Rozkręcił akcję „nie świruj”. A mógł pozostać Szalonym Kapelusznikiem z posiwiałą plerezą...
piątek,4 października 2019
Udostępnij:
Tomek w niczym i nigdzie nie osiadł, nie spierniczał, w pewnym sensie – nie zestarzał się. Wciąż wyróżniał się (i nadal tak jest) wyglądem (loki afro, potem dredy, teraz posiwiała szopa, do tego zarost o różnym kształcie) oraz nonszalanckim strojem. Komercja go nie wessała, w jego czajniku ciągle wrze. Ale – paradoksalnie – tu również czyhała pułapka na słonie, jak w Kubusiu Puchatku. Tomek sam ją na siebie zastawił.
W Tigaki (wyspa Kos) nie mieliśmy (mąż i ja) z kim obgadać tego, co zobaczyliśmy w wieczornych wiadomościach TVP Info, jedynej dostępnej w naszym hotelu polskiej stacji. A chciało się, bo nie mogłam uwierzyć własnym oczom, którymi oglądałam spot profrekwencyjny przed nadchodzącymi wyborami z udziałem znanych aktorów. Chyba nie muszę powtarzać, o jakie filmiki chodzi, rzecz została już rozwałkowana na ciasto cienkie jak na strudel, zaś gromy, które posypały się na autorów tak z prawej, jak i lewej strony, zyskały (piórem red. Michała Szułdrzyńskiego) miano „oburzingu”.
Przyznaję – mnie także zapowietrzyło (klasyczny objaw „oburzingu”) na widok nestorów naszych scen i ekranu, obsadzonych w nietypowych dla nich rolach. Następnego dnia dowiedziałam się, że za pomysłem stoi kolejny klasyk o międzynarodowej renomie, Tomek Sikora, lat 71, mistrz obiektywu.
Nie piszę tego ironicznie – Sikora JEST artystą znakomitym. Tylko że… dotknęły go różne dolegliwości, z których najpoważniejsza to zakłócenie perspektywy. Przypadłość trudna do zlikwidowania przy pomocy szkieł korekcyjnych, jako że tkwiąca głęboko w głowie, w całym życiorysie. A także w uformowanym owym życiorysem podejściu do świata i aktualnych wydarzeń.
Surrealistyczny azyl
Nie miał dwudziestki, kiedy łyknął bakcyla hipisowskiej wolności, która to „zaraza” dotarła nawet nad PRL-owską Wisłę.
Pierwszy reporterski materiał przyjęty (i uczciwie zapłacony) przez nowo powstały tygodnik „Perspektywy” przekonał go, że jego powołaniem jest fotografia.
„Pegaz Młodych”, 1979 r. – program kulturalny, fotograf Tomasz Sikora (pierwszy z prawej) współpracował z grafikiem Marcinem Mroszczakiem. Fot. TVP/ M. Stankiewicz
Kilkuletni wyjazd do Francji otworzył mu oczy na świat inny, ładniejszy niż ten rodzimy. Ale i w socjalistycznej ojczyźnie Tomek znalazł po powrocie enklawę, w której czuł się u siebie. Sam z artystycznej rodziny, choć nie studiował na Akademii Sztuk Pięknych, nie miał problemu z nawiązaniem kontaktów, potem współpracy ze środowiskiem warszawskiej artystycznej uczelni – trochę bohemy, trochę dysydentów, uprzywilejowanych brakiem przymusu etatowego odpracowywania studiów. Najbardziej po drodze mu było z Marcinem Mroszczakiem (synem plakacisty i profesora ASP Józefa Mroszczaka) i Andrzejem Krauze (który też wyemigrował z Polski w 1979 roku, zaś obecnie znalazł się po innej stronie barykady niż dawni „brothers in arms”).
Nie poucza maluczkich ani nie gromi grzesznych. Nie sprzyja Karnawałowi ani nie popiera Postu – u obydwu przeciwników dostrzega nieczyste chwyty i zagrania.
Z pierwszym z wyżej wymienionych Sikora stworzył dzieło prawdziwie rewolucyjne, jak na ówczesną rzeczywistość – cykl 10 wielkoformatowych fotografii w nowatorski sposób interpretujących „Alicję w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla. Sesje (z gratisowym udziałem przyjaciół) odbywały się raz na miesiąc w niedzielę. Zainscenizowane sytuacje miały wdzięk spontanicznej zabawy (którą w istocie były), lekkość bezinteresowności i surrealistyczną aurę.
Czarno-białe odbitki w końcowej obróbce zostały „pokolorkowane” sprajem w sposób przypominający domowym sumptem robioną fotografię barwną. Dla autorów i uczestników tych sesji był to luzacki fan, poniekąd też forma ucieczki od przygnębiającego socjalistycznego realu. Jak na arcydzieło przystało, te wariackie inscenizacje do tej pory nie straciły uroku. Oglądałam je niedawno i podobnie jak pierwszym widzom na Zachodzie z trudem przychodzi mi uwierzyć w poniesione przy tej pracy koszty: pół butelki wódki i hektolitry śmiechu.
Pojedynek na miny
„Alicja…” okazała się dla Sikory przepustką do raju, jakim jawiła mu się wówczas Australia czy też ogólnie Zachód.
Ruszył tam w 1982 roku i został na długie lata.
Choć nie mówił (po angielsku), dostał w Melbourne pracę w znanej agencji reklamowej Ogilvy & Mother. Potem było z górki: prowadził warsztaty fotograficzne w Victoria College, sam założył studio fotografii reklamowej. I wciąż był oporny wobec komercji.
Po ustrojowej transformacji zaczął (wraz z rodziną) coraz częściej przyjeżdżać do rodzinnego kraju, najpierw w trybie półrocznym, potem w trybie stałym, nie rezygnując z peregrynacji po całym świecie. Rejestrował przy tym zobaczony świat niebanalnie – raz poetycko, raz prowokacyjnie, to znów z dokumentacyjną wścibskością.
Co charakterystyczne dla Tomka – w niczym i nigdzie nie osiadł, nie spierniczał, w pewnym sensie – nie zestarzał się. Wciąż wyróżniał się (i nadal tak jest) wyglądem (loki afro, potem dredy, teraz posiwiała szopa, do tego zarost o różnym kształcie) oraz nonszalanckim strojem. Komercja go nie wessała, choć miał po temu dużo szans. W jego czajniku ciągle wrze, w jego naturze nie ma zgody na sztampę czy poprawność. To wielki plus Sikory.
Ale – paradoksalnie – tu również czyhała pułapka na słonie, jak w Kubusiu Puchatku.
Tomek sam ją na siebie zastawił. Nie zauważył, że luz i wygłupy nie w każdym momencie pasują.
Zaczęło się od „Twarzowej kolekcji” (2001). Zaprosił do niej nieznanych publicznie ludzi, żeby zrobili jakąś głupią minę i ten grymas uwieczniał na kliszy. Powstała kolekcja jak ilustracja do Gombrowiczowskiego pojedynku na miny z „Ferdydurke”. Tyle, że te Miętusy i Syfony stroiły grymasy bez żadnych intencji. Niewinnie.
Zaangażowany
Z hipisowskich lat Sikora zachował otwarte podejście do ludzi. Umie też ich zapalać do działania, jednoczyć, skłaniać do bezinteresowności. Wielkim sukcesem okazała się inicjatywa nazwana „Galerią Bezdomną” (rok 2001, z Andrzejem Świetlikiem), w której mógł uczestniczyć każdy, kto fotografował amatorsko bądź zawodowo i czuł potrzebę zaprezentowania się publiczności. Zgodnie z nazwą, galeria przemieszczała się w coraz to inne miejsce, tam, gdzie dawało się eksponować prace.
Tomasz Sikora, współtwórca „Galerii Bezdomnej”, przed wernisażem jubileuszowej wystawy, 20 bm. w sali im. Stefana Kisielewskiego w warszawskim Pałacu Kultury i Nauki. Fot. PAP/Jakub Kamiński
Potem wessała go polityka, choć sam woli określać to jako obywatelską powinność.
W 2007 roku Tomek stworzył pierwsze zaangażowane politycznie klipy w postaci komputerowo animowanej fotografii. Pokazywał znajomym (w tym mężowi i mnie) te próby na ekranie smartfonu: przebrana za wsiową kobiecinę jego żona Małgosia miotała się na wiejskim rozdrożu to w prawo, to w lewo. W innym spocie wystąpiła mała Bronia Zamachowska, łakomie spoglądająca przez witrynę cukierni to na wuzetkę, to na babeczkę z truskawką. Tym miniscenkom towarzyszyło hasło „Nie pękaj, dokonaj wyboru”. A chodziło o wybory do Sejmu i Senatu, w których prawica nie miała prawa wygrać.
Równie niewinne, co ważniejsze – o minimalnym zasięgu.
Ostrzejsza była inna animacja – „Pieskie życie”, zestaw porzekadeł z czworonogiem w roli głównej. Pogoda pod psem, psia krew, psia mać… Aż do ostatniej sceny, w której ten sam aktor czyta w „GW” pierwszostronicowy tekst ponuro wieszczący: „PiS zwycięzca”. I komentarz: „Psim swędem” oraz „Pieskie życie”.
Od tamtego czasu mięła dekada z okładem.
Prywatne zabawy wpuszczone do sieci umasowiły się. A Tomek Sikora wypuścił bubla, usiłując pożenić swoje dwa mocno zleżałe koncepty. Kretyńskie miny strojone przez aktorów to już były „kreacje”, a nie spontaniczne wygłupy. Do tego niekojarzące się z odchyłami od normy hasło „nie pękaj” zostało wzmocnione w wymowie i zastąpione zawołaniem „nie świruj”. To wezwanie plus małpie miny protagonistów spotów zostało – jak wiadomo – nieprzychylnie odebrane przez większość, społeczeństwa po każdej stronie zaangażowanych politycznie stron. Dowody można bez trudu znaleźć w mediach oficjalnych lub społecznościowych.
Po co to było Tomkowi?
A mógł pozostać Szalonym Kapelusznikiem z posiwiałą plerezą.
Zdjęcie główne: Tomasz Sikora podczas spotkania z okazji jubileuszu 50. lecia pracy artystycznej i prapremiery książki "Kapitalnie. Tomasz Sikora w rozmowach z Dorotą Wodecką”, 5 września 2018 r. w Warszawie. Fot. PAP/Tomasz Gzell