Dla portali, rozgłośni radiowych i stacji telewizyjnych to nie był news wart uwagi. Wiadomość, że przewidziana na 7 czerwca beatyfikacja prymasa Stefana Wyszyńskiego zostaje z powodu pandemii bezterminowo odłożona, pojawiła się w mediach dopiero godzinę po briefingu kardynała Kazimierza Nycza. I nie wywołała szumu.
A przecież nic nie zapowiadało takiego obrotu sprawy. Przeciwnie, jeszcze tydzień wcześniej, kiedy raczej było pewne, że z masowej Mszy Świętej na placu Piłsudskiego z powodów sanitarno-epidemiologicznych nic nie wyjdzie, w kręgach kurii warszawskiej rozważane były – z informacją dla kręgów rządowych – dwa warianty uroczystości: w Świątyni Opatrzności Bożej lub w katedrze św. Jana Chrzciciela w Warszawie.
Oba kościoły są duże, Świątynia Opatrzności – nawet ogromna. Z kolei w katedrze znajduje się otoczony czcią grób kardynała prymasa Stefana Wyszyńskiego. Zakładając, że 7 czerwca nadal panowałyby jakieś (bo są przecież znoszone) ograniczenia kontaktów społecznych i że Świątynia Opatrzności czy katedra świętojańska nie mogłyby być całkiem wypełnione, i tak zmieściłyby się w nich delegacje z każdej diecezji.
Przyjmując, że byłaby to jednak Świątynia Opatrzności, można z kolei założyć, że otaczające ją parkingi – niemal błonia – też pomieściłyby sporo osób, nawet gdyby miały one stać w stosownej odległości od siebie. Ludzie wykazali się przecież sporą dyscypliną w czasie ostrej kwarantanny, więc dlaczego nie uznać, że nagięliby się do zaleceń również w czasie tej uroczystości?
Ludzie się już naczekali
Szukałam komentarza u znajomych z kręgów watykańskich, bo w Watykanie także zostały odłożone wszystkie uroczystości tego typu. Dawny pracownik Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych był jednak zdziwiony decyzją z Warszawy, bo uważał, że w kraju ta wyczekana uroczystość z niewielką nawet liczbą uczestników – ale nagłośniona i transmitowana przez media – przyniosłaby wiele dobrego, ludziom, Kościołowi i Polsce.