Taka wizja samego siebie: znoszony sweter (typu polo), tani, koloru khaki. W wykroju dekoltu zamiast głowy – czerwień. Nad ramionami – coś jakby poświata. A z błękitnego tła, dookoła koszulki rozpiętej na podobieństwo Ukrzyżowanego, groźnie sterczące odłamki szkła.
Oto bolesny autoportret Władysława Hasiora.
Autoportret z chandrą
Była połowa lat 80. ubiegłego wieku. Już po stanie wojennym, lecz przed przełomem (ustrojowym, mentalnym). Zatytułował tę pracę „Autoportret z chandrą”. Nietrudno zinterpretować jej wymowę. Nie trzeba być wytrawnym znawcą sztuki, żeby odczuć ból, emanujący z kompozycji.
Już za życia Hasiora mówiono o nim: genialny, ale kontrowersyjny. Za życia, które trwało 71 lat. Za spektakularnego życia.
Przypadło ono na ostatnią dekadę przedwojenną (urodził się w maju 1928), aż do końca pierwszej dekady naszej transformacji (zmarł 14 lipca 1999, w dniu narodowego święta Francji).
Pół roku po wylewie, który spowodował niedowład prawej ręki, jednak intelektualnie sprawny, układał cykle slajdów – swoje artystyczne archiwum, źródło inspiracji i motywów. Guz mózgu sprawił, że zaniechał nawet tej aktywności.
Dwadzieścia lat po śmierci Władysława Hasiora, Muzeum Tatrzańskie, gdzie jest trzon jego dorobku, podjęło decyzję o remoncie. Na ten czas eksponaty powędrowały do różnych magazynów, a istotna część – na wystawę w Galerii Opera, w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie.
Szpada przy swetrze
Mam takie wspomnienie: przyjechał z pokazem slajdów na plener w Osiekach – w pobliskim Koszalinie pracował nad rzeźbą plenerową „Ogniste ptaki”. Była sama końcówka lat 70. ubiegłego wieku, Hasior u szczytu sławy, wiecznie młody, z bujną plerezą, nadużywający, ale zawsze umysłowo trzeźwy.