Można by nawet twierdzić, że to zaniepokojenie kierunkiem, w którym zmierza Polska, ale realia są raczej uniwersalne. Polski pisarz zabiera nas w niedaleką przyszłość. Trzeba odnotować fakt sięgnięcia po sprawnie napisany produkt współczesnej dramaturgii, tym ważniejszy, że dotyczy jednego z wyzwań współczesności.
Mamy tu przestrogę przed inżynierią społeczną. Inżynierią konstruowaną pod hasłami liberalnej wygody i nowoczesnego upraszczania rzeczywistości, ale kończącą się biurokratycznym przymusem, i to wobec świata literatury. Niepokój poczuli wspólnie, co ciekawe, konserwatywny pisarz Jakubowski i liberalny reżyser Artur Tyszkiewicz – a ja wraz z nimi.
W idealnie abstrakcyjnych dekoracjach Aleksandry Gąsior rozgrywa się groteskowy komediodramat z udziałem trzech osób. Perfekcyjnie wykonany przez Przemysława Stippę, Grzegorza Małeckiego i Martę Ścisłowicz. Jest nad czym myśleć, jest czego się bać.
Poza podium pozostają nadal świetne spektakle. I tak:
„Paradiso”, Andrzej Strzelecki. O międzywojniu barwnie, a uczciwie
Świetny inscenizator przede wszystkim komedii i widowisk muzycznych, sam napisał scenariusz i wyreżyserował widowisko osadzone w zasadzie (poza początkiem i finałem) w jednym miejscu: lokalu dla elit z roku 1938. Ten lokal o nazwie „Paradiso”, zgrabnie zaaranżowany przez scenografię Marka Chowańca, jest fikcyjny, znaczna część anegdot za to prawdziwa.
Mamy sensację, komizm do granic groteski i poczucie zaglądania za historyczne kulisy. Mamy paradę gwiazd z weteranami: Janem Englertem, Wojciechem Pszoniakiem, Piotrem Fronczewskim, Ewą Wiśniewską na czele.
Ja jednak cenię ten spektakl przede wszystkim za zdrowy stosunek do historii – ani to panegiryk, częsty dziś w ocenach Polski sanacyjnej, ani bezrozumne przyczernianie. Mnóstwo niuansów wychodzących poza sztampę naszej popkultury. A muzyka nie z lat 30., ale świetnie zaaranżowana przez Marka Stefankiewicza buduje nastrój i dyktuje zawrotne tempo.
„Aszantka”, Włodzimierz Perzyński. Jak grać klasykę? Tak
Młody reżyser Jarosław Tumidajski bierze tekst, z którego łatwo zrobić ramotę, i czyni z niej drapieżny traktacik – owszem o relacjach społecznych z końca XIX wieku, ale i o ludzkiej duszy. O hedonizmie i o człowieczeństwie. Nie przebiera aktorów we współczesne kostiumy (byłby to absurd sprzeczny z tekstem), ale filtruje jej realia przez naszą wrażliwość.
Nie wyszłoby to tak błyskotliwie, gdyby nie koncertowa obsada – Paulinę Gałązkę i Katarzynę Dąbrowską wyróżniam dodatkowo.
„Cena”, Waldemar Łysiak. Moralitet z rozlicznymi przewrotnościami