Mojżesz ocalony. Jak szef Abwehry ratował cadyka z Otwocka
piątek,
20 grudnia 2019
Po wojnie cadyk stworzył największą na świecie żydowską organizację religijną. Chabad ma dziś w ponad stu krajach niemal pięć tysięcy rozmaitych instytucji, w tym 75 rozbudowanych ośrodków działających niczym chasydzkie ambasady, zaś liczbę wyznawców tego nurtu szacuje się na nawet dwieście tysięcy.
Wybuch wojny 1 września 1939 r. zastał cadyka Josefa Icchaka Szneursona w podwarszawskim Otwocku, gdzie prowadził seminarium talmudyczne, jesziwę Tomchej Tmimim.
Otwock był bardzo popularnym wśród warszawskich Żydów letnim kurortem, w którym działało nawet, wzniesione za niebotyczną wówczas kwotę dwóch milionów złotych, luksusowe kasyno z restauracją, kinem, salami teatralną i balową oraz pokojami hotelowymi (dziś w tym budynku na ul. Filipowicza 9 mieści się liceum).
Dla wielu Żydów największym magnesem Otwocka był jednak jego unikalny mikroklimat, sprzyjający leczeniu chorób płuc, a cadyk Szneurson był mocno schorowanym nałogowym palaczem.
Choć był już szóstym „rebe” (rabinem) lubawickich chasydów, cadyk Szneurson jeszcze nie miał imponującego „dworu” z nieprzebranym tłumem nieodstępujących go na krok ekstatycznie roztańczonych i rozśpiewanych wyznawców.
„Rozdygotane i rozwrzeszczane mrowie”
W tamtym czasie prym wiódł cadyk Abraham Mordechaj Alter z podwarszawskiej Góry Kalwarii (zwanej w jidysz Ger), którego „dwór” liczył ponad sto tysięcy zwolenników. Cadyk Alter dość często przyjeżdżał z wielką świtą kurować się do Otwocka, gdzie oprócz Szneursona rezydowali też niemal na stałe cadycy z Warki, Mszczonowa, Parysowa, Dęblina i Kozienic.
Dziś, gdy już nie ma w Polsce cadyków, „dworów” i chasydów najczęściej wspomina się ich u nas z nutą nostalgii, fascynacji i nawet żalu, że oto bezpowrotnie zniknął ten tak „egzotyczny” świat naszych żydowskich braci.
Ale prawda jest też taka, że w przedwojennej Polsce, w której kipiało żydowskie życie i gdzie zarazem nikt, nawet w najstraszniejszych snach, nie mógł przewidzieć czekającej Żydów zagłady, dość powszechnie, również wśród innych wspólnot żydowskich, postrzegano noszących czarne chałaty pejsatych chasydów jako irytujących zaślepieńców, „czarne, rozdygotane i rozwrzeszczane mrowie”.
Toteż gdy w 1932 roku, z okazji święta Szawuot do przebywającego w Otwocku cadyka z Kozienic ściągnął kilkutysięczny tłum chasydów, poczytny dziennik „Nowiny Codzienne” donosił:
Szał konwulsyjny ogarnął wielbicieli cadyka cudotwórcy. W Otwocku działy się wczoraj rzeczy niezwykłe, jakich w tem uzdrowisku nigdy jeszcze nie oglądano… Trudno na razie ustalić, co działo się na dziedzińcu willi cadyka. Jak o tem pisaliśmy w swoim czasie, rebe jest wizjonerem, wpada często w ekstazę, tarza się po murawie, tańczy i wydaje nieartykułowane okrzyki. Prawdopodobnie zaszło coś takiego i wczoraj, gdyż około 30 osób z tłumu uległo szokowi nerwowemu. Starzy brodaci kupcy zaczęli skakać na wysokość pół metra i wyżej. Zaczęli fikać kozły po ziemi i tańczyć. O godzinie 2-giej po południu pobrnęli drogą z Otwocka do Wiązowny. Na przestrzeni pięciu kilometrów działy się sceny godne zarejestrowania na taśmie dźwiękowej Paramountu. Ogarnięci szałem chasydzi tańczyli nie gorzej od Derwiszów tureckich. Tuż za nimi podążał tysięczny tłum, który rósł w miarę posuwania się po szosie. Koło Wiązowny chasydzi zaczęli rekwirować wozy i furmanki chłopskie, a w Teresinie dobili szybko targu i wynajęli samochód ciężarowy z napisem: „Woda sodowa i lemonjada". Na samochód ten wpakowało się pewnie z 50 osób, a na każdym wozie siedziało co najmniej po tuzinie. Gdy niezwykły ten pochód, przypominający epokę masowych zachorowań psychicznych w średniowieczu, dotarł do Wiązowny, miejscowa policja postanowiła nie dopuścić do wkroczenia tłumu na teren miasteczka. Derwiszów skierowano szosą lubelską na Garwolin, częściowo zaś na Miłosnę. Samochód ciężarowy musiał zawrócić.
Sztetle wcale nie przypominały smętnej, biednej i nudnej Anatewki ze „Skrzypka na dachu”.
zobacz więcej
Tak natomiast ten sam dziennik relacjonował odjazd innego cadyka z dworca kolejowego:
Tymczasem przy gotującej się do odjazdu lokomotywie dzieją się rzeczy niesamowite. Kilka smętnych czarno-atłasowo przybranych postaci z malowniczymi pejsami uwija się koło syczącego i prychającego parą parowozu. Szepczą jakieś niesamowite zaklęcia, głaszczą ściany maszyny, rzewnie i z uczuciem je całując. Są to prośby do lokomotywy, aby szczęśliwie dowiozła cudotwórcę na miejsce.
Jewsekcja na tropie
1 września 1939 r. to wszystko nie miało już znaczenia – nad polskimi chasydami zawisł wyrok śmierci, choć oni jeszcze tego nie wiedzieli. Nie bacząc na niemieckie bombardowanie, w towarzystwie kilkunastu uczniów swojej jesziwy cadyk Szneurson zdołał wrócić z Otwocka do Warszawy. Tak zaczęła się kolejna w jego życiu epopeja. Bo urodzony w 1880 roku cadyk ocierał się o śmierć nie pierwszy raz.
W czerwcu 1927 r. cadyk Szneurson został aresztowany w Leningradzie przez agentów sowieckiej policji politycznej OGPU. Za aresztowaniem stał Stanisław Messing, wiceszef OGPU, który był nawróconym na bolszewizm polskim Żydem. Był też czołowym aktywistą istniejącej w sowieckiej partii komunistycznej, skrajnie antyreligijnej Sekcji Żydowskiej (tzw. Jewsekcji) stawiającej sobie za cel tępienie tradycyjnej żydowskiej kultury, obyczajów i żydowskiej inteligencji.
Tymczasem działający jeszcze wtedy w ZSRS cadyk Szneurson wzywał swoich wyznawców, by bronili żydowskiej religii przed bolszewikami do ostatniej kropli krwi, a gdy w październiku 1926 r. na rabinicznym zgromadzeniu w Korosteniu uchwalono powołanie do życia żydowskich instytucji religijnych i mianowano cadyka ich honorowym przewodniczącym, Messing dostał doskonały powód, żeby zażądać dlań wyroku śmierci.
Aresztowanego pod zarzutem nielegalnej zbiórki funduszy na cele religijne cadyka osadzono na niesławnej leningradzkiej „Szpalerce”, gdzie przed natychmiastową egzekucją ocaliło go panujące w więzieniu przepełnienie i bałagan – zamiast w izolatce pomyłkowo umieszczono go w długim korytarzu pełnym innych więźniów.
Ten dodatkowy czas przyjaciele wykorzystali, by zwrócić się o pomoc do jedynej wówczas w Związku Sowieckim osoby mogącej cadyka ocalić – sprzyjającej Żydom wielkiej humanistce Jekatierinie Pieszkowej, pierwszej żonie zaprzyjaźnionego ze Stalinem Maksyma Gorkiego i zarazem przewodniczącej Politycznego Czerwonego Krzyża, który był jedyną legalną organizacją niosącą pomoc więźniom politycznym w ZSRR. Pieszkowa wstawiła się za cadykiem u premiera Aleksieja Rykowa i w wyniku jego interwencji wyrok śmierci najpierw zmieniono na dziesięć lat katorgi, a ostatecznie na trzy lata zesłania do Kostromy.
Ostatecznie, w 1934 r. cadyk przeniósł się na stałe z Rygi do Warszawy.
Przedwojenna Polska była niekwestionowanym światowym centrum żydowskiego życia religijnego. Również w rachubach cadyka Szneursona miała stać się nowym centrum chasydyzmu lubawickiego, znanego dziś na świecie jako Chabad.
Mądrość, rozum, poznanie
Założycielem tego odłamu chasydyzmu był cadyk Szneur Zalman Ben Baruch (1745-1813), który rezydował w miejscowości Lady pod Orszą (od czasów rozbiorów Polski Lady znajdowały się już w Rosji, a obecnie na Białorusi). Stworzył on zasady nowej judaistycznej nauki, którą nazwał ChaBaD, co jest hebrajskim akronimem trzech najwyższych kabalistycznych sefir, czyli emanacji boskiego światła: Chochma – mądrości, Bina – rozumu i Daat – poznania.
Tym samym, ten odłam chasydyzmu uznał, że „źródłem cnoty jest mądrość, istotą duszy jest rozsądek, a podstawą wiary jest wiedza, czyli poznanie”, co dość istotnie odróżniało go od klasycznego chasydyzmu, który odszedł od skomplikowanej ortodoksji judaizmu rabinicznego na rzecz mistyki, mesjanizmu oraz prostoty i radosnego odbioru świata. Innymi słowy, w przeciwieństwie do mocno osadzonego w plebejskich środowiskach chasydyzmu klasycznego, ruch Chabad postawił największy nacisk na studiowanie Tory, edukację dorosłych oraz misje religijne, stając się w ten sposób kuźnią chasydzkiej elity intelektualnej.
Pojęcie „Żyd” ma się kojarzyć z Holokaustem, nie z elitą finansową, akademicką, czy medialną. Nacji ocalonej z Holokaustu łatwiej jest osiągać swe cele manipulując poczuciem winy i nie całkiem czystym sumieniem wszystkich innych.
zobacz więcej
Potomkowie cadyka Szneura (stąd potem nazwisko Szneurson) przenieśli się do miejscowości Lubawicze w obwodzie smoleńskim i odtąd ten odłam chasydyzmu zaczęto też nazywać lubawickim (obecnie Chabad-Lubawicz).
Piątym i zarazem ostatnim cadykiem tych chasydów, który rezydował w Lubawiczach był Szalom Dow Ber (1860-1920), ojciec cadyka Josefa Icchaka Szneursona. Wielkim osiągnięciem cadyka Szaloma było założenie w 1897 r. w Lubawiczach seminarium talmudycznego Tomchej Tmimim (Zwolennicy Czystości) – pierwszej chasydzkiej jesziwy na świecie. Jej pierwszym dyrektorem zaś został zaledwie 17-letni wówczas Josef Icchak.
Po opanowaniu Rosji przez bolszewików Josef Icchak, który po śmierci ojca w 1920 r. został szóstym cadykiem lubawickich chasydów, musiał zarzucić plany stworzenia sieci jesziw w tym kraju i naturalnie zwrócił się ku Polsce.
Portret z przemytu
Pierwszą jesziwę Tomchej Tmimim założył w Warszawie już w 1921 r. (na nieistniejącej już ul. Mławskiej), potem kolejną w Otwocku, a później jeszcze w paru innych miastach. A gdy w końcu, w 1934 r. przeniósł się z Rygi do Warszawy sieć tych jesziw zaczęła cieszyć się dobrą reputacją. Znaczną część studentów stanowili chasydzi z Rosji, ale nie brakowało też uczniów z wielu innych krajów, w tym pokaźnej grupy z USA.
Drugim priorytetem działalności cadyka w Warszawie było organizowanie wsparcia dla prześladowanych Żydów w ZSRS. Dzięki zdobywanym na całym świecie funduszom cadykowi udało się stworzyć tam sieć potajemnych domów modlitwy, szkół i wydawnictw. Jego emisariusze, przebrani za zachodnich biznesmenów, przemycali do sowieckiej Rosji fundusze.
Znakiem rozpoznawczym nękanej przez bolszewików wspólnoty lubawickich chasydów w ZSRR był ukrywany po domach i traktowany z wielką czcią fotograficzny portret cadyka, również przemycany w wielkich ilościach z Polski. Faktycznie była to kopia zdjęcia paszportowego wykonanego w Leningradzie w 1927 r. przed deportacją cadyka na Łotwę. Jeszcze do lat 1970. za posiadanie tego portretu groziła chasydom w ZSRR surowa kara.
Canaris wkracza do gry
Na początku września 1939 r. jednak to nie rosyjscy Żydzi byli głównym zmartwieniem cadyka Szneursona. Jego pierwszą myślą po powrocie z Otwocka do Warszawy była ucieczka koleją do Rygi, ale tory były już zbombardowane przez Niemców.
Cadyk zaczął się więc ukrywać po rożnych domach chasydzkich wyznawców. Z pomocą znów miał mu przyjść Mordechaj Dubin, który mobilizował łotewskie MSZ do interwencji w Berlinie, aby Niemcy umożliwili cadykowi wyjazd z Warszawy na Łotwę w oparciu o jego łotewskie dokumenty. Dubinowi udało się też zaalarmować zwolenników lubawickich chasydów w USA.
Wprawdzie wtedy była to jeszcze nieliczna, mało znacząca grupa, ale obrana przez nią strategia okazała się niezwykle skuteczna – wynajęto bowiem młodego, błyskotliwego lobbystę Maxa Rhoadea, który prezentując cadyka jako „jednego z czołowych na świecie badaczy Tory (biblijnego Pięcioksiągu) i przywódcę wielkiej rzeszy wyznawców”, zdołał błyskawicznie dotrzeć do wielu wpływowych senatorów, sędziów i doradców prezydenta Franklina D. Roosevelta.
Jak wiadomo, ówczesna administracja amerykańska, w której nie brakowało jawnych sympatyków Hitlera, miała ewidentnie izolacjonistyczne nastawienie do wydarzeń w Europie i bardzo niechętny stosunek do kwestii wsparcia migracji Żydów do Ameryki. Jednak wobec narastającego nacisku środowisk żydowskich Roosevelt ostatecznie uznał, że pomagając cadykowi Szneursonowi, administracji, przynajmniej na jakiś czas, uda się spacyfikować ten nacisk.
Toteż już na początku października 1939 r. Amerykanie skontaktowali się z szefem niemieckiego wywiadu wojskowego Abwehry, admirałem Wilhelmem Canarisem. Ten z kolei uważał, że warto wyświadczyć przysługę Amerykanom, ponieważ to oni, według naiwnych rachub Canarisa, mogliby najskuteczniej oddziaływać na Brytyjczyków, aby wojna w Polsce nie przekształciła się w wojnę światową.
Do znalezienia cadyka w okupowanej Warszawie Canaris nie przypadkiem wyznaczył zaufanego majora wywiadu Ernsta Blocha, zasymilowanego pół-Żyda. Miał on nie tylko wywieźć cadyka z Warszawy, ale też popsuć szyki Gestapo i SS, które już polowały na prominentnych Żydów w Polsce.
– Pojedziesz do Warszawy, znajdziesz tego najbardziej ortodoksyjnego żydowskiego rabina na świecie i uratujesz go. Poznasz go bez trudu, bo wygląda jak Mojżesz – miał ponoć Canaris rozkazać Blochowi.
Więźniowie pod specjalnym nadzorem
Misja okazała się bardzo trudna, gdyż im częściej noszący oficerski mundur Bloch rozpytywał warszawskich Żydów o cadyka, tym częściej on, nieświadomy całej tej operacji, zmieniał kryjówki i fałszywe dokumenty tożsamości. Wreszcie, pod koniec listopada 1939 r. za pośrednictwem szwajcarskiego Czerwonego Krzyża udało się przekazać cadykowi wiadomość, że szukający go Bloch chce mu pomóc.
Ustalono, że Bloch wywiezie cadyka i część jego rodziny (łącznie 18 osób) jako rzekomych więźniów ciężarówką z Warszawy, a potem różnymi środkami transportu do Berlina – żeby zgodnie z zasadą najciemniej pod latarnią, zmylić tropy Gestapo.
Świadkowie wspominają, że do najgroźniejszego incydentu doszło w niemieckim pociągu, w którym Bloch umieścił cadyka i jego rodzinę w przedziałach pierwszej klasy. Na widok zajmujących te przedziały pejsatych Żydów w czarnych chałatach i futrzanych czapach (sztrajmłach) jeden z niemieckich oficerów, który z braku miejsc musiał podróżować w korytarzu, zaczął się ostro awanturować. Tylko sprawna interwencja Blocha, który tłumaczył mu, że to są specjalni więźniowie transportowani w ramach supertajnej misji, zapobiegła nieszczęściu.
W Berlinie natomiast, żeby cadyk i jego rodzina nie rzucali się w oczy, Bloch ulokował ich w centrum żydowskiej wspólnoty Jüdische Gemeinde, a potem osobiście eskortował w pociągu do granicy z Łotwą. 17 grudnia 1939 r. cadyk bezpiecznie dotarł do Rygi.
O tej bezprecedensowej operacji ratowania cadyka Szneursona przez niemiecką Abwehrę nakręcono w 2011 r. w Izraelu film dokumentalny „Rabin i niemiecki oficer” (reż. Larry S. Price), a z pewnością mógłby to być też doskonały scenariusz na film fabularny. Tym bardziej, że operacja ta nie była jedyną tego typu iście filmową historią z chasydzkimi cadykami w roli głównej.
Opcja włoska i węgierska
Nie mniej spektakularne były ucieczki z okupowanej Polski paru innych, i wówczas znaczniej bardziej znanych niż Szneurson, cadyków z legendarnym cadykiem Alterem z Góry Kalwarii na czele. On także, po wybuchu wojny, schronił się w Warszawie i z fałszywymi dokumentami ukrywał się po różnych domach. W jego przypadku, po interwencji środowisk żydowskich w Ameryce i Palestynie, użyto „opcji włoskiej”.
Polska jest bezcenna dla Izraela jako pomoc pedagogiczna w nauce żydowskiego patriotyzmu.
zobacz więcej
Hrabia Buniewski, ówczesny sekretarz ambasady USA w Warszawie, wykorzystał w tym celu swego szwagra, Walerego Tority, włoskiego emisariusza w Warszawie, który miał polską matkę. Tority zapewnił cadykowi i jego rodzinie włoskie wizy i 9 kwietnia 1940 r. cadyk z trzema synami zdołał opuścić Warszawę pociągiem, najpierw do Krakowa, a potem do Wiednia i Triestu.
W niektórych źródłach pojawiają się twierdzenia, że za wywiezienie cadyka Altera i jego rodziny Żydzi zapłacili Włochom w Warszawie gigantyczną łapówkę i że to właśnie z powodu pazerności Włochów do skutku nie doszedł drugi transport, którym miała wyjechać reszta rodziny cadyka, w tym jego córki i wnuki. Faktem natomiast jest, że najstarszy syn cadyka Meir odmówił opuszczenia Warszawy i Niemcy zamordowali go później w Treblince.
Ale bodaj jeszcze bardziej spektakularne były wojenne losy innego wielkiego cadyka – Arona Rokacha z Bełzu, legendarnego „cudotwórcy” i lidera chasydów galicyjskich. Posługując się fałszywymi dokumentami nieustraszony cadyk Rokach, skutecznie ukrywał się przed tropiącymi go Niemcami w gettach w Przemyślu, Wiśniczu, Krakowie i Bochni aż do maja 1943 r. W tym czasie Niemcy zgładzili ponad trzydziestu członków jego rodziny. Razem z nim ukrywał się też jego przyrodni brat, cadyk Mordechaj z Biłgoraja.
Obu ostatecznie uratował oficer węgierskiego kontrwywiadu, który ponoć był Polakiem. Oficer ten wymyślił iście diaboliczny plan wydobycia cadyków z getta w Bochni, a potem wywiezienia ich do Budapesztu. W tym celu wystąpił przebrany za niemieckiego oficera, natomiast cadyków przebrał za sowieckich generałów – jakoby jeńców wojennych, którzy mieli być w jakimś rzekomo „ściśle tajnym” celu dostarczeni na Węgry. Na szczęście cadyków udało się nakłonić na zgolenie bród i pejsów, zastąpienia futrzanych czap oficerskimi, a czarnych chałatów – sowieckimi mundurami. Dzięki czemu nikt na granicy nawet nie wziął ich za Żydów.
Po ośmiomiesięcznym pobycie w Budapeszcie, mimo silnych sprzeciwów lokalnej społeczności żydowskiej, która nie chciała dopuścić do opuszczenia jej przez „cudotwórcę” z Bełzu, obaj cadycy udali się w dalszą podróż do Stambułu. Tu doszło do komicznego incydentu – długo ważący każde słowo cadyk z Bełzu doprowadził tym do wściekłości przesłuchującego go na granicy brytyjskiego oficera, który w napadzie furii kazał aresztować obu cadyków jako niemieckich szpiegów. Dopiero interwencja gen. Chaima Herzoga, późniejszego prezydenta Izraela, spowodowała ich uwolnienie.
Odbudowane „dwory”
Po dotarciu do Palestyny w 1944 roku, cadyk Aron Rokach poświęcił resztę życia na odbudowę „dworu” chasydów bełskich, najpierw w Tel Awiwie, a potem w Jerozolimie, gdzie otworzył też pierwszą jesziwę tej wspólnoty. Zmarł w 1957 r., a jego grób jest największym i nadal najliczniej odwiedzanym na jerozolimskim cmentarzu Har HaMenuchot.
Z kolei cadyk Alter z Góry Kalwarii, który dotarł do Palestyny w 1940 r. i reaktywował swój “dwór” na terenie jesziwy Sfas Emes pod Jerozolimą, zmarł w 1948 r. podczas arabskiego oblężenia miasta. Z tego też powodu został pochowany na terenie jesziwy, a fasada jego grobowca (ohelu) została wzniesiona na wzór jego rezydencji w Górze Kalwarii.
Cadyk Szneurson obrał inny kierunek – Stany Zjednoczone i jak się miało okazać, był to strzał w dziesiątkę. Dzięki tej decyzji bowiem lubawiccy chasydzi stali się najliczniejszą i najbardziej wpływową wspólnotą chasydzką na świecie.
19 marca 1940 r. cadyk Szneurson przybył statkiem do Nowego Jorku. Tym razem witały go tłumy. Cadyk miał dla nich zdecydowane przesłanie – „Ameryka nie jest inna!” I bardzo szybko tego dowiódł.
W ciągu zaledwie dziesięciu lat, czyli do śmierci w 1950 r., udało mu się radykalnie zreformować i unowocześnić Chabad, co zaowocowało ogromnym wzrostem liczby wyznawców i wpływów. Oprócz rosnących jak grzyby po deszczu jesziw (w tym również dla kobiet) i domów modlitwy Chabad obrósł w sieć przedszkoli, instytucji dobroczynnych, wydawnictw, itd.
Globalna ekspansja
Tak powstały podwaliny pod globalną ekspansję Chabadu, którą zainicjował następca cadyka Josefa Icchaka i zarazem jego zięć, Menachem Mendel Szneurson (1902-1994). Ten wykształcony na Sorbonie siódmy cadyk lubawickich chasydów postawił nie na praktykowaną przez inne nurty judaizmu akcje misyjne wśród asymilującej się na całym świecie społeczności żydowskiej.
W rezultacie Chabad ma dziś w ponad stu krajach niemal pięć tysięcy rozmaitych instytucji, w tym 75 rozbudowanych ośrodków działających niczym chasydzkie ambasady, zaś liczbę wyznawców tego nurtu szacuje się obecnie na nawet dwieście tysięcy. Tak niebywały sukces organizacyjny cadyka Josepha Icchaka, a potem Menachema Mendela sprawił, że tego pierwszego część wyznawców uznała po śmierci wręcz za Mesjasza.
Wprawdzie charyzma Menachema Mendela przyczyniła się do wyciszenia takich poglądów, ale także po jego śmierci część lubawickich chasydów, których nazywa się „mashichistami”, nie uznała faktu jego zgonu i wciąż uważa go za „żyjącego Mesjasza” czy też „Mojżesza naszego pokolenia”. To również sprawia, że do tej pory nie ogłoszono formalnego następcy, czyli ósmego cadyka Chabadu.
Zamiast chałatu
W naszym kraju nie ma już polskich chasydów, nie ma już w Warszawie domu, w którym cadyk Szneurson założył jesziwę Tomchej Tmimim, a w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN nie ma po nim żadnej materialnej pamiątki. Zachował się tylko dom po jesziwie w Otwocku (przy ul. Słowackiego 22), ale obecnie jest wykorzystywany do celów mieszkaniowych i właściciel nie chce wpuszczać zaciekawionych nim przyjezdnych chasydów.