Czasem za nim tęsknię. Ale nie można mu przecież żałować nieba
piątek,
5 czerwca 2020
Ojciec Święty był w dobrym humorze, machał sobie laseczką i powiedział do nas: „Co kołyska, to klaryska” – wspomina papieskie żarty s. Teresa Izworska z Klasztoru Sióstr Klarysek w Starym Sączu. Miasto było jednym z przystanków Jana Pawła II podczas pielgrzymki do Polski w czerwcu 1999 roku.
Na starosądeckich błoniach papież Polak kanonizował wówczas księżnę krakowską, błogosławioną Kingę, założycielkę zakonu. W uroczystości wzięły udział klaryski, które specjalnie na tę okoliczność uzyskały od nuncjusza apostolskiego pozwolenie na wyjście poza klauzurę.
Siostra Teresa Izworska była wtedy przełożoną klasztoru. Opowiada, z jakim uporem, przezwyciężając chorobę Jan Paweł II przybył na Sądecczyznę, wspomina jego nauki – „w dzisiejszych czasach trudne do przyjęcia” – a także niezapomniane chwile bardziej prywatne: „papieskie ciasteczka”, którymi się zajadał, czy pomoc przy dźwiganiu ciężkiego relikwiarza.
TYGODNIK TVP: Jak wygląda codzienność za kratami?
SIOSTRA TERESA IZWORSKA: Nasz dzień jest przeplatany modlitwą i pracą. Wstajemy bardzo wcześnie, w dni powszednie o godzinie 4:.45, w świąteczne o godzinie 5:15. Zaczynamy modlitwą brewiarzową, potem jest msza święta w Kaplicy św. Kingi, następnie kolejna modlitwa. Po śniadaniu idziemy do pracy. Każda z nas ma inne obowiązki – jest ich bardzo dużo, na przykład w kuchni, w kościele, w ogrodzie czy przy porządkowaniu domu. Dużo czasu zajmują nam też urzędnicze sprawy, bo obiekt jest wiekowy i zabytkowy. Są konieczne konserwacje, czy remonty.
O godzinie 11: 45.spotykamy się w chórze zakonnym, czyli w górnej kaplicy klauzurowej i tam się modlimy. Potem jest obiad. Jeśli nie jest to dzień pokutny, to po posiłku mamy 45 minut tak zwanej rekreacji. Rozmawiamy ze sobą, wymieniamy się doświadczeniami, śmiejemy się, żartujemy. Taka swobodna, siostrzana rozmowa. Podobną chwilę mamy w godzinach wieczornych.
O godzinie 14.00 rozpoczynamy ćwiczenia duchowne, później – aż do nieszporów – również pracujemy i czego nie zdążymy zrobić, uzupełniamy jeszcze wieczorem. Po kolacji idziemy na ostatnią liturgiczną modlitwę dnia, czyli kompletę. Podsumowując: zazwyczaj jest to osiem godzin modlitwy, osiem godzin pracy i osiem godzin snu. Ale czasem ten rytm jest zaburzony.
Teraz, w czasie epidemii, o godzinie 20:30 razem z innymi zakonami, kapłanami i wiernymi odmawiamy dodatkowo cząstkę różańca w intencji świata, ojczyzny, o uwolnienie od pandemii koronawirusa i we wszystkich innych trudnych sprawach, o które proszą nas ludzie. A próśb jest bardzo dużo. Zbieramy je ze skrzynki w kościele, przychodzą też do nas mailem, telefonicznie czy przez sms. Teraz bez nowoczesnych technologii, internetu byłoby trudno to wszystko ogarnąć (śmiech).
O co najczęściej proszą ludzie?
O modlitwy w intencji zdrowia – obecnie dużo jest przypadków nowotworów, nawet dzieci często chorują. Prośby dotyczą też między innymi wybłagania zgody w rodzinie, uwolnienia z różnych nałogów czy nawet od złych duchów. Do dręczeń przez demony może dojść na przykład wtedy, gdy ktoś żyje przez dłuższy czas w grzechu ciężkim.
W jakich okolicznościach siostry mogą wyjść poza klauzurę? Taka szczególna okazja była między innymi podczas wizyty Ojca Świętego w Starym Sączu, ale poza tym?
Z klasztoru możemy wychodzić tylko w wyjątkowych sytuacjach, na przykład dla poratowania zdrowia, do szpitala czy sanatorium. Możemy odwiedzić ciężko chorych rodziców, ale już nie możemy uczestniczyć w ich pogrzebie.
Na wyjście poza klauzurę musimy uzyskać specjalne pozwolenie od przełożonej, czy od biskupa. Jeśli są to trzy miesiące nieobecności, to taką zgodę musi wyrazić Stolica Apostolska.
Kiedy papież Jan Paweł II przyjeżdżał do Polski, to zawsze dla zakonów klauzurowych było osobne pozwolenie – wtedy kilka sióstr mogło być na spotkaniu z Ojcem Świętym. W ramach jego wizyty w Starym Sączu mogłyśmy być na zewnątrz w większej liczbie. Wtedy w zakonie było 30 sióstr, na plac papieski wyszło w sumie 20. Część została w klasztorze, aby przypilnować domu i przygotować go na przyjęcie papieża. Swój człowiek wie, gdzie co jest.
Dariusz Karłowicz, filozof: Przez długi czas III RP ratowała obecność Jana Pawła II. Kiedy go zabrakło, problemy wybuchły ze zdwojoną siłą.
zobacz więcej
Kult założycielki klasztoru, księżnej Kingi, zaczął rozszerzać się szybko już po jej śmierci w 1292 roku . Została beatyfikowana w 1690 roku w Rzymie przez papieża Aleksandra VIII. Trzeba było czekać aż trzysta kolejnych lat. by długie zabiegi wpisania jej do katalogu świętych zostały uwieńczone sukcesem. Przypieczętował to ostatecznie papież Polak.
Od zawsze mówiło się, że to nasza święta matka. Na każdym etapie swojego życia była wierna Panu Bogu: jako dziecko, księżna, małżonka, wdowa, potem zakonnica. Zawsze miała też wielkie serce dla drugiego człowieka. Podobno jej śmierci cały czas czuło się obecność duchową księżnej Kingi. W sytuacjach trudnych czy nawet beznadziejnych zwracano się do niej o pomoc.
Były oczywiście obawy, czy dojdzie w końcu do jej kanonizacji, bo tyle pokoleń sióstr się o to modliło i ciągle były jakieś przeszkody: a to zabory, a to wojny. Nagle w listopadzie 1998 roku dostajemy wiadomość, że Ojciec Święty przyjeżdża do Polski i chce błogosławioną Kingę wynieść na ołtarze.
Miesiąc później była u nas Komisja Watykańska oraz rządowa, aby zbadać plac i środowisko, czy będą warunki przyjęcia papieża wewnątrz klasztoru. Rozpoczął się czas wytężonej pracy. Było tylko parę miesięcy na przygotowanie się do uroczystości i pomieszczeń na przyjęcie świty papieskiej. Wszystko trzeba było dopiąć na ostatni guzik.
Przyjazd Ojca Świętego do Starego Sącza do ostatniej chwili stał jednak pod znakiem zapytania z powodu pogarszającego się stanu zdrowia papieża.
W przeddzień jego wizyty było już wielkie poruszenie na placu papieskim. Kilka z sióstr, które miały pełnić funkcje liturgiczne, uczyło się, jak się poruszać i zachowywać podczas niesienia darów czy relikwii. A tu dochodzi do nas wiadomość, że Ojciec Święty nie celebrował mszy świętej na krakowskich Błoniach, bo lekarze mu zabronili. Był chory, miał gorączkę i nie było wiadomo, czy pojawi się u nas. Ja jednak byłam dziwnie spokojna. Pomyślałam sobie: „Niech się stanie wola Boża. Wszystkim Pan Bóg kieruje i co będzie to będzie”.
Mimo niepewności co do przyjazdu papieża nie przerwano przygotowań. Ludzie całą noc czuwali i modlili się na placu. W zakonie prawie nie zmrużyłyśmy oka. I rankiem, o godzinie 8 dowiadujemy się, że Ojciec Święty jedzie do Starego Sącza! Jak nam później przekazano, uparł się, aby tu być. Powiedział lekarzom: „Tam na mnie czekają, siostry modlą się o zdrowie dla mnie i dobrą pogodę”. No i postawił na swoim. Nasza radość była nie do opisana.
Szybko postanowiłyśmy udać się na plac. Przed boiskiem sportowym, które mija się po drodze, zatrzymała nas policja, mówiąc, że jedzie prezydent Węgier i trzeba poczekać, aż nas minie. Wtedy powiedziałam: „Kto tu jest ważniejszy, prezydent czy Kinga?” (śmiech).
W końcu nas puszczono i dotarłyśmy na miejsce. Szłyśmy czwórkami do sektora. Ceremoniarz z białym parasolem był na przodzie. Komentator, który był na Ołtarzu Papieskim, powiedział do zgromadzonych tam ludzi: „Siostry klaryski przyszły, zaintonujmy im pieśń Niechaj nam żyją” Orkiestra zagrała i wszyscy na placu zaczęli śpiewać.
Siostry, które zostały w klasztorze pomyślały, że Ojciec Święty przyjechał, więc prędko pobiegły przed telewizor. A tu patrzą, jak maszerują klaryski. To był dość zabawny widok. Długo się śmiałyśmy, że nas tak ograno.
Ludzie na placu byli bardzo zdziwieni, że nas tyle tam jest, bo dodatkowo przyjechały też siostry z innych naszych domów w Polsce, więc była nas dość spora grupa. Czekałyśmy na Jana Pawła II z niecierpliwością, bo wizyta się opóźniała. Miał przylecieć helikopterem, a przyjechał samochodem. Ale Bogu dziękować wszystko się dobrze potoczyło.
To musiała być ogromna radość i przeżycie dla sióstr, być tak blisko Ojca Świętego.
Oczywiście, to było dla nas wielkie szczęście. Jak przyjechał na starosądeckie błonia, młode siostry od razu spontanicznie zrobiły dużo hałasu na jego widok, tak bardzo się cieszyły z tego spotkania. Potem dostawałyśmy telefony z komentarzem od ludzi, że jesteśmy całkiem normalne (śmiech).
Karol Wojtyła „dzielił się tym, co odkrył, co przeżył, czym się zachwycił, czego się przestraszył”.
zobacz więcej
Podczas celebry klaryski niosły trumienkę z relikwiami św. Kingi, na ołtarz, do ucałowania przez papieża. Są tam między innymi jej kości piszczelowe. Ja natomiast szłam z obrazem św. Kingi. Towarzyszyła mi siostra z zakonu w Zamościu. Zdecydowałyśmy, aby do komunii do Ojca Świętego poszły siostry z innych naszych domów, a my udałyśmy się do innego kapłana. Chciałyśmy, aby one również miały szansę doświadczyć bliskości papieża.
Przed samym aktem kanonizacji naszej matki chór zaśpiewał „Litanię do Wszystkich Świętych” . Wtedy wydawało mi się, jakby niebo zeszło na ziemię, że wszystko śpiewa i gra, każda gałązka, każdy kwiatek. Zrobiła się ładna pogoda, chmury się uniosły wysoko, pokazały się góry. Tego nie da się opisać. To było coś niesamowitego.
Podczas celebracji papież podkreślił troskę roztaczaną przez św. Kingę nad Starym Sączem, że całe miasto jest jak gdyby jej sanktuarium. Wtedy jeszcze bardziej poczułyśmy świętość tego miejsca.
Od początku miałam przekonanie, że Bóg na pewno wybierze najlepszy czas i najlepsze miejsce. I to się sprawdziło. Księżna Kinga została kanonizowana na swoich włościach, przy swoim klasztorze, który założyła. I jej siostry miały możliwość brać udział w tej uroczystości. Nasze pragnienia się spełniły.
Podczas homilii Ojca Świętego padło takie znamienne przesłanie: „Nie lękajcie się chcieć być świętymi. Uczyńcie nowy wiek erą ludzi świętych”.
To jest wyzwanie. Świętość jest w zasięgu ręki, dla każdego według jego stanu, powołania i zadań, które wykonuje, ale w sumie to nie jest takie łatwe. Również dla nas. Ludzie nieraz myślą, że jesteśmy już za życia święte i lepsze od wszystkich. A to nie jest do końca prawda. Tak samo jak inni podlegamy słabościom, ułomnościom, ale Bóg wybrał nam właśnie taką drogę. Dzięki Jego łasce staramy się ją wiernie realizować. Same byśmy na to nie wpadły, aby iść do takiego klasztoru.
Święci przyciągają świętych?
Tak. Cieszymy się, że mamy takich dwoje wspaniałych patronów. Jan Paweł II jest mi bardzo bliski, poprzez zawierzenie swojego życia Panu Bogu, Maryi i poprzez swoją miłość do drugiego człowieka. Po pierwsze to był piękny człowiek, potem cudowny kapłan i papież. Podczas jego pontyfikatu jego piękno jeszcze bardziej było rozjaśnione.
Obecnie podczas każdej mszy świętej modlimy się ze świętą Kingą i świętym Janem Pawłem II. Aż się ciepło na duszy robi. Jest taka chęć do ich naśladowania. Nie jest to proste, ale warto próbować. Trzeba się o to modlić.
Wracając do wizyty Jana Pawła II w Starym Sączu, czy była okazja na bezpośrednią rozmowę, choćby podczas jego odpoczynku w klasztorze?
Ojciec Święty nie czuł się zbyt dobrze, więc nie było takiej możliwości.
Kiedy przyjechał do klasztoru wraz ze swoją świtą najpierw został ugoszczony obiadem w naszej jadalni klauzurowej. Było około 20 osób. Na stole było wykwintnie, podano między innymi dania z dziczyzny, jarzyny, mnóstwo przekąsek, ale nie jestem w stanie powiedzieć, co dokładnie, bo nie zajmowałam się ich przygotowywaniem. Wiem, że dla Ojca Świętego potrawy musiały być dietetyczne. Przygotowaliśmy dla niego jego ulubiony sernik. Były też pieczone przez nas kruche ciasteczka. Chętnie się nimi częstował i później nazwałyśmy je papieskimi (śmiech). I do tej pory ta nazwa obowiązuje.
Kiedy po obiedzie wychodził z refektarza, ustawiłyśmy się w szpaler razem z siostrami józefitkami, które w tym czasie nam pomagały. Ojciec Święty był w dobrym humorze, machał sobie laseczką i powiedział do nas: „Co kołyska, to klaryska”. Liczymy zatem, że
te, które wedle jego słów miałyby się wtedy narodzić i przyjść do klasztoru, mają teraz 21 lat. Cały czas czekamy na nie (śmiech).
Po obiedzie papież poszedł na odpoczynek do przygotowanego przez nas pokoiku. Jak nam później zdradzono, odpoczywał tylko przez chwilę, resztę wolnego czasu przeznaczył na modlitwę. Był tam umieszczony klęcznik i krzyż.
„Miłość moich najbliższych dawała mi poczucie bezpieczeństwa i mocy" – mówił Jan Paweł II na wadowickim rynku w czasie pielgrzymki do ojczyzny w 1999 roku.
zobacz więcej
Pod koniec pobytu Jan Paweł II spotkał się z nami w kaplicy. Kardynał Stanisław Dziwisz szepnął mi do ucha, abym podała Ojcu Świętemu do ucałowania trumienkę z relikwiami św. Kingi. Była dość ciężka. Modliłam się, aby nie upuścić jej na głowę papieża. I kiedy ją podawałam, jego ręce dotknęły moich dłoni. W ten sposób pomógł mi ją podtrzymać. To był piękny gest, który na długo został w mojej pamięci.
Na pożegnanie powiedział do nas: „Sprawujcie się dobrze”. Potem otrzymaliśmy z Watykanu list z jego podziękowaniami za gościnę. My również wysłałyśmy list do Rzymu.
Czy obecność Jana Pawła II w Starym Sączu wywarła trwały wpływ na zakon? Czy od tego czasu coś się zmieniło w zgromadzeniu i w życiu miasta?
Jesteśmy ogromnie wdzięczne, że przyjechał do nas, aby osobiście wynieść na ołtarze naszą czcigodną matkę. Nasz biskup powiedział mi po wizycie, że Ojciec Święty własnoręcznie dopisał nasze miasto do trasy pielgrzymki.
Gdziekolwiek się pojawiał, dawał ogromny pokój i radość. I tak też było w Starym Sączu. Jakby wrósł w tę ziemię. Wzbudził w nas jeszcze większy optymizm, siłę do wykonywania naszej posługi. Bardziej pogłębił się też kult świętej Kingi.
Nasza fizyczna obecność na starosądeckich błoniach podczas mszy kanonizacyjnej zacieśniła też nasze relacje z miastem. Choć od zawsze ludzie byli wobec nas życzliwi, to wtedy jeszcze bardziej otworzyli się na nas. Przychodzili w odwiedziny, aby powspominać spotkanie z papieżem.
Tutaj są bardzo dobrzy ludzie. Dziękujemy Bogu, że jesteśmy w takim środowisku. Cieszymy się ogromną życzliwością i ją odwzajemniamy jak tylko umiemy.
Jan Paweł II podczas swoich pielgrzymek do Polski bez ogródek mówił o konieczności zachowywania przykazań bożych, poszanowania godności życia ludzkiego. Czy jego myśl i nauczanie byłoby dziś przyjęte z takim entuzjazmem, jak w wtedy?
Ojciec Święty był prawdziwym pasterzem. Nie bał się powiedzieć prawdy i stanąć w obronie najsłabszych. Zawsze bronił godności człowieka, godności kobiety. O miłości małżeńskiej mówił, że jest komunią osób. Tak jak to Bóg zaplanował. Nigdy wcześniej nie słyszałam takiego porównania. To było coś pięknego.
To, co mówił, mogłoby być dla dzisiejszego świata trudne do przyjęcia. Podnosił, że naród, który nie szanuje życia, niszczy go, nie ma przyszłości. To było bardzo mocne przesłanie.
A wiadomo, co się teraz dzieje. Jest wyuzdanie, swoboda pod każdym względem, szerzy się zgorszenie dla dzieci, młodzieży. Rozczulamy się nad tym, ile osób zachorowało czy zmarło na koronawirusa, a nie mówi się o tym, jak wiele milionów dzieci każdego roku jest zabijanych w łonie matki. Nasza kula ziemska ocieka ich niewinną krwią. Jak niezwykle cierpliwy musi być Pan Bóg…
Na pewno jest obecnie w świecie więcej dobra niż zła, bo gdyby było na odwrót, to byśmy nie istnieli. Ale wciąż potrzeba nam dużo modlitwy i pokuty.
Trzeba się modlić w intencji grzeszników o ich nawrócenie. Matka Boża w swoich objawieniach wciąż o to prosi, bo zapewne oni nie zawsze zdają sobie sprawę z tego, co robią. Bo sami wychowywali się w różnych warunkach, wartościach. Ale każdy z nich ma szansę przed śmiercią wrócić do Boga. Dlatego ważne jest tutaj codzienne odmawianie różańca świętego. To taki mały egzorcyzm.
Brakuje siostrze Ojca Świętego?
Czasem za nim tęsknię. Ale z drugiej strony nie można mu przecież żałować nieba (śmiech). Niech sobie tam żyje i będzie szczęśliwy.
Do końca była szczególna więź z Ojcem Świętym. Tuż po jego śmierci przyszedł z Watykanu list z życzeniami wielkanocnymi. Jego sekretarz napisał kilka słów, ale własnoręcznie podpisał się pod nimi Jan Paweł II. Był to dzień przed jego odejściem na drugą stronę. Kiedy to czytałyśmy, to popłynęły nam łzy.
Jego śmierć była dla nas bolesna. To był ogromny żal i smutek, choć wiedziałyśmy, że jest już szczęśliwy u Boga. Cały ten dzień odmawiało się modlitwę brewiarzową w intencji jego duszy. Przez usta nie mogło mi przejść imię Jana Pawła II. Dopiero po jego beatyfikacji i kanonizacji atmosfera już była bardziej rozluźniona. Bardzo się cieszyłyśmy, że została potwierdzona jego świętość. I mam nadzieję, że teraz pamięta o nas, gdy go wzywamy, i wyprasza nam łaski.