Na korytarzach spluwaczki dla gruźlików
A skąd się brała tak potężna władza San-Epidu? Polska była krajem biednym, zaniedbanym, odbudowującym się po strasznej wojnie. Jednym z największych problemów, szczególnie pierwszych dwóch powojennych dekad, a i później nie było lepiej, były fatalne warunki sanitarne. Wynikały nie tylko z uwarunkowań politycznych i gospodarczych, ale i też cywilizacyjnych.
Lodówki pojawiły się w domach tak naprawdę w połowie lat sześćdziesiątych. I pojawiały się stopniowo, bo były luksusem trudno dostępnym. Latem ludzie masło chłodzili w naczyniach z zimną wodą.
Poważnym problemem były niektóre choroby takie jak gruźlica. Trudno sobie dzisiaj wyobrazić, ale jeszcze na początku lat siedemdziesiątych w publicznych instytucjach, w tym na korytarzach placówek służby zdrowia, były ustawiane spluwaczki dla gruźlików.
Efektem złych warunków sanitarnych były więc częste zbiorowe zatrucia w różnych placówkach takich jak szkoły, szpitale, przedszkola, żłobki i zakłady pracy. Te zatrucia szczególnie masowo występowały w upalne letnie miesiące. San-Epid działał więc jak straż pożarna. Gasił ogniska zapalne, zanim z tego mogło zrobić się coś groźniejszego.
Władze decydowały i tak co ujawnić, a co zostawić w tajemnicy. Pozwalano jednak piętnować kierowników brudnych placówek gastronomicznych, bo lepiej jak ludzie skupiali się na skutkach, a nie na przyczynach takiej sytuacji.
Jerzy Ambroziewicz opisuje w książce pierwszą naradę po przyjeździe delegacji ze stolicy:
Paru obecnych poczuło się tak, jakby im sufit zleciał na głowę. Lekarz staruszek o bogatej wojskowo-medycznej karierze zaczął być napastliwy.
– A szafa? – zapytał.
– Jak szafa, doktorze? – zwrócono się w jego kierunku, sadząc, że byłemu sztabowcowi może coś z lekka pokręciło się w głowie. Staruszek jednak nie ustępował.
– Pancerna szafa. Gdzie jest? – ciągnął ze wschodnim zaśpiewem. – Ta z zalakowanymi kopertami, z planem działania na wypadek ospy? Nie macie takiej szafy i kopert, co?
– Nie mamy – odpowiedzieli wysłannicy z Warszawy.
– No to, znaczy się, trzeba do pracy – zawyrokował staruszek. I widać było, że staje się coraz bardziej energiczny i żwawy.
Witamy i żegnamy się bez podawania rąk
Skoro nie było procedur, to tworzono je ad hoc. I tak w urzędzie miasta wszystkie jednostki uznały, że podporządkowują się wydziałowi zdrowia i na czas walki z epidemią będą mu podlegać.
Skala wrocławskiej epidemii spowodowała, że miasto musiało zostać otoczone kordonem sanitarnym. Ludzie musieli poddawać się obowiązkowym szczepieniom. Unikającym groziła wysoka kara finansowa. Z miasta nie można było wyjechać, ani też nie można było do niego pojechać.