Żołnierze siłą trzymani w wojsku, „śmierć pilotom” w Nocnym Łowcy, bombowiec „zabijający” nogi. Czyli „maskirowka”
piątek,
15 listopada 2019
Najpopularniejszy w rosyjskich siłach zbrojnych śmigłowiec szturmowy, który miał być odpowiedzią na amerykańskiego Apache, ma podobno taką awionikę, że „pilot niczego nie widzi i niczego nie słyszy”. A znajdujące się na jego wyposażeniu noktowizory po prostu oślepiają lotników – każdy rozbłysk jest wzmacniany, więc loty nad oświetlonym miastem są po prostu niemożliwe, a dłuższe używanie urządzeń powoduje uszkodzenia wzroku.
Historia to smutna i trochę śmieszna jednocześnie, zupełnie jak u Mikołaja Gogola czy Mikołaja Leskowa. W 2014 roku Wiktor Dej wstąpił do moskiewskiej Wyższej Szkoły Rakietowej Wojsk Strategicznych, którą po czterech latach ukończył i dostał przydział służbowy. Ale już pod koniec edukacji doszedł do wniosku, że bycie rosyjskim oficerem to nie jest droga dla niego i rozpoczął starania o zwolnienie ze służby.
Pierwszy raport z taką prośbą napisał na pół roku przed dyplomem, ale nie dostał odpowiedzi. Już po ukończeniu szkoły, kiedy w stopniu porucznika przydzielony został do jednostki w obwodzie kirowskim, napisał kolejną prośbę o zwolnienie. Też nie dostał odpowiedzi. Zdziwiony, ale i zdeterminowany, bo w miarę upływu czasu w coraz większym stopniu utwierdzał się w przekonaniu, że kariera wojskowego to nie jest jego marzenie, Dej skonsultował się z prawnikiem. Ten sprytnie doradził mu, aby skorzystał z obowiązującego w Rosji prawa zabraniającego oficerom prowadzenia działalności gospodarczej.
Założył więc firmę i w kolejnym wniosku o zwolnienie doniósł przełożonym sam na siebie, że łamie prawo zajmując się biznesem. Lecz i to nie dało spodziewanego efektu. A przynajmniej zupełnie inny niźli Wiktor Dej oczekiwał. Przedstawiciele jednostki, w której służył, zaczęli dzwonić i straszyć jego rodzinę surowymi konsekwencjami za zrzucenie przez niego munduru, gdyby to nastąpiło.
W końcu młodemu oficerowi udało się, po wielogodzinnym oczekiwaniu, spotkać z dowódcą jednostki, który nawet okazał się ludzkim i rozumiejącym życie człowiekiem. – Chętnie byśmy ciebie ze służby zwolnili, bo po co nam ten nieustający ból głowy? – powiedział, komentując wniosek. – Ale nie możemy, obowiązuje nieoficjalne, ustne zarządzenie samego ministra obrony, aby nie zwalniać do cywila oficerów, szczególnie młodych poruczników po szkołach – dodał zaraz.
Zdesperowany bohater naszej opowieści chciał nawet oddać niemałe pieniądze, bo ponad 800 tysięcy rubli, jakie państwo wyłożyło na jego wojskową edukację. Lecz i to nic nie dało, bo nie chcieli tego wziąć. Ostatecznie znaleźli z dowódcą jednostki rozwiązanie: młody porucznik formalnie pozostaje „na stanie”, będzie się pojawiał w koszarach raz na trzy dni i podpisywał papiery, a faktycznie ma pędzić życie cywila i pracować we własnym biznesie.
„Sucha statystyka” i prześladowania
Z jakiego powodu elitę dowódczą rosyjskiej floty wsadzono do podwodnej, supertajnej jednostki i dlaczego zginęła?
zobacz więcej
Cytowani w rosyjskich mediach prawnicy twierdzą, że nie jest to jedyny przypadek „trzymania na siłę” w armii ludzi, którzy chcieliby z niej szybko odejść. Ale to tylko odprysk zjawiska, które z grubsza rzecz biorąc polega na zupełnym rozmijaniu się z rzeczywistością propagandowego obrazu rosyjskich sił zbrojnych, nachalnie lansowanego przez władze.
Bo oficjalna narracja mówi: ponad dziesięć lat, jakie upłynęły od rozpoczęcia w 2008 roku, po wojnie z Gruzją, reformy rosyjskich sił zbrojnych zostały dobrze wykorzystane. Zmieniono nie tylko uzbrojenie na znacznie bardziej nowoczesne, strategię, systemy dowodzenia i łączności, ale przede wszystkim zmieniły się relacje w wojsku. Wytrzebiono stare nawyki, armia się profesjonalizuje, szkoli nie tylko na poligonach, lecz również, a może przede wszystkim w Syrii, i dziś jest nowoczesną, sprawną, zwartą formacją wojskowych profesjonalistów, z którą liczą się na świecie.
Wiele mówił na ten temat w długim i jedynym wywiadzie, jakiego udzielił po objęciu stanowiska ministra obrony, czyli w ciągu ostatnich siedmiu lat, Siergiej Szojgu. Redaktor naczelny „Moskiewskiego Komsomolca” (a przy tym szef „rady społecznej” powołanej, by doradzać szefowi resortu) pytał go też we wrześniu, czy w koszarach nadal panuje „diedowszczina”, czyli rosyjska odmiana naszej „fali” z czasów powszechnego poboru do wojska. Szojgu odpowiedział, że „obecnie w armii zwyczajnie nie ma warunków dla diedowszcziny. Choć zdarzają się oczywiście przypadki koszarowego chuligaństwa”. Przy czym – podkreślił minister – takie sytuacje zdarzają się wszędzie i w milionowej rosyjskiej armii są mniej częste, niźli w dowolnym dużym mieście. Tego dowodzić ma, jak zauważył, „sucha statystyka”.
Wywiad rosyjskiego ministra najwyraźniej rozzłościł dziennikarza „Izwiestii” Ilję Kramnika, który zarzucił kierownictwu resortu koncentrowanie się na propagandzie, a nie rzetelnym przedstawianiu stanu rosyjskiej armii. Jego zdaniem, przez ostatnich kilka lat resort obrony znacznie ograniczył informacje przekazywane dziennikarzom, nawet dla takich mediów, jak redakcja Kramnika, czyli nieposądzanych w najmniejszym stopniu o opozycyjność.
Tej przelewającej się przez rosyjskie media propagandzie sukcesu reform i siły armii nie towarzyszy poważniejsza debata, czy rzeczywiście jest tak dobrze, jak informują władze. Uwagi o oderwanych od rzeczywistości wiadomościach napływających z rosyjskich sił zbrojnych musiały trafić w czuły punkt, bo artykuł Kramnika został zdjęty ze strony internetowej gazety, a dziennikarza zwolniono z pracy. Kramnik, który sam określa się „lojalnym wobec władz”, powiedział w wywiadzie dla Radia Svoboda, że publiczne dyskusje nad rzeczywistym stanem rosyjskiej armii i jej problemami są celowo tłumione przez urzędników w mundurach, ale po wpisach na internetowych forach, na których wojskowi wymieniają się opiniami, można się zorientować, że nie wszystko jest w stanie takim, jak na landrynkowym obrazie malowanym przez oficjalną propagandę.
Na co poszły setki milionów dolarów, które Roskosmos zarobił przez 20 lat na handlu z amerykańską Agencją Kosmiczną?
zobacz więcej
Zresztą miesiąc po zapewnieniach Szojgu, że „obecnie w armii nie ma warunków dla diedowszcziny”, w Kraju Zabajkalskim miało miejsce zdarzenie, które boleśnie zakwestionowało diagnozy ministra. Otóż 20-letni poborowy, pochodzący z Tatarstanu Ramiliu Szamstudinow, po zakończeniu służby wartowniczej zastrzelił ośmiu żołnierzy, w tym oficera dowodzącego jego oddziałem wartowniczym. Oficjalny komunikat resortu mówił, że żołnierz przeżył załamanie nerwowe w związku z informacjami, które napłynęły do niego z domu. Ale mało kto w Rosji w to wierzy. Tym bardziej, że w mediach znaleźć można wywiad z ojcem Szamstudinowa – jak mówi, nie rozmawiał z synem od czerwca, ale z jego listów wyłaniał się ponury obraz relacji w jednostce, które można byłoby określić jednym słowem: prześladowania.
Pilot niczego nie widzi i niczego nie słyszy
Przykładów tuszowania przez wojskowych sytuacji w rosyjskiej armii i zastępowania poważnej dyskusji propagandowymi obrazkami jest więcej.
Kilka dni wcześniej, w trakcie ćwiczeń Grom 2019, planowano wystrzelenie z atomowej łodzi podwodnej Riazań dwóch rakiet zdolnych przenosić ładunki nuklearne. Przedsięwzięcie było tym ważniejsze, że wśród widzów znajdował się Władimir Putin. Ale miast dwóch rakiet odpalono jedną, druga „nie zadziałała”. I znów, oficjalny komunikat resortu obrony zaskoczył rosyjskich ekspertów i dziennikarzy. Wynikało z niego, że żadna awaria nie miała miejsca, po prostu zrezygnowano z wystrzelenia drugiej rakiety. Czyli wszystko jest w porządku, siły zbrojne są w najwyższej gotowości i w najlepszym z możliwych stanów i nie ma co szukać dziury w całym. Tymczasem cytowani nawet przez oficjalne rosyjskie media eksperci wojskowi byli zdania, iż rakieta nie wystrzeliła, bo najprawdopodobniej była już zbyt stara – została wyprodukowana w 1977 roku.
To co się stało, najlepiej oddaje stan rosyjskiej armii, a przynajmniej wojsk rakietowych, zmagających się z szybko starzejącym się sprzętem, często jeszcze z czasów sowieckich. Zdaniem ekspertów właśnie dlatego Moskwa jest tak wyraźnie niezadowolona z wypowiedzenia przez Waszyngton umowy IMF o ograniczeniu zbrojeń. Rosyjscy wojskowi znają przecież rzeczywisty stan arsenału nuklearnego, jakim dysponują, i doskonale zdają sobie sprawę jak ogromny dystans trzeba będzie nadrobić, zwłaszcza jeśli Amerykanie rozpoczną wyścig zbrojeń.
Rosja tworzy „broń dnia ostatniego”. Taką, jak torpeda, która powoduje eksplozję ładunku nuklearnego o mocy 100 megaton, wywołując gigantyczne tsunami, zabijając setki tysięcy ludzi i na stulecia skażając ogromne połacie wybrzeża radioaktywnym promieniowaniem.
zobacz więcej
Dalej: senator Wiktor Bondariew – nie laik, ale człowiek znający się na rzeczy, bo w przeszłości kierował rosyjskimi wojskami powietrzno-desantowymi i Siłami Powietrzno-Kosmicznymi – już w 2017 roku nie zostawił suchej nitki na konstruktorach helikoptera Mi-28N (Nocny Łowca). Otóż jego zdaniem ten najpopularniejszy w rosyjskich siłach zbrojnych śmigłowiec szturmowy, który miał być odpowiedzią na amerykańskiego Apache, ma taką awionikę, że – jak się wyraził – „pilot niczego nie widzi i niczego nie słyszy”. Senator dodał też, że znajdujące się na jego wyposażeniu noktowizory w slangu lotników nazywane są „śmierć pilotom”, co jak na „nocnego łowcę” nie jest chyba dobrą rekomendacją.
Bondariew powoływał się przy tym na liczne wypowiedzi rosyjskich wojskowych latających w Syrii. Trzeba przypomnieć, że w kwietniu 2016 roku w okolicach miasta Homs rozbił się właśnie taki śmigłowiec. Władze oświadczyły wówczas, jak to w Rosji, że powodem katastrofy był błąd pilota, który mógł stracić orientację. Ale Bondariew przytacza relacje pilotów, wedle których noktowizor po prostu oślepia lotnika – każdy rozbłysk jest w nim wzmacniany, więc loty nad oświetlonym miastem są po prostu niemożliwe, a dłuższe jego używanie powoduje uszkodzenia wzroku, tak jak byśmy spawali bez należytej ochrony.
To nie koniec krytyki. Rosyjski bombowiec dalekiego zasięgi Tu-22M3, który również był używany w Syrii, ma ponoć tak skonstruowaną i niesłychanie niewygodną kabinę, że po kilkunastu godzinach lotu piloci nie są w stanie z niej samodzielnie wysiąść, z powodu zdrętwienia nóg i pleców.