Cywilizacja

Leki na COVID-19. Czyli co jest skuteczne w walce z koronawirusem i jaką rolę odgrywa w tym zgaga

Żyjemy już z COVID-19 od czterech miesięcy. Zamknięci w domach. Często spanikowani i mający już tego po dziurki w nosie. Chcemy leku, a nie terapii cudotwórcy, która działa „niemal w 100 proc. przypadków” tylko w jednym miejscu na świecie – w Marsylii.

Gdy myślimy o COVID-19, to chcielibyśmy po prostu „zabić wirusa na śmierć”, niczym zarazki wc-kaczką w reklamie. Nic dziwnego, że i szefowi największego światowego mocarstwa takie skojarzenia chodziły kilka dni temu po głowie. Co spowodowało konsternację mediów na konferencji prasowej oraz stosowną liczbę wypadków, polegających na napiciu się wybielaczy chlorowych przez część Amerykanów zaślepionych pandemicznym lękiem. Jak wynika z badań sondażowych, na szczęście aż 98 proc. z nich nie wstrzyknęłoby sobie dożylnie owych środków do czyszczenia toalet etc. Co z pozostałymi 2 procentami?

Nie róbmy takich głupstw – chlor do basenu też nie będzie pomocny. A i tego spróbowali – zanim nawet Donald Trump wystąpił, chyba niechcąco, w najbardziej tragicznej reklamie Cloroxu w historii – pewni amerykańscy małżonkowie, powiększając grono aniołów. Nie wszystko co ma przedrostek „chlor” leczy COVID-19.
Prezydent USA Donald Trump wraz z gubernatorem Luizjany Jonem Belem Edwardsem w Owalnym Gabinecie w Białym Domu, 29 kwietnia 2020 r. Podczas spotkania dr Anthony Fauci, dyrektor Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych, powiedział, że wyniki wczesnych testów leku remdesivir są „całkiem obiecujące”. Fot Doug Mills / The New York Times / Pool / Getty Images
Uwaga: CHLOROCHINALDIN TEŻ NIE. Bo ten lek to pochodna substancji zwanej hydroksychinoliną. Zaś najsłynniejszy ostatnio na świecie lek w terapii COVID-19, hydroksychlorokina, zastosowana najpierw w Marsylii przez charyzmatycznego dr. Didiera Raoulta, to pochodna chininy. Nawet w Wikipedii znajdziemy oba niezbędne wzory – to jest jak z cudzołóstwem i wchodzeniem do bożnicy bez nakrycia głowy w starym, a dobrym szmoncesie: nie ma porównania. To są na pierwszy, drugi, a nawet trzeci rzut oka zupełnie inne substancje.

Charyzma nie leczy

Tu żarty się kończą, bo objedzenie się chlorochinaldinem to co najwyżej biegunka, a gorzej, gdy ktoś by się objadł, dzięki recepcie wymuszonej na jakimś znajomym lekarzu, wymienioną wyżej chlorokiną czy jej hydroksy-pochodną, aby się „zabezpieczyć przed kowidem”. Kto był kiedyś w podróży kilkutygodniowej do krajów malarycznych i zabezpieczał się chlorokiną przed złapaniem plazmodium, wywołującego tę śmiertelną chorobę w ramach pogryzienia przez komary, wie, jakie koszmarne bywają tu skutki uboczne. Wątroba chce z nas po prostu żywcem wyskoczyć, nieprawdaż? Długotrwałe zaś branie tego leku (niezbędne przy niektórych chorobach nabytych w tropikach) to znaczne ryzyko problemów z sercem.

Coraz bardziej się też okazuje, że mimo tweetu Donalda Trumpa na temat hydroksychlorokiny (pierwszego klinicznego wpisu w historii jego urzędowania w Białym Domu, z 21 marca, entuzjastycznego, choć średnioobjawowych pacjentów wyleczonych przez Raoulta było raptem, uwaga: 6!), mimo „wyników chińskich badań” oraz pielgrzymek ciągnących dziś do Marsylii z całej, objętej wszak kwarantanną narodową Francji, mimo wreszcie zaangażowania rządów USA, Francji i Brazylii finansowego w badania i politycznego w wypromowanie terapii prof. Raoulta, a nawet mimo jego niewątpliwej charyzmy… terapia owa w zrandomizowanych badaniach klinicznych okazała się mało skuteczna. Co nie zmienia, że chlorokinę wykupiono z aptek na całym świecie. Nie wiem, czy gratulować jej producentom.
Donald Trump promował ostatnio hydroksychlorochinę, popularny lek przeciw malarii w połączeniu z antybiotykiem azytromycyną, jako potencjalne lekarstwo na COVID-19. – Razem wzięte mają prawdziwą szansę, aby stać się jednym z największych „game changerów” w historii medycyny – napisał prezydent USA na Twitterze. Fot. John Phillips / Getty Images
Żyjemy już z COVID-19 od 4 miesięcy. Zamknięci w domach. Często spanikowani i mający już tego po dziurki w nosie. Chcemy leku, a nie terapii cudotwórcy, która działa „niemal w 100 proc. przypadków” tylko w jednym miejscu na świecie – w Marsylii. Albo głównie wobec polityków i celebrytów, bo gazety piszą o cudownie uzdrowionych sławach, ale nie przelecą się do kostnicy na lodowisku, poszukać tych anonimowych, którym hydroksychlorokina nie pomogła. A imię ich Legion. Ja też byłam miesiąc temu entuzjastyczna – bo to było jakieś pierwsze światełko w tunelu[1].

Dziś jednak… Każda kolejna publikacja (są już w obiegu trzy, z czego jedna jako preprint, czyli wstępna wersja, przed opublikowaniem jej w naukowym czasopiśmie) dotycząca marsylskiego cudu, pochodząca z owego ośrodka medycyny tropikalnej, zamiast być coraz lepiej metodologicznie przeprowadzoną, coraz pełniejszą, coraz lepiej przedstawioną, jest coraz słabsza. Choć pacjentów przewija się w nich coraz więcej. Poza wyrażoną na piśmie wolą leczonych przyjęcia „kombinacji marsylskiej” i pozytywnego wyniku testu na SARS-CoV-2, nie jest jasnym, dlaczego zostali oni zakwalifikowani do podania leku. Nie wiemy, jakie i jak ciężkie były ich objawy, nie wiemy, jak zostali dobrani, z kim porównani etc. W badaniu klinicznym aktywności leku nie wystarczy bowiem stwierdzić, że „motylek ma jedno skrzydełko bardziej”. Trzeba jeszcze powiedzieć bardziej jakie i od czego bardziej.

Kolejne zatem kraje, raczej cichcem, wycofują się z nakazywania kombinacji marsylskiej w terapii. A i we Francji poza Marsylią leczy się raczej inaczej. W Strasbourgu np. lekiem tocilizumab, do którego jeszcze, jako obiecującego, powrócę. Masowy sukces hydroksychlorokiny w rękach prof. Raoulta jest dyskusyjny w świetle wyników z innych ośrodków medycznych. Oczywiście można mówić, że to nie żadna „medycyna oparta na faktach”, tylko zmowa naukowych elit, zwłaszcza francuskich, przeciw kontrowersyjnemu, a gwałtownie wypromowanemu koledze, ale… Jak by to ujął Gombrowicz: „jak ma zachwycać, kiedy nie zachwyca?”.
Francuski lekarz i mikrobiolog Didier Raoult, dyrektor Zespołu Badawczego Infekcji i Tropikalnych Chorób Zakaźnych w Marsylii, podczas spotkania z mediami w marcu 2020 r. Fot. Moura F/Alpaca/Andia/Universal Images Group via Getty Images
Solidarność pięciu terapii

„En fin, bref” (krótko mówiąc), jak by w tym momencie zwinęli dyskusję na dowolny, przydługo rozwijany temat Francuzi. Przejdźmy do innych leków, których nazwy nie pozwalają ich pomylić z popularnym płynem do czyszczenia muszli klozetowych. I często mają w sobie sylabę „vir”, czyli coś wspólnego z wirusem. Było od początku oczywiste, że w sytuacji narastającej pandemii obok prób znalezienia czegokolwiek nowego (co zajmie mnóstwo czasu tak w procesie projektu, jak i badań klinicznych we wszystkich fazach i wreszcie w rejestracji), trzeba maksymalnie przeskanować wszystko, co firmy farmaceutyczne i narodowe czy kontynentalne agencje rejestrujące leki mają w rękach.

Zasadniczo metody na to są dwie: eksperymentująca w naturze i eksperymentująca w krzemie. Po pierwsze zatem, wielkie firmy farmaceutyczne i agencje rządowe typu amerykańska FDA (Agencja Żywności i Leków) są w posiadaniu bibliotek substancji chemicznych. Tu stosowne roboty selekcjonują preparaty zarejestrowane (to są grube tysiące związków), rozpipetowują masowo do maleńkich dołeczków w stosownych rozcieńczeniach, następnie przeprowadzają analizę in vitro toksyczności tych związków dla nowego wirusa. Czyli szukają tego, co do wirusa jakoś pasuje i go zablokuje. W systemie wysokiej przepustowości – czyli w sposób zautomatyzowany i bardzo szybko.

Druga metoda wymaga posiadania nie tyle robotów, co rzeszy bioinformatyków, speców od „big data” i krystalografii. Biorą oni bowiem zaklęte w krzemowym komputerowym wnętrzu struktury chemiczne owych tysięcy zarejestrowanych substancji i próbują je przyłożyć do struktur białkowych wirusa SARS-CoV-2. Co jest wykonalne, bo jak SARS-CoV-1 dał nam w kość niemal 20 lat temu na znacznie mniejszą skalę, to przynajmniej zanalizowano dogłębnie część jego białek (zanalizowano tzw. Spike, czyli białko fuzyjne na powierzchni wirusa, które tworzy słynną koronę, umożliwiając mu interakcję z receptorem komórki człowieka – przyczepienie się i przeniknięcie przez jej błonę
[2]). Teraz zatem trzeba, także in silico, podmienić w strukturach tych białek sprzed dwóch dekad niektóre elementy (aminokwasy) tak, by białka te zaczęły wyglądać jak należące do SARS-CoV-2. I można szukać blokerów w zamkniętej w krzemie, a nie w słoiczkach i fiolkach, bibliotece substancji chemicznych zarejestrowanych jako leki.

Czary-mary, czyli co na pewno nie pomoże na COVID-19

Żerowanie na strachu.

zobacz więcej
Obok tego zaś, w połowie marca Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) obmyśliła, a potem wdrożyła globalny program o dobrze brzmiącej w polskich uszach nazwie „SOLIDARITY”. Chodzi o to, by właściwie każdy lekarz w każdym zakątku świata mógł wykorzystać pięć prostych schematów terapeutycznych zaproponowanych przez WHO, a potem sprawozdać bezpośrednio wyniki swych działań w bardzo prostej ankiecie. W ten sposób ma powstać globalna i nadająca się do analizy statystycznej baza danych, umożliwiająca poprawną i przyspieszoną ocenę skuteczności klinicznej owych schematów.

Ostatecznie zdecydowano się na porównanie ze sobą skuteczności pięciu terapii:

1) zwyczajowej, obowiązującej jako schemat anty-COVID-19 w danym kraju;
2) eksperymentalnego leku przeciwwirusowego Remdesivir, do którego jeszcze wrócę;
3) kombinacji dwóch leków z terapii HIV/AIDS zwanych Lopinavir/Ritonavir, o których nie ma co długo gadać, bo już widać, że w randomizowanych badaniach COVID-19 nie działają znacznie lepiej, niż nic;
4) kombinacji powyższej, uzupełnionej interferonem beta, silnym immunomodulatorem;
5) oraz o chlorokiny lub hydroksychlorokiny i owych leków w kombinacji „marsylskiej”, czyli podawanych z antybiotykiem azytromycyną.

Ponieważ pomysł marsylski był tak powszechnie rekomendowany, to wielu pacjentów wyrażając zgodę na terapię, a to niezbędne w tej czy innej formie, wybierało właśnie tą. Z leków z listy WHO, opracowanej głównie ze względu na „case reports” (szczegółowy opis przypadków) z Wuhan, warto pomówić chwilę o remdesivirze, a potem już zajmiemy tym, czego na tej liście nie ma.

Nadzieja, którą dał remdesivir

Remdesivir to eksperymentalny produkt amerykańskiej firmy Gilead Sciences Inc., specjalizującej się w lekach przeciwwirusowych. Mają na tapecie preparaty związane z terapią HIV, HBV i HCV (przewlekłe wirusowe zapalenie wątroby typu B i C), grypą. Już ponad dekadę temu tamtejsi chemicy opracowali grupę leków, do których należy remdesivir, blokujących namnażanie RNA wirusa[3]. I choć kilka dni temu na stronie WHO na chwilę pojawiła się informacja, jakoby remdesivir nie działał w kwestii COVID-19, to natychmiast niemal ja zdjęto i określono jako pomyłkę.
Główna siedziba Gilead Sciences Foster City w Kalifornii, 29 kwietnia 2020 r. Firma ogłosiła wstępne wyniki badania chorych po podaniu remdesiviru, w których po pięciodniowej dawce leku poprawił się stan co najmniej 50% pacjentów z koronawirusem i ponad połowa została wypisana ze szpitala w ciągu dwóch tygodni. Fot. Justin Sullivan / Getty Images
Chyba słusznie, bo na łamach „Science” sprawozdano jednocześnie wyniki badań remdesiviru opublikowanych w „New England Journal of Medicine”, które raczej budzą nadzieję. Choć znowu, ponieważ lek był podarowany przez firmę 20 szpitalom dla ratowania życia pacjentów, to wyniki uzyskane dla 53 chorych trudno uznać za pochodzące z badania klinicznego, nawet jeśli tylko 2 zmarło, co cieszy. Nie było ono bowiem randomizowane, czyli lek podano po prostu pacjentom w najbardziej krytycznym stanie i tylu chorym, dla ilu starczyło na 10 dni wlewów dożylnych w zaproponowanej przez firmę dawce dobowej. Lek nie jest nowy i był już w badaniu klinicznym w czasie ostatniej epidemii Eboli. Pokładano w nim wtedy spore nadzieje, ale spisał się gorzej niż tzw. przeciwciało monoklonalne (zaraz wyjaśnię, co to za „zwierz”), blokujące wnikanie owego zabójczego wirusa do komórek.

Aż 60 proc. pacjentów (przypominam – w stanie krytycznym) doświadczało jednak jakiegoś skutku ubocznego podawania tego leku. Dlatego też na łamach z kolei „British Medical Journal” pojawił się tekst mówiący wprost: lek jest obiecujący, szkoda czasu na takie zabawy – zróbcie prawdziwe randomizowane badanie kliniczne fazy trzeciej remdesiviru w COVID-19
[4].

Ze strony internetowej firmy Gilead (muszę przyznać, na plus, że bardzo powściągliwej w kwestii leku na koronawirusa) można się dowiedzieć, że prowadzonych jest siedem dużych badań klinicznych randomizowanych (wyniki jednego z nich, z University of Chicago Medicine, są bardzo obiecujące, jeśli ufać przeprowadzającym je lekarzom rozmawiającym z reporterami „Science”). Także amerykański NIAID (Narodowy Instytut Alergii i Chorób Zakaźnych) prowadzi własne, randomizowane badanie, gdzie remdesivir jest jednym z leków proponowanych pacjentom. W Polsce jest eksperymentalnie stosowany – wedle mojej wiedzy – w czterech ośrodkach medycznych.

Co stosujemy, a czego brakuje na liście WHO

W naturze czy w laboratorium? Gdzie się urodził COVID-19

Proces, w ramach którego potwór powstał (tylko nieco inny) jest możliwy do przeprowadzenia.

zobacz więcej
Pierwszy lek spoza listy Światowej Organizacji Zdrowia, a wykorzystywany wobec COVID-19 także w Polsce, to mesylan kamostatu. Lek stosowany jako inhibitor naszych ludzkich proteaz serynowych – czyli np. trypsyny, enzymu produkowanego w dwunastnicy, a pozwalającego nam trawić białka z pożywienia. Czasem jednak trypsyna i inne hamowane przez mesylan proteazy są aż nadto aktywne i niszczą nam organizm. Tak jest np. w przewlekłym zapaleniu trzustki. Na wirusa SARS-CoV2 lek nie działa bezpośrednio, a jednak uniemożliwia jego wchodzenie do komórek – in vitro – na zasadzie zupełnie innej niż chlorokina [5]. Cały czas nie ma wyników potwierdzających jego istotną statystycznie kliniczną skuteczność, ale „jest obiecujący”, zwłaszcza w kombinacjach.

A kombinacje są ważne, bo skoro wirus szybko mutuje, to może zmutować tak, by uodpornić się na działanie jakiegoś leku. Stosowanie dwóch-trzech leków jednocześnie, o ile drastycznie bardziej nie obciąża organizmu pacjenta, ma co do zasady co najmniej tę przewagę nad monoterapią, że trudniej się wirusowi uodpornić na leczenie.

Kolejnym sposobem na terapię COVID-19, wdrożonym również w Polsce, jest korzystanie z surowicy ozdrowieńców. Otóż ludzie, którzy przeszli COVID-19 i w których organizmach nie ma już cząsteczek wirusa (tu przypominam: wirusa nie można zabić, bo nie jest żywy – to zdolne do replikacji w naszych komórkach cząsteczki zakaźne, a nie żywe komórki), mają w swej krwi jeszcze przez jakiś czas przeciwciała skierowane przeciw SARS-CoV-2. Pozwala to potwierdzić ich zachorowanie w teście immunologicznym.

Nie wiadomo wprawdzie jeszcze, czy powstaje pamięć immunologiczna faktu zachorowania – a zatem, czy ozdrowieniec ponownie może za jakiś czas zapaść na COVID-19 i czy szczepionka w ogóle ma głęboki sens. Ale wiadomo, że te przeciwciała pomagają dojść do zdrowia. Są bowiem naszą bronią przeciw wirusowi. Ponieważ powstają dopiero ok. 8-14 dni od zakażenia, a potem narastają, to ozdrowieniec ma ich sporo, a człowiek w krytycznym momencie choroby – niewiele lub jeszcze nic. Trzeba mu zatem przetoczyć surowicę ozdrowieńca wyładowaną przeciwciałami. Tak leczono już hiszpankę 100 lat temu, H1N1 w 2009 r. (wówczas tzw. świńska grypa), metodę tę zastosowano również przy SARS, MERS i dziś też się ją wykorzystuje.
Szpitale w Nowym Jorku testują famotydynę – czyli popularny lek na zgagę, sprzedawany pod marką Pepcid – jako lekarstwo na COVID-19 po tym, jak zaobserwowano lepsze wyniki u niektórych pacjentów koronawirusowych w Chinach stosujących tę terapię. Fot. Paul Hennessy / NurPhoto via Getty Images
Przeciwciało niejedno ma imię i przy okazji remdesiviru i Eboli wspomniałam wyżej, że lek z Gilead przegrał walkę o palmę pierwszeństwa z „przeciwciałem monoklonalnym”. To wytwarzane w laboratorium, dzięki tzw. hybrydomie mysio-szpiczakowej [6], specyficzne i dowolnie wybrane przez uczonych konstruktorów przeciwciało. Jest ono stosowane w terapii wielu chorób, zwłaszcza nowotworów, dziś zaś robi furorę w zakaźnictwie. Zwłaszcza, że może być produkowane dość masowo i przestało być niebotycznie drogie.

Najfajniej by było, żeby takie przeciwciało monoklonalne hamowało łączenie się wirusowego białka Spike z naszym ACE2 (to enzym na powierzchni komórek w płucach, tętnicach, sercu, nerkach i jelitach, który służy też jako punkt wejścia koronawirusa) i wnikanie „korony” do komórek. Nad takowym usilnie pracuje np. dr Jacob Glenville z Kalifornii, występujący w paradokumencie Netflixa pt. „Pandemic”. Jego przeciwciało monoklonalne przeciw SARS-CoV-1, zrobione 10 lat temu, nie działa hamująco na inwazję SARS-CoV-2, trzeba zatem obmyślić i zrobić teraz nowe. To się nazywa immuno-inżynieria obliczeniowa.

Istnieje jednak już od 10 lat lek-przeciwciało monoklonalne, stosowane w terapii COVID-19 coraz powszechniej, zwłaszcza we Francji, aczkolwiek nieblokujące Spike’a. To produkt firmy Roche zwany tocilizumab (znany jako lek Actemra). Owo szwajcarskie przeciwciało działa w ten sposób, że specyficznie blokuje receptor naszego własnego, silnie prozapalnego białka związanego z reakcją odpornościową, tzw. interleukiny 6. Dawniej tocilizumab był stosowany w reumatoidalnym zapaleniu stawów, czyli gośćcu. Dziś jest jak znalazł u tych chorych na COVID-19, którzy mają podwyższony poziom tej interleukiny, oraz objawy „burzy cytokin”, czyli m.in. wysokiej gorączki i skrajnego zmęczenia. Przeciwciało to hamuje szaleństwo własnego układu odporności u tych, których płuca są już bardzo uszkodzone przez SARS-CoV-2.

Refluks chroniący przed śmiercią?

I wreszcie bohaterka ostatnich 72 godzin, czyli famotydyna. A prościej rzekłszy – Pepcid na nadkwasotę. Mając na uwadze wynikłe z paniki i szkodliwe dla zdrowia zniknięcie z aptek chlorokiny, nowojorscy uczeni (m.in. z Columbia University) badając tani jak barszcz i znany od 50 lat lek na nadkwasotę zachowali ścisłą tajemnicę. Obawiali się, że też będzie masowo wykupywany i tysiące ludzi zatrują się przez nieodpowiedzialne samoleczenie. Ale nie ma takiego sekretu, który nie stałby się jawny, zwłaszcza, że historia jest pasjonująca.

Zwierzęta ratują ludzi przed epidemią. Czy myszy, lamy i fretki pomogą zwalczyć koronawirusa?

Dobry dawca przeciwciał mógł zawsze liczyć na drapanie za uchem i soczystą marchewkę.

zobacz więcej
Otóż wojskowy lekarz misji specjalnych, wirusolog i epidemiolog dr Michael Callahan, będąc w misji w Wuhan nie potrafił zrozumieć, dlaczego czasem biedni, starzy i schorowani wieśniacy chińscy jednak nie umierają na COVID-19. Wziął ich dokumentację medyczną i okazało się, że wielu z nich ze względu na wiek miało refluks i zgagę. A że byli biedni, to nie stać ich było na nowoczesne środki, typu blokery pompy protonowej, czyli IPP, a brali leki starszej generacji, czyli właśnie famotydynę. Statystycznie wyglądało to nieźle, informacja zatem została zapamiętana i zabrana do domu. Gdzie właśnie nadchodził koronawirusowy sztorm.

Famotydyna blokuje receptory zwane H2, a wiążące znaną wszystkim alergikom histaminę. Receptory owe sterują powstawaniem soku żołądkowego, a famotydyna je blokuje. Refluks zatem się zmniejsza. Co to ma jednak do wirusa? Okazuje się (dzięki wielkiej bioinformatycznej pracy Roberta Malone z Alchem Laboratories), że famotydyna może wiązać się z kluczową proteinazą wirusa [2].

Famotydyna „wyskoczyła” w analizie in silico, ale nie została wyłapana w analizie eksperymentalnej wielu substancji zarejestrowanych, jakie opisałam wyżej. Pacjentom w kończącym się i pozytywnym badaniu klinicznym podawano aż 9 dawek dobowych stosowanych przy nadkwasocie, ale we wlewach dożylnych, a nie pastyleczce do pogryzienia. Pacjenci korzystający z tego eksperymentalnego pomysłu na leczenie COVID-19 muszą mieć wydolne nerki, o co nie jest łatwo w rozwoju tej choroby, zwłaszcza w stadium terminalnym.


Na Uniwersytecie Columbia przeprowadzono własne badanie retrospektywne dokumentacji 1620 pacjentów z COVID-19 pod kątem ich przeżycia i ewentualnego wcześniejszego leczenia nadkwasoty. Uzyskano wyniki statystycznie istotne. Wprawdzie cały pomysł narodził się w sekrecie w czasach, gdy królowała hydroksychlorokina, zatem badania kliniczne rozpoczęto połączeniem obu preparatów. Ale dziś staje się coraz bardziej jasne, że to sama famotydyna daje radę. Jak to jednak w medycynie bywa, zwłaszcza po historii z marsylskim cudem, lepiej dokończyć na spokojnie te badania. Zwłaszcza, że w tym samym czasie w USA rusza proces sądowy wytoczony producentom bliskiej kuzynki famotydyny – ranitydynie – o to, że ich lek jest rakotwórczy.
Na sam koniec – mój osobisty faworyt. Bo ciągle musimy myśleć o nowym, realnie skutecznym leku. To pomysł prof. Krzysztofa Pyrcia z Krakowa, czyli pochodne chitozanu zwane HTCC, o których usłyszeliśmy miesiąc temu. Miałyby one, jak to cukry, kleić się do równie „ocukrzonego” z natury białka Spike i uniemożliwiać mu interakcję z ACE2. To już jednak na zupełnie inną opowieść. O lekach, których jeszcze nie ma, ale są bardzo potrzebne i mogą realnie być, jak to ujął w swym tweecie prezydent Trump, jak „game changer”.

– Magdalena Kawalec-Segond, doktor nauk medycznych, biolog molekularny, mikrobiolog, współautorka „Słownika bakterii”, popularyzatorka nauki prowadząca stronę Naukovo.pl

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy



Przypisy:



[1] Dlaczego to może teoretycznie działać? W skrócie: lek przeciwmalaryczny chlorokina ma jednocześnie niemałe własności przeciwzapalne. Obniża bowiem gorączkę w mechanizmie nieco innym, niż aspiryna czy ibuprofen (niejako obok nich na ścieżkach naszego metabolizmu) i redukuje aktywności podstawowych elementów prozapalnych w układzie odporności. Ponadto lek ów, wchodząc do komórek sprawia, że rośnie im pH, co utrudnia fuzję osłonki błonowej koronawirusa z naszą błoną komórkową – a więc ogranicza wnikanie wirusa do komórki. Wreszcie też, lek „oblepia się” jonami cynku i wprowadza je do komórki, a to ogranicza działanie wirusowego enzymu odpowiedzialnego za powielanie cząsteczek materiału genetycznego koronawirusa. Tyle teoria i badania in vitro wykonane już podczas epidemii SARS w 2005 roku. Sięgnęli po nią zatem chińscy lekarze, pionierzy w walce z pandemią COVID-19. W stosowanej w Marsylii kombinacji azytromycyna, z której Chińczycy nie korzystali, miałaby pomagać zwalczać bakteryjne zapalenia płuc, towarzyszące temu wywoływanemu przez SARS-CoV-2. WRÓĆ

[2] Oprócz białka Spike zanalizowano w ten sposób enzym namnażający kwas nukleinowy, tzw. polimerazę RNA, a także enzym niezbędny do pocięcia powstającego – jednego, wielkiego i długiego – prekursora wszystkich białek wirusa, tzw. proteinazę. Tę samą proteinazę, którą w połowie marca zanalizował co do specyficzności jej działania na substraty białkowe prof. Marcin Drąg z Politechniki Wrocławskiej. Taka analiza pozwalałaby w przyszłości opracowywać leki blokujące działanie tego kluczowego dla SARS-CoV-2 enzymu. WRÓĆ

[3] Są to tzw. analogi adenozyny. Sama adenozyna jest niezbędna, by powstawały kwasy nukleinowe, a te analogi szczególnie chętnie się wbudowują w RNA, czyli materiał genetyczny takich wirusów, jak „korona”. Mają bowiem spore powinowactwo do bardzo szczególnego enzymu, który pozwala owym wirusom, tak Eboli, jak i SARS-Cov-2, powielać swój RNA (czyli RNA-zależnej RNA polimerazy). Gdy taki analog się przyłączy, enzym buduje wadliwe cząstki RNA, a te już generują wirusy niezdolne do zakażania ludzkich komórek – choroba ustaje. WRÓĆ

[4] Bo jeśli chodzi o obecnie szalejącego koronawirusa, to ta terapia jest eksperymentalna i remdesivir nie jest zarejestrowany we wskazaniu do leczenia COVID-19 ani żadnej innej choroby wirusowej, gdyż w badaniach nad Ebolą, jako się rzekło, przepadł. Jednak miał fazy 1 i 2, wiadomo, na ile jest toksyczny, na ile bezpieczny, jak dawkować. Jak to jednak bywa i w innych przypadkach, trzeba tu nadal przebadać, jak na lek reagują pacjenci reprezentujący różne grupy wiekowe i postaci kliniczne tej choroby, szukając takiej sytuacji, gdzie efektywność jest najwyższa, a toksyczność najniższa. WRÓĆ

[5] Otóż hamuje on nasz ludzki błonowy enzym, o trudniej i niewdzięcznej nazwie TMPRSS2. Ten zaś jest koronawirusowi niezbędny, gdyż jego najsłynniejsze białko, czyli Spike, musi zostać niejako „przycięte”, aby mogło się połączyć z naszym ludzkim receptorem, czyli ACE2. Dopiero wtedy wirus może wejść do komórki ludzkiej. Czyli nie wejdzie ani bez ACE2 (ale tego zahamować nie możemy, bo jest nam do życia niezbędne), ani bez TMPRSS2. A to właśnie przyblokowuje mesylan kamostatu. WRÓĆ

[6] Myszy podaje się konkretny antygen, po czym izoluje z niej limfocyty B. Każdy z nich wytwarza jakieś konkretne przeciwciało, wiążące się z dużym prawdopodobieństwem z tym antygenem. Taki limfocyt łączy się z nieśmiertelną komórką nowotworu ludzkiego – szpiczaka. Powstaje nieśmiertelna hybryda produkująca konkretne przeciwciało na stosownej pożywce, w zasadzie w nieskończoność. Można przetestować je wszystkie i wybrać terapeutycznie najstosowniejsze. Do tego samego antygenu mogą bowiem pasować różne przeciwciała monoklonalne, bo taki antygen – czyli np. obce białko – ma różne domeny. WRÓĆ

Źródła:


https://www.sciencemag.org/news/2020/04/france-s-president-fueling-hype-over-unproven-coronavirus-treatment?utm_campaign=news_daily_2020-04-13&et_rid=379130090&et_cid=3284539

https://www.sciencemag.org/news/2020/04/these-drugs-don-t-target-coronavirus-they-target-us?utm_campaign=news_daily_2020-04-03&et_rid=379130090&et_cid=3272266#

https://www.pnas.org/content/117/17/9490

https://www.sciencemag.org/news/2020/04/new-york-clinical-trial-quietly-tests-heartburn-remedy-against-coronavirus?utm_campaign=news_daily_2020-04-27&et_rid=379130090&et_cid=3304734

https://www.biorxiv.org/content/10.1101/2020.03.29.014183v1

Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.