Na wystawie „Lekcja fruwania” zostaną zaprezentowane również pana wycinanki. One obecnie najbardziej pana zajmują?
Tak, sprawiają mi wiele przyjemności. W 2011 roku miałem poważną operację serca. Wtedy w ogóle straciłem zainteresowanie rysunkiem. Miałem pewne komplikacje. To znaczy serce po operacji było już zdrowe, ale mentalnie nie byłem w dobrej kondycji. I nagle odkryłem wycinanki. Robię je skalpelem na czarnym papierze; wycinam drzewa, figury, różne sytuacje.
Robię to dla siebie. Raczej ich nie pokazuję. Dopiero teraz, na wystawie w Zachęcie, odbędzie się pierwszy duży pokaz tych wycinanek.
Wróćmy do „Guardiana”. W 2009 roku było głośno, po tym jak w „Rzeczpospolitej” ukazał się pana rysunek, przedstawiający dwóch mężczyzn biorących ślub, a także, za nimi, mężczyznę z kozą na sznurku, który zwraca się do niej: „Jeszcze tylko ci panowie wezmą ślub i zaraz potem my”. Zdaje się, że środowiska gejowskie starały się wpłynąć na kierownictwo londyńskiej redakcji, aby ta zerwała z panem współpracę.
Wysłali listy do Alana Rusbridgera. Odpowiedział im, że jego nie interesuje, co rysuję poza „Guardianem”. I że w redakcji jestem uznawany za najlepszego rysownika na świecie (śmiech). Skomplementował mnie.
Ale jak te listy przyszły, to nagle poczułem, że coś może się wydarzyć. Otóż pamiętałem, jak niegdyś, po jednym z artykułów w „Guardianie”, odbyła się pod redakcją demonstracja gejowska. Protestujący żądali zwolnienia autorów tekstu i przeprosin.
I zostali oni zwolnieni?
Nie, ale dla redakcji na pewno nie było to przyjemne. Zwłaszcza, że zablokowano ulicę, nie mogły nią przejechać samochody itd.