Rok temu Eliasson ustawił nad Tamizą, w okolicach Tate Modern, specyficzne rzeźby: 30 lodowych brył, wyłowionych z morza w okolicach Grenlandii. Ta instalacja, zatytułowana „Ice Watch”, ważąca w sumie ponad sto ton, nie była dziełem ludzkich rąk (jeśli nie liczyć transportu).
Zainaugurowana 11 grudnia 2018 trwała tak długo, jak długo lód wytrzymywał dodatnie londyńskie temperatury. Topnienie kawałów lodowca trwało kilka tygodni, lecz było nieuniknione.
W tym czasie przechodnie rozmaicie reagowali na te naturalne formy. Byli tacy, którzy gładzili lodowe „rzeźby”, przytulali się do nich, nasłuchiwali, co w nich piszczy, skrzypi, trzeszczy. Wszyscy zdawali się nostalgicznie wzdychać jak Francois Villon: „Ach, gdzie te niegdysiejsze śniegi”?
W tym roku Eliasson przywołał lodowcową akcję w nowej wersji, teraz w zadaszonej przestrzeni Tate Modern. Pokazał też, jak wspaniałą materią jest mech, którym pokrył największą ścianę galerii – ku utrapieniu strażników, niezdolnym przeciwdziałać permanentnemu wyskubywaniu fragmentów porostów przez widzów żądnych „pamiątki z wystawy”.
W osobnej salce artysta przywołał „Piękno”, czyli wspomnianą tęczę pojawiającą się na ścianie wodnej. A przed budynkiem Tate wyczarował „Waterfall”, wysoki na 11 metrów wodospad, który wydaje się wznosić za dotknięciem czarodziejskiej różdżki…
Na koniec trochę komercji sprytnie połączonej z recyklingiem. Masz T-shirt, którego nie nosisz? Przynieś do Tate, a dostaniesz 20 procent upustu na nowiutki z logo wystawy „In Real Life”.
Ale… czy to powstrzyma topnienie lodowców?
– Monika Małkowska
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy