Prawdziwym mistrzostwem w tej dziedzinie wykazuje się sztab obecnego prezydenta. Niemal na każdym materiale wyborczym, nawet na mównicy na wiecu Trumpa, można zobaczyć wezwanie do działania: „wyślij wiadomość TRUMP na numer 88022”. Sam lokator Białego Domu zachęca to wysyłania esemesów na swoim prywatnym medium – koncie twitterowym, które śledzą 73 miliony użytkowników.
Do niewielkich „elektorakcików”
Ktoś sceptyczny mógłby zapytać: a w jaki sposób takie esemesy wysłane na nr 88022 można potem wykorzystać? Odpowiedź brzmi: w każdy. Nadana z telefonu wiadomość pozwala zidentyfikować wyborcę, a następnie otwiera wrota do konkretnych informacji na jego temat, które są zgromadzone w przepastnych archiwach internetu i w zakupionych bazach danych. Dzięki nim sztab wyborczy dowiaduje się o tym, co nadawca esemesa wpisywał na mediach społecznościowych, czy posiada broń (jeśli tak, to raczej będzie bronił drugiej poprawki do konstytucji), jak spędza wolny czas i jakie czasopisma prenumeruje.
Mając tak szczegółową wiedzę, pracownicy sztabów zaczynają działać. Zazwyczaj odpowiadają spersonalizowanymi esemesami, które – wykorzystując informacje o wyborcy i używając bliskich mu argumentów – zachęcają go do działania, głównie do wpłaty pieniędzy na konto.
Brad Parscale był szefem kampanii kandydata Donald Trumpa w mediach elektronicznych w 2016 r. Od tamtej pory bez przerwy pracuje nad reelekcją Trumpa. W 2016 wykorzystał Facebooka i Google’a (kontrolują ponad połowę rynku internetowych reklam), dzięki którym prezydent uzyskał tanim kosztem skrojony niemal pod każdego wyborcę przekaz.
Podstawą były informacje zgromadzone w bazach danych. „Zamieniliśmy komitet wyborczy Partii Republikańskiej (RNC) w największą kopalnię danych w historii” – przyznał niedawno Parscale. W technologii politycznej to kolejny krok do przodu po słynącej ze świetnej bazy danych oraz z mikrotargetowania kampanii wyborczej Baracka Obamy.
Parscale, człowiek bez politycznego doświadczenia, doszedł do tego samego, co szefowie Facebooka czy Amazonu: to algorytmy rządzą w internecie ludzkimi zrachowaniami. I wyciągnął z tego wnioski. Jednorodne reklamy w ogólnokrajowej telewizji niewiele dadzą, potrzebne są reklamy skierowane do konkretnych grup elektoratu, do niewielkich nawet „elektoracików”. Dla przykładu: inaczej namawia się grających w paintballa wdowców w północnej Florydzie, a inaczej żony wojskowych z pobliskiej bazy US Army.
Na początku był ponoć tylko samotny Parscale ze swoim laptopem, kupujący reklamy na „Fejsie”. Potem udało mu się przekonać Trumpa (który do rozrzutnych nie należy), aby zainwestować w tę akcję więcej. Inne pomysły: używanie Snapchata, sławetne relacje na żywo na YouTubie i Facebooku, wreszcie wspomniane już udoskonalone kampanie zachęcające do wpłat na komitet wyborczy przy użyciu esemesów.