Niemiecki muzyk: Polskę uważam za moją drugą ojczyznę
piątek,3 stycznia 2020
Udostępnij:
Wasz kraj prężnie się rozwija, jest coraz niższe bezrobocie, miasta pięknieją. Warszawa to dla mnie takie typowe zachodnie miasto. Tam jest wszystko, co w każdej innej metropolii w Europie. Dlatego nie można narzekać, bo macie się czym pochwalić. Ale wyrównywanie szans i wzmacnianie potencjału gospodarczego to proces, nie od razu Rzym zbudowano – mówi Georg Weiss, dyrygent Miejskiej Orkiestry Dętej w Starym Sączu.
Niemiec mieszka w Polsce od sześciu lat, podziwia tutejszą gościnność i stoły zastawione nie tylko od święta: – Uwielbiam waszą kuchnię. Jest podobna do naszej, ale bardziej pikantna, co mi bardzo odpowiada.
TYGODNIK.TVP.PL: Przeprowadził się pan do Polski z miłości do kobiety, a połączyła was wspólna pasja – muzyka.
GEORG WEISS: To prawda. Nasza znajomość zaczęła się 10 lat temu. Moja żona jest wicedyrektorem szkoły muzycznej I i II stopnia w Nowym Sączu i szukała do współpracy podobnej placówki za granicą. Jako ówczesny dyrektor szkoły muzycznej w Lörrach w Badenii-Wirtembergii odpowiedziałem na to zaproszenie i tak zaczęła się wymiana szkolna. Tworzyliśmy wspólne orkiestry – ćwiczyliśmy osobno, przesyłając sobie nuty, a później jeździliśmy razem na próby, koncerty i projekty po całej Europie. Nasze szkoły rozwijały się muzycznie tak, jak nasza miłość. Ostatecznie pobraliśmy się w listopadzie 2012 roku i trzy miesiące później zamieszkałem w Nowym Sączu. Kto rzuca dobrą posadę w Niemczech i osiedla się w innym kraju? Tylko człowiek bardzo zakochany (śmiech).
O Polsce wiedziałem niewiele. Znałem ją dość powierzchownie. Kojarzyłem kim jest Donald Tusk czy Jarosław Kaczyński. I na tym się kończyło. W ramach wymiany naszych szkół byłem wcześniej jedynie w Nowym Sączu i Rybniku. Dopiero później odwiedziłem też inne miasta.
Kiedy przyjechałem do waszego kraju, nie znałem też rzecz jasna języka polskiego. Dopiero tutaj podjąłem naukę. Żona była moim nauczycielem. W domu rozmawiam z nią tylko w tym języku. Od początku bardzo dbała też, abym czuł się w Polsce jak w domu. Pokazała mi polskie tradycje. Na Wigilię przygotowała dwanaście potraw. Byłem zaskoczony, że jest ich aż tyle. Kosztowało ją to wiele pracy, bowiem wszystko zrobiła sama. Nie chciała mnie wpuścić do kuchni, żebym jej pomógł. Następnie trzeba było to wszystko zjeść, a byliśmy tylko we dwoje! To mnie przerosło (śmiech). Mi wystarczyłoby pięć dań i też byłoby dobrze. Najważniejsze było dla mnie to, że spędziliśmy ten czas razem.
Moja żona jest wspaniałą kobietą, dlatego w główniej mierze skupiałem się na naszym związku, na naszej miłości. Nie zastanawiałem się nad tym, że jest Polką, że żyję w obcym kraju.
Początki nie były jednak łatwe. Podejmując pracę kapelmistrza w Starosądeckiej Międzyszkolnej Orkiestrze Dętej, spotkał się pan z chłodnym przyjęciem.
Nie byłem przyjęty przyjaźnie w wyniku jakichś nieporozumień. Początkowo tego nie rozumiałem, dopiero później mi to wyjaśniono. Sprawa rozpoczęła się od odejścia dotychczasowego dyrygenta Stanisława Dąbrowskiego. Młodzież nie wyobrażała sobie funkcjonowania orkiestry bez niego, bo starosądecki nauczyciel muzyki z zespołem pracował nieprzerwanie od 1990 roku. Niektórym osobom nie podobało się, że będzie ją prowadził ktoś inny. A jeszcze na dodatek, że ma to być Niemiec. Młodzież namawiano do bojkotu, na pierwszą próbę przyszły tylko trzy osoby. Nikt mnie wcześniej nie uprzedził. Przyniosłem nuty, chciałem dyrygować a tu nie było z kim pracować. Nigdy w życiu nie zdarzyła mi się taka sytuacja.
– Nasz kraj jest w najlepszym momencie swojej historii od 400 lat. Nigdy nie znaczyliśmy tyle w Europie i na świecie – mówi Patrick Ney, Brytyjczyk propagujący nasz kraj. Wystąpił o polskie obywatelstwo i prosi Polaków o wsparcie.
Pojawił się ukryty hejt, który nawiązywał do mojego pochodzenia, na przykład hasła dotyczące trupów żydowskich. A ja przecież nie przyjechałem do waszego kraju, aby komuś strzelić w plecy, tylko dla miłości, która jest celem mojego życia! Byłem zaskoczony taką reakcją. Szukałem wtedy ludzi, z którymi mogę się czuć normalnie, mogę podyskutować, nawet kontrowersyjnie. Moja żona też dostała po głowie za to, że jestem Niemcem.
Na szczęście wszystko się dobrze skończyło. Robiłem swoje i zaufanie do mnie z czasem zaczęło rosnąć. Tu znów dużo zawdzięczam swojej żonie, która mnie bardzo wspierała w początkach funkcjonowania orkiestry pod moim kierownictwem. I nadal to robi. Z muzykami orkiestry mam świetnie kontakty, jesteśmy partnerami, którzy razem chcą coś sensownego stworzyć. Każdy chce dodać coś od siebie dla wspólnego celu. Mam obecnie wokół siebie wielu życzliwych ludzi. Wspaniałych sąsiadów. Czuję się tutaj bardzo dobrze.
Może te pana początki na to nie wskazywały, ale Polacy są bardzo gościnnym narodem. Czy mimo wszystko miał pan okazję się o tym osobiście przekonać?
Wielokrotnie! Polska gościnność jest niesamowita. Znajomi za każdym razem chcą mnie przyjąć jak najlepiej. Na spotkaniach towarzyskich jest zawsze suto zastawiony stół. Taki macie tu zwyczaj i ja to szanuję. Wszystko jest bardzo smaczne, ale jest tego zdecydowanie za dużo (śmiech). Najpierw jest obiad, później podawane są kolejne dania, które bardzo lubię, jak choćby bigos, pierogi czy barszcz. Najpierw nie przepadałem za barszczem, ale z czasem zmieniłem zdanie. No i to wszystko stoi na stole i trzeba to zjeść do końca, bo inaczej gościna będzie nieudana i jest się złym gospodarzem. Staram się jak mogę temu sprostać, bo nie chcę, aby to jedzenie poszło do śmietnika, nie lubię jak się marnuję. No ale gdzie to wszystko zmieścić?! (śmiech).
Uwielbiam waszą kuchnię. Jest podobna do naszej, ale bardziej pikantna, co mi bardzo odpowiada. Żona gotuje po polsku, robi to wyśmienicie.
To co mi najbardziej przeszkadza u Polaków, to przeklinanie. Szczególnie dotyczy to młodych ludzi, a nawet dzieci. Używają w rozmowie zbyt dużo wulgaryzmów. Nawet chyba już tego nie zauważają. Pytam czasem na ulicy, dlaczego tak mówicie, co wam to daje? Nie potrafią odpowiedzieć. Są zdziwieni, że ktoś to dostrzega.
Polska jest monokulturowa, a w Niemczech powszechnym zjawiskiem jest wielokulturowość. To pana zdaniem bardziej sprzyja otwartości na drugiego człowieka czy wręcz odwrotnie?
Wychowałem się wśród wielu narodowości i jestem do tego przyzwyczajony. Nasza rodzina jest rozsiana po całym świecie, należą do niej takie narodowości, jak: Polacy, Holendrzy, Austriacy, Chorwaci, Węgrzy, Brazylijczycy. Mamy przyjaciół na Litwie, Słowacji, w Rumuni, Hiszpanii.
Miałem zresztą znajomych z różnych krajów, razem siedzieliśmy przy kawie czy mocniejszych trunkach. Nie zauważałem, że są inni, dogadywałem się z nimi, mimo że czasem słabiej mówili po niemiecku. To było dla mnie naturalne środowisko.
Zwracam uwagę na to, czy człowiek jest dobry czy zły. Nieważne jest jego pochodzenie. Jesteśmy chrześcijanami a to zobowiązuje. Dlatego nie rozumiem, dlaczego pozwala się utonąć uchodźcom na morzu. To nie mieści się w mojej głowie. Cudzoziemców przybywa w Europie, ale nie tak dużo, jak się nam wydaje. W Niemczech jest ich w granicach 13 procent. W Szwajcarii, w której mieszkałem przez jakiś czas, 25 procent.
Wędrówki ludów były zawsze. My też to robiliśmy, zakładaliśmy przecież kolonie na innych kontynentach, a to nie było fajne. Teraz oni z tych kolonii jadą do nas. Przyznaję, że Europa się starzeje, społeczeństwo niemieckie też, jest nas coraz mniej. Potrzebna jest więc regulacja, ilu uchodźców powinno się wpuścić, aby nie dochodziło do antagonizmów. Ale powinno się to robić racjonalnie, a nie podsycać nienawiść wobec innych narodów. Tak robią populiści, których nie brakuje w każdym kraju.
Moim zdaniem trzeba z ludźmi rozmawiać i próbować znaleźć wspólny język. Bardzo lubię klimat Krakowa, gdzie można usłyszeć na ulicy czy w kawiarni niemal wszystkie języki świata. Fajne melodie, fajna atmosfera. I nie słyszę, aby się tam bili.
Dlatego uważam, że Polska powinna się bardziej otworzyć na imigrantów. To nie jest nic złego. Może inaczej myślą od nas, inaczej jedzą, ale są to ludzie tacy sami, jak my.
To, co powoduje szczególną ostrożność społeczeństwa, to odrębność religijna, obca chrześcijańskiej Europie.
Naszą religią powinna być miłość. Jak otworzę Biblię, to niemal w każdym fragmencie jest mowa o miłości. Dlatego to ona powinna być naszym wspólnym językiem.
Jeśli ktoś jest inny, trzeba się z tego cieszyć. Nie szukajmy skrajności, czytajmy Biblię i żyjmy nią na co dzień. A nie Biblia swoje, a my swoje. To jest obłuda.
Jednak problem z uchodźcami islamskimi narasta w Niemczech. Powstają swoiste getta uchodźców, dochodzi do ataków, bójek i gwałtów – to pana nie martwi?
Nie martwi mnie to bardziej ani mniej niż każde zło tego rodzaju. W każdym wypadku jest to ohydne przestępstwo.
Na relacjach polsko-niemieckich wciąż nierzadko cieniem kładzie się wojna. W Polsce czasem redukuje się Niemcy do państwa, która wybiela historię, nie chce brać odpowiedzialności za przeszłość, z kolei w Niemczech zapomina się o zbrodniach, które wyrządzono Polakom w czasie II wojny światowej. Annette Hess, autorka wydanej ostatnio także w Polsce powieści „W niemieckim domu” ocenia, że w każdej niemieckiej rodzinie milczano na jakiś temat związany z wojną, w jej domu też. A jak to było w pana rodzinie?
W moim domu był to temat codzienny. Podobnie u moich przyjaciół i obecnie w domach moich dzieci.
Niemcy mają swoją historię, która jest obrzydliwa. I nie można się tego wyprzeć. O zbrodniach nazistowskich uczyłem się w szkole, potem moje dzieci i teraz wnuki. Wiem, co kryje się pod hasłem Auschwitz i wiem, że Holokaust nigdy nie może się powtórzyć. A że jest garstka ludzi, która się tego wypiera, to nie mamy na to wpływu.
Jak wiadomo w moim kraju aktywnie działają nacjonaliści skupieni wokół NPD. To Narodowodemokratyczna Partia Niemiec – Unia Ludowa, partia o programie neonazistowskim, która jest kontynuatorką Niemieckiej Partii Rzeszy. Najwięcej jej członków jest z byłej NRD, czyli komunistycznego kraju. I w tym regionie najczęściej dochodzi właśnie do zamieszek na tle narodowościowym. To jednak nie obrazuje tego, co o innych nacjach myśli całe społeczeństwo niemieckie.
Mieszkałem w wielu miejscach w Europie i jestem otwarty na świat i innych. Obserwuję, że Europejczykom powodzi się coraz lepiej. Byłem w Hiszpanii i Austrii przed ich wejściem do Unii Europejskiej, obecnie też tam jeżdżę i widzę ogromną różnicę w standardzie życia, nastąpiła duża poprawa. Tak samo jest w Polsce.
Niemcy są wciąż niedoścignionym gigantem gospodarczym. Polacy postrzegają je jako silny kraj dobrobytu, a do niedawna jeszcze jako państwo, w którym panuje wielki ład i porządek.
A my tak myślimy o Szwajcarii czy choćby Skandynawii. Ale to pozytywnie nakręca. Warto się na kimś wzorować, piąć w górę, cały czas się rozwijać. Jeśli w swojej orkiestrze będę mówił, że już wszystko zrobiliśmy, co mieliśmy zrobić i nie da się więcej, to trzeba by było dać sobie spokój i zawiesić jej działalność. Nie można być całkiem zadowolonym z tego, co się robi. Trzeba dążyć do tego, aby było jeszcze lepiej.
To co charakteryzuje Niemców, to rzeczywiście słynny ordnung, czyli porządek. To jeden z filarów sukcesu gospodarczego. Jesteśmy też bardzo obowiązkowi i punktualni. W Niemczech jest wszystko jednoznaczne, przewidywalne. Kiedy się umawiałam na próbę z muzykami, to zawsze byli przed czasem, żeby się wcześniej zdążyć rozgrzać. Tutaj w Polsce różnie bywało (śmiech). Nie przychodzono na umówioną godzinę lub w ogóle, dla mnie to było niezrozumiałe. Z czasem się to bardzo poprawiło.
Widzę, że w Polsce żyje się coraz lepiej. Wasz kraj prężnie się rozwija, jest coraz niższe bezrobocie, miasta pięknieją. Warszawa to dla mnie takie typowe zachodnie miasto. Tam jest wszystko, co w każdej innej metropolii w Europie. Dlatego nie można narzekać, bo macie się czym pochwalić. Ale wyrównywanie szans i wzmacnianie potencjału gospodarczego to proces – nie od razu Rzym zbudowano.
Trzeba docenić te zmiany, które dokonały się na przestrzeni ostatnich lat. Choć oczywiście jest jeszcze dużo do zrobienia. Na przykład zmniejszenie chaosu administracyjnego, żeby nie tracić czasu na niepotrzebne ruchy. Nie mogłem głosować w wyborach samorządowych, bo w urzędach nie wiedzieli, jak w tej sytuacji postępować z obcokrajowcem. Trzeba było pisać podania do kolejnych urzędów w Polsce, później w Niemczech. Strata czasu, odpuściłem. Dla mnie jest oczywiste, że jak idę do niemieckiego urzędu, to wyciągam bloczek i wszystko załatwiam w jednym miejscu. Tak było w przypadku zakupu auta. Formalności trwały pięć minut.
Georg Weiss: Nie chcę zaśmiecać uszu słuchaczom, chcę, aby mieli ucztę dla ducha
Polacy są bardzo zabiegani, ale to nie jest produktywność. Spędzają zbyt dużo czas w kolejkach. Nierzadko cały dzień. To marnotrawstwo czasu. A można by było go spędzić w kawiarni czy na spacerze w parku. Rolą polityków jest, aby to poprawić. Dla dobra wszystkich.
Wróćmy do pana działalności muzycznej. Miejska Orkiestra Dęta w Starym Sączu w 2019 roku obchodziła setną rocznicę istnienia. Prowadzenie nieprofesjonalnej orkiestry to duża sztuka, bo muzycy są na różnym poziomie zaawansowania, a dzięki pana zaangażowaniu odnosi ona coraz większe sukcesy. Między innymi w 2017 roku zdobyła Złote Pasmo na XXIV Międzynarodowym Festiwalu Orkiestr Dętych „Złota Lira” w Rybniku, posypały się zaproszenia na festiwale do Rumunii, Włoch i Chorwacji. To musi być dla pana ogromna satysfakcja.
Obecnie w orkiestrze gra 60 osób. Mamy repertuar orkiestr dętych i symfonicznych, gramy też msze czy przemarsze. Członkowie orkiestry są po szkołach muzycznych, ale mają zazwyczaj inne zajęcia czy prace, więc potrzebna jest odpowiednia atmosfera, aby chcieli przyjść na próbę dwa razy w tygodniu. Musi się im coś dać, aby poczuli sens tego, co robią. I to się udaje. Widzę, że cały czas chcą nauczyć się czegoś nowego, wejść do ekstraklasy.
Żeby tak się stało, to wymagało konsekwentnej pracy. Miałem swój cel – chciałem pokazać, co można z tą muzyką zrobić, ale przede wszystkim zintegrować zespół, aby na przykład wyjść gdzieś razem. Chodziło o wspólne zaangażowanie, bez niego nic nie wyjdzie. Jeśli zrobię to po łebkach, to przyjdzie garstka osób. Dlatego cały czas podnoszę poprzeczkę. Można wiele osiągnąć, jeśli pracuje się efektywnie, więc do swojej pracy dyrygenta bardzo się przykładam, bo biorę za to pełną odpowiedzialność. Nie chcę zaśmiecać uszu słuchaczom, chcę, aby mieli ucztę dla ducha.
Bez mojej żony by to wszystko nie zadziałało. Pomaga członkom zespołu od strony merytorycznej. Gra na flecie, przerabia ze swoją sekcją nuty. Razem znaleźliśmy drogę, aby dojść do takiego celu, do jakiego chcieliśmy. Jesteśmy w tym spełnieni. Ludzie chcą przychodzić na nasze koncerty, biją nam brawo. Jesteśmy dumni z tego, co zagraliśmy.
Tygodnik TVPPolub nas
Cieszę się, że Stary Sącz ma swoją orkiestrę. Wszystkie sekcje są obsadzone i widzę, że jej członkowie dbają, aby dalej istniała. Oni mają dalej tę orkiestrę nieść, ciągnąć, bo ja nie będę tam przecież do końca życia. Mam 66 lat i chcę podróżować, poznawać świat i ludzi.
Rozumiem, że okres adaptacji w Polsce ma pan już za sobą. To za czym pan teraz najbardziej tęskni?
Nie zastanawiałem się nad tym. Staram się żyć każdą chwilą. Polskę uważam za moją drugą ojczyznę. Tak jak wcześniej wspomniałem, Polacy nie traktują mnie jak cudzoziemca, tylko jak swojego.
To czego mi brakuje tutaj, to wielkich koncertów. Takich, jakich można posłuchać na przykład w Katowicach. Byłem na występie Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia. To było wielkie przeżycie.
Tęsknię też za moimi dziećmi i wnukami, które mieszkają w Niemczech. Odwiedzamy się. Ubolewam jedynie, że lotnisko nie jest w zasięgu ręki (śmiech). Mieszkałem w wielu miejscach w Europie i jestem do tego przyzwyczajony. Dla mnie nieważne są granice, tylko człowiek.
– rozmawiała Monika Chrobak, dziennikarka Polskiego Radia
Georg Weiss studiował w Wyższej Szkole Muzycznej w Essen u prof. Reinholdta Knussta. Grał później w paru orkiestrach w Essen, Enschede w Hollandii, Phorzheim i Ulm. Został dyrektorem Szkoły Muzycznej w Lörrach w Badenii-Wirtembergii, 50-tysięcznym mieście leżącym niedaleko Bazylei. Na Akademii Muzycznej w Bazylei studiował dyrygenturę. Ukończył również studia podyplomowe w Trosingen, Karlsruhe, Monachium, Graz i Barcelonie. W Szwajcarii prowadził orkiestry dęte.
Zdjęcie główne: Bez mojej żony by to wszystko nie zadziałało. Gra na flecie, przerabia ze swoją sekcją nuty. Razem znaleźliśmy drogę, aby dojść do takiego celu, do jakiego chcieliśmy. Jesteśmy w tym spełnieni. Ludzie chcą przychodzić na nasze koncerty, biją nam brawo. Jesteśmy dumni z tego, co zagraliśmy – mówi Georg Weiss (na zdjęciu pierwszy od prawej). Jego żona Katarzyna Kierzkowska-Weiss stoi pierwsza od lewej, w drugim rzędzie (w marynarce, za flecistką w dłuższych blond włosach). Fot. Roman Wiśniak