Dowodem tej niedojrzałości są niedawne obrazki ze śródziemnomorskich plaż, holenderskich klubów lub berlińskich parków, gdzie ludzie, zwłaszcza młodzi, ostentacyjnie drwili sobie z zagrożenia, bawiąc się w najlepsze i stwarzając tym samym ryzyko dalszego rozprzestrzeniania się wirusa. Tymczasem jeśli coś jest dziś pewne, to tylko jedno: im dłużej potrwa pandemia, tym wywoła poważniejsze skutki.
Nie da się wykluczyć, że będziemy musieli się nauczyć żyć z zagrożeniem. Bo nie wiadomo, kiedy pojawi się szczepionka lub skuteczny lek na koronawirusa – mówi się, że badania mogą zająć około półtora roku. To wystarczająco długo, aby wywrócić cały nasz dotychczasowy świat do góry nogami.
Indywidualizm postrzegany dziś jako szczytowa forma samorealizacji człowieka może nabrać zupełnie nowego znaczenia. Stanie się rodzajem przekleństwa losu, wymuszoną mizantropią, gdzie fizyczny kontakt z innymi zostanie ograniczony do minimum. Już wcześniej nasza kultura, oferując nowe rozwiązania technologiczne, podążała w stronę zaniku więzi społecznych, ale teraz proces ten zacznie nabierać rozpędu. Praca? Głównie zdalna. Szkoła? Na platformie e-learningowej. Kultura? W internecie. Znajomi? W sieciach społecznościowych. Zakupy? W wirtualnym sklepie. A kto je dostarczy? Być może dron albo autonomiczna ciężarówka (to nie science-fiction, są już takie projekty).
Dziś jesteśmy na etapie, w którym ludzie uciekają od siebie. To naturalny odruch w dobie zarazy. W średniowieczu, gdy przez Europę przewalała się „czarna śmierć”, unikano wszelkich skupisk ludzkich. W VI wieku dawne rzymskie metropolie zarosły krzewami i po jakimś czasie zamieniły się w ruiny. Życie przeniosło się na prowincję, gdzie w izolowanych społecznościach trudniej było się zarazić. Gospodarka i życie publiczne przeżywały upadek.
W tej chwili ulice europejskich miast również są puste. Wprawdzie nigdzie nie uciekamy (choć mieszkańcy Budapesztu przenoszą się podobno masowo do wiejskich dacz), ale poukrywaliśmy się w domach i trzymamy się od siebie na dystans. Tak jest bezpieczniej. Jak długo jednak jesteśmy w stanie to wytrzymać? Miesiąc, kilka miesięcy, może więcej?
Jeżeli pandemia potrwa dłużej, to niewykluczone, że miasta czekać będzie stopniowe wyludnianie. Ci, którzy przyjechali tu w poszukiwaniu lepiej płatnej pracy, wrócą do siebie. Część bowiem straci pracę, a inni będą mogli wykonywać ją na odległość. Wraz z mieszkańcami zaczną znikać zatrudniające ich firmy (niektóre zamienią się w wirtualne), nie będzie się budować nowych domów, a ceny nieruchomości spadną. Miasta stracą dużą część dochodów, pogorszą się usługi publiczne, takie jak np. komunikacja miejska, ale to akurat nie będzie miało dużego znaczenia, bo większość pozostałych mieszkańców będzie poruszać się samochodami. Nikt nie będzie się martwił śladem węglowym. Wszyscy za to będą tęsknić do dawnej normalności i do pulsującego życia.