W tej sytuacji władze miast i miejsc masowo najeżdżanych przez turystów nie miały innego wyjścia: musiały wziąć sprawy w swoje ręce. Z jednej strony po to, by ułatwić życie mieszkańcom i choć trochę zniwelować skutki obecności obcych, z drugiej – by ratować miejsca tak zadeptane, że zagrożone zniszczeniem.
W tej ostatniej kwestii można działać w sposób umiarkowany bądź radykalny. Droga umiarkowana sprowadza się do ograniczenia napływu przez wprowadzenie kwot; tak postąpiły władze turystyczne peruwiańskiego regionu, w którym znajduje się Machu Picchu, decydując, że do pradawnej stolicy Inków może wejść najwyżej 6 tysięcy osób dziennie.
Krok radykalny to całkowite zamknięcie. Na to zdecydowały się władze tajlandzkie. Na idyllicznej plaży Koh Phi Phi Leh, znanej też pod nazwą Maya, a rozsławionej przez film „Niebiańska plaża” z Leonardo di Caprio, aż do czerwca 2021 roku nie postanie noga żadnego turysty. Inaczej zniszczona przyroda się nie zregeneruje. Obecność dwóch-trzech tysięcy osób, bo tyle codziennie się tu pojawiało, przyniosła fatalne skutki.
Upiorny widok
Arsenał środków stosowanych w miastach jest przebogaty. Gros pomysłów i inicjatyw rodzi się w Wenecji i nic dziwnego, bo jest ona światową ikoną tego, co coraz częściej określa się mianem „overtourismu”. W elastycznym języku, jakim jest angielski, takie wyrażenia tworzy się bez trudu, na wzór „overbookingu” w samolotach, i nawet jeśli po polsku nie brzmi to równie zgrabnie, od razu wiadomo, o co chodzi: nadmierny, ponad możliwości i oczekiwania, ruch turystyczny.