rosyjskim myśleniu o geopolityce wpływowej szkoły „dzierżawników”, autor koncepcji „zwrotu w stronę Chin”. Otóż, jego zdaniem samozadowolenie z tego, że udało się stłumić protesty jest poważnym błędem, który może doprowadzić, jeśli władza będzie tkwić w letargu do politycznej burzy czy tsunami. Trzeba, argumentuje, rozwiązywać realne problemy kraju, a nie cieszyć z tego, że zatrzymano kilka tysięcy osób, a aresztowano kilkadziesiąt. Przyczyną niezadowolenia jest stagnacja gospodarcza kraju, zablokowanie kanałów awansu społecznego, całkowita bezradność obozu władzy, który nie ma żadnych nowych idei, pomysłów, jak wyjść z matni, w której znalazła się Rosja.

Zdaniem Karaganowa, po 2014 roku obecna elita rządząca Rosją mogła wykorzystać społeczne poparcie, aby zreformować kraj i gospodarkę. Ale tego nie zrobiła. Skoncentrowała się na „fruktach” władzy, usnęła w samozadowoleniu i przegapiła historyczną szansę. Teraz jest znacznie trudniej, również z tego względu, że Zachód, zdaniem rosyjskiego politologa, świadom spadku swego geopolitycznego znaczenia, dąży – właśnie po to, aby się wzmocnić – do osłabienia Rosji. Karaganow uważa, że międzynarodowa koniunktura dla Rosji minęła. Być może „sztuka dyplomacji”, jak pisze, pozwoli jej jeszcze przez kilka lat utrzymać obecną pozycję, ale nie dłużej. Potrzebne są istotne zmiany. Przy czym, powołując się na doświadczenia rosyjskiej rewolucji lutowej 1917 roku, Karaganow argumentuje, że najgorszym błędem byłoby ustąpienie przed żądaniami ulicy.

Nie oznacza to jednak bezczynności. Władza winna inicjować zmiany i reformy. Swoje wystąpienie zakończył odwołaniem do Piotra Stołypina, premiera i ministra spraw wewnętrznych w okresie rządów Mikołaja II (1906–1911), który powiedział, że po to, aby oddalić zagrożenie wybuchem rewolucji, Rosja potrzebuje dwóch dziesięcioleci pokoju. Jak skonkludował Karaganow, Stołypin miał na myśli pokój, „a nie stagnację”.
Z badań wynika, że 63 proc. obywateli Federacji Rosyjskiej słyszało o ulicznych protestach w związku z machinacjami władz przed wyborami do moskiewskiej Dumy. Fot. SERGEI ILNITSKY/ PAP/EPA
Wnuk nieżyjącego premiera i ministra spraw zagranicznych Jewgenija Primakowa, dziennikarz i deputowany do Dumy, a przy tym doradca Wiaczesława Wołodina, przewodniczącego izby niższej parlamentu FR, straszył rosyjskie elity w długim artykule, który zamieścił na oficjalnej stronie prorządowego kanału telewizyjnego, że „ludzie chwycą za widły”, jeśli w kraju nie zacznie się zmieniać. Redakcje kilku gazet w komentarzach wystąpiły z oficjalną krytyką polityki władz wobec protestujących, powołując się z jednej strony na zapisy konstytucji dopuszczającej swobodę protestów, a z drugiej apelując do rozsądku władz: pałka nie rozwiąże realnych problemów, przed którymi stoi dziś Rosja, argumentowano.

Wołanie o reformy

Skalę wyzwań, z jakimi przyjdzie mierzyć się Kremlowi w najbliższych latach, najlepiej oddaje opublikowany na początku września raport Instytutu Prognozowania Gospodarczego Rosyjskiej Akademii Nauk. Jego autorzy, jeśli idzie o perspektywy rosyjskiej gospodarki, są znacznie bardziej pesymistyczni niż analitycy rządu, choć nie tak radykalni w swym czarnowidztwie, jak eksperci związani z opozycją. Otóż, ich zdaniem w najlepszym wypadku będzie ona rozwijała się w najbliższych czterech latach w tempie 1,7 proc. rocznie. Rosyjscy akademicy uważają, jak oświadczył jeden z współautorów raportu Aleksandr Szirow, że nie ma realnych podstaw, aby oczekiwać, że w najbliższych latach w Rosji wzrośnie skala inwestycji. A zatem jedynym, ewentualnym motorem wzrostu gospodarczego może być konsumpcja ludności.

Tylko, że nawet gdyby z dobrą wiarą przyjąć szacunki mówiące o wzroście w najbliższej czterolatce dochodów ludności średnio o 1,7 proc., choć trzeba pamiętać, że przez sześć ostatnich lat one spadały, to i tak konsumpcja nie wzrośnie więcej niż o 1 proc. rocznie, bo ludzie muszą spłacać kredyty, które przyrastały w ostatnich latach w tempie dwucyfrowym.

O skali frustracji części rosyjskich elit tym, co się w kraju dzieje najlepiej świadczą słowa Aleksandra Auzana, dziekana Wydziału Ekonomicznego Uniwersytetu Moskiewskiego (MGU), który w jednym z wywiadów wprost zwrócił się „do tych, którzy myślą o pozycji Rosji w świecie”. „Licząc dziś według siły nabywczej mamy 3 proc. światowego PKB. Kilka lat temu mieliśmy 4 proc., ZSRR – 10 proc., ale obecnie znajdujemy się w historycznej fazie geopolitycznego starcia z krajami, które łącznie dysponują 50 proc. światowego PKB. ZSRR miało 10 proc., a jego sojusznicy dodatkowe 10 proc., co razem dawało 20 proc., a mimo to ZSRR przegrał. Jeśli chcecie mieć w świecie silny głos, to musicie mieć gospodarczą muskulaturę. Jeśli nie zwiększymy tempa wzrostu gospodarczego, to nasza muskulatura zmarnieje i bardzo szybko okaże się, że mamy 2,5 proc. światowego PKB, a potem tylko mniej.”

Warto przypomnieć, że według skrupulatnych wyliczeń rosyjskich naukowców od roku 2008 do 2018, czyli przez 11 ostatnich lat, gospodarka Federacji Rosyjskiej rosła średnio w roku o 0,8 proc. Innymi słowy, niemała część rosyjskich elit jest już bardzo zirytowana stanem kraju i brakiem niezbędnych zmian. Wołanie o reformy, w tym i polityczne, zaczyna być coraz powszechniejsze. I na to liczy rosyjska opozycja.

Na złość władzy

Opozycyjny działacz polityczny Aleksiej Nawalny ogłosił program „rozumnego głosowania”. Sprowadza się on do tego, aby obywatele oddawali swoje głosy na każdego, byle nie na przedstawicieli Jednej Rosji. W Moskwie w niedzielę wybieranych będzie 45 deputowanych do lokalnej Dumy. Zatem wygląda to tak, że Nawalny zaapelował, aby „na złość władzy” poprzeć 33 komunistów, 8 eserów oraz 3 liberałów z Jabłoka i 1 niezależnego.
Politologowie przestrzegają, że skłonność Rosjan, aby publicznie manifestować sprzeciw wzrośnie. Fot. Sergei Savostyanov\TASS via Getty Images
W skali kraju kluczowe znaczenie będą mieć wybory na gubernatorów. Jak wynika z opublikowanego niedawno raportu ośrodka Gołos, zajmującego się śledzeniem naruszeń w toku procesów wyborczych w Rosji zarówno na poziomie lokalnym, jak i federalnym, władze do maksimum dokręciły śrubę, eliminując wszystkich potencjalnie groźnych dla jej przedstawicieli kandydatów. W efekcie liczba dopuszczonych do udziału w wyborach jest mniejsza niż jeszcze rok temu.

Wszystko jest więc w rękach wyborców. Jeśli mimo zabiegów władzy wyniki wyborów okażą się niesatysfakcjonujące, bo jej kandydaci zdobędą mniej głosów niż się spodziewają kremlowscy „technolodzy władzy”, to może się okazać, że to zwolennicy liberalizacji mają rację, bo stare metody po prostu już nie działają. Jeśli jednak kandydaci władzy osiągną swoje cele, to na jakiś czas może w Rosji nastąpić wyciszenie emocji – do najbliższej fali protestów. Z tego punktu widzenia, wybory do moskiewskiej Dumy, ciała, które pozbawione jest realnych uprawnień, mogą okazać się ważniejsze niż kiedyś.

– Marek Budzisz

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.