Kultura

Polski los, amerykańskie wzruszenia

Patrzymy na naszą przeszłość z ciekawej, niezużytej, ba ledwie tkniętej perspektywy. O obronie polskości mówi się w tym serialu bez zadęcia. I za to między innymi lubię „Stulecie Winnych”.

Robię zdecydowanie lepszy research niż Dan Brown

Bronka Winna ma w sobie coś z Urszuli ze „Stu lat samotności” Márqueza. W serialu zagra ją Kinga Preis.

zobacz więcej
Na pierwsze odcinki pierwszego sezonu „Stulecia Winnych” w TVP1 zareagowałem entuzjastycznie. Oto co pisałem w 2019 roku: „Winni to chłopska rodzina, co prawda spod Warszawy (Brwinów), ale w roku wybuchu I wojny światowej odpowiednio biedna, bez podejrzenia o szlacheckość, choćby zagrodową. A przecież, jak zauważył Jan Englert, wszyscy Polacy są dzisiaj szlachtą. Tradycji chłopskiej, choć wyrasta z niej większość z nas, trochę się wyparliśmy”.

W niedzielę 31 maja 2020 mieliśmy ostatni odcinek drugiego sezonu. Łącznie było ich 26. Pierwszy sezon w pewnym momencie zgubiłem, ale kiedy zaczął się drugi, wszystko wyrównałem na VOD.TVP.PL. Z tego drugiego nie uroniłem już nic. I powiem tak: polubiłem ten serial. Pomimo wszelkich naiwności i niedoróbek.

Doceniam wysiłek aby pokazać historię przez pryzmat ludzi, którym bardziej się ona przejeżdża po grzbietach, niż mają na nią decydujący wpływ. Ludzi zwyczajnych. Naprawdę większość z nas od nich pochodzi.

Niepowtarzalne sytuacje

Oglądamy ich między rokiem 1914 i 1952. Trzeci sezon jest planowany. Uwaga: w tekście będzie odrobina spoilerowania. Bo nie da się inaczej.
Serial TVP "Stulecie Winnych II". Fot. TVP/Jarosław Sadkowski
Prawda, Brwinów to nie jest klasyczna wieś. Z biegiem lat coraz bardziej staje się w serialu osadą zrośniętą ze stolicą. Córki Stacha Winnego dzięki opiece zamożnego protektora kształcą się w Warszawie. Jedna z nich zamieszkuje w niej na kilka lat.

Niektórzy z bohaterów zostają zaplątani w Powstanie Warszawskie. A po wojnie inni jeżdżą do pracy w stolicy. Można by rzec, że oglądamy nie do końca klasyczny chłopski los. Że na taką opowieść jeszcze musimy poczekać. Albo przypomnieć sobie choćby stary serial „Popielec” Ryszarda Bera z 1982 roku. Przy wszystkich przekłamaniach związanych z kontrolą cenzury, pokazuje wieś bardziej archetypiczną, pierwotną, straszniejszą.

Serial „Stulecie Winnych” to adaptacja trzytomowej powieści lekarki i pół Bułgarki Ałbeny Grabowskiej, powieści, która pomimo swoich rozmiarów okazała się bestsellerem. Już choćby dlatego, że ludzie lubią stosunkowo proste historie rodzinne. Jej niezwykłość polega na tym, że autorka, obecna także na planie serialu, nie dbała o typowość losów. Owszem pokazuje ludzi zwyczajnych. Ale sytuacje są indywidualne, jedyne i niepowtarzalne. Rzadko kiedy coś ilustrują.

To nie zawsze jest w moich oczach zaletą. Brakło mi, gdyby traktować tę opowieść jako reprezentatywną dla dziejów wsi, choćby roli, jaką w uobywatelnieniu tejże wsi odegrał całkiem tu nieobecny ruch ludowy. Tło polityczne jest zresztą w ogóle wątłe. Może najmocniejsze w czasie obu wojen, kiedy historia wdziera się do brwinowskich chałup.

Patriotyzm mechaniczny

Tu jednak potrafi być wstrząsające. Oto druga wojna światowa zaczyna się w ostatnim odcinku pierwszej serii mocnym akordem: odwetem dokonanym przez niemieckie wojsko (rycerski Wehrmacht!) na brwinowskiej ludności za śmierć dwóch żołnierzy. Ofiarą pada jeden z członków rodziny Winnych, ale ja najbardziej zapamiętałem inny straszny szczegół tej okrutnej sceny.
Serial TVP "Stulecie Winnych II". Fot. TVP/Jarosław Sadkowski
Niemiecki oficer wchodzi w gromadę spędzonych z domów ludzi. Wybiera ofiary. Kobieta strasznie krzyczy, kiedy wyciąga kilkunastoletniego chłopca, jej syna. A wtedy on zabiera jej drugiego syna, też nastoletniego i stawia pod ścianą. W jednej chwili całe jej życie zostaje zniszczone.

Tak wyglądała tamta wojna. Ona jest przedstawiona w serialu bez komplikacji z „dobrymi Niemcami”. I słusznie. Nie przeczę, że tacy się zdarzali, ale większość Polaków się z nimi nie stykała. Za to z niezliczonymi przypadkami okrucieństwa, brutalności lub choćby zwierzęcego chamstwa – tak. I to widzimy w serialu.

Kim są Winni? Trochę chłopami, trochę rzemieślnikami. Małżeństwo Roman, zdun, i Bronisława (Kinga Preiss i Roman Garncarczyk) ma czterech synów: Stacha (Jan Wieczorkowski), Władka (Arkadiusz Janiczek), Romana (Sebastian Łach) i Kajetana (Krzysztof Kwiatkowski). Tylko dwaj: Stach i Władek, dożyją drugiej wojny światowej.

W stosunku do zdarzeń pierwszej wojny, od której wszystko się tu zaczyna, są zagubieni. Przypadkowo zabijają napastujących ich rosyjskich żołnierzy, ale nie są za nikim. Potem nie do końca rozumieją, czym jest nadchodząca wolna Polska, choć jeden z synów, Kajetan (Krzysztof Kwiatkowski) trafia jednak do legionów. Jeszcze we wrześniu 1939 Kazia (Katarzyna Kwiatkowska), żona Władka Winnego namawia służącego w wojsku syna, aby zdezerterował, bo Polski już nie ma. On odmawia, co jest jakąś prawdą o drodze wiejskiej ludności ku może cokolwiek mechanicznemu, ale jednak patriotyzmowi.

Ofiary, nie bojownicy

Z drugiej strony konflikty polityczne i społeczne są tu mgliste, przysłonięte przez osobiste doświadczenia bohaterów. I przez zbiegi okoliczności. Wspomniane już bliźniaczki, córki Stacha Ania i Mania (Weronika Humaj i Karolina Bacia) dostają szansę dzięki opiece Stanisława Lilpopa (Adam Ferency), postaci autentycznej, teścia Jarosława Iwaszkiewicza, pisarza mieszkającego w pobliskich Stawiskach.
Serial TVP "Stulecie Winnych", na zdjęciu Andrzej Mastalerz i Anna Grycewicz. Fot. TVP/Robert Pałka
Jedynym drastycznym przypadkiem pokazującym mniej miłe relacje „klas niższych” z systemem społecznym II RP jest historia ich stryjecznego brata Jaśka (Patryk Szwichtenberg), oskarżonego niesłusznie o kradzież przez nadętego sanacyjnego dyplomatę Wierusza-Kowalskiego (Andrzej Mastalerz). Policja wspiera oskarżyciela bijąc chłopaka na posterunku, co zresztą czyni go ambiwalentnym wobec komunizmu, a po wojnie popycha ku Polsce Ludowej. Trochę to wypada na skróty, jakby chciano nagle przyczernić zbyt neutralny obraz przedwojennej Polski (zdarzenie ma miejsce tuż przez wrześniem 1939). Ale dostajemy jakąś prawdę o tamtych czasach.

Wojna trochę ich dotyka, czasem decydują się na ryzyko, poświęcenie. Ale bardziej występują w roli ofiar niż bojowników. Podobnie jest w czasach komunizmu. Jasiek pozostaje w mniejszości, większość Winnych i ludzi, którzy weszli do ich rodziny, jest niechętna „nowemu”. Ale też próbują się przystosować.

Pewnym dysonansem jest dla mnie zakończenie drugiego sezonu – w latach 1950-1952. Katownie UB tak właśnie wyglądały, jak je tu pokazują. Podobnie mechanizmy donosu. Ale wizja, że w pozostającej na uboczu rodzinie znajdzie się po kolei aż dwóch katowanych „wrogów ludu”, jawi mi się jako zbyt teatralna, trochę z ducha innej literatury.

Pozbawieni chłopskiej zawziętości

Bo przecież scenariusz pisany przez kombo pod przewodem Ilony Łepkowskiej nie obsługuje, i to jest jakaś zaleta, niczyjej polityki historycznej. Ani tej nastawionej na krzesanie w Polakach wstydu, ani tej heroicznej. Właśnie przez swoją nieoczywistość, nawet przypadkowość biografii bohaterów.

Dopiero w tym finale, choć można go bronić właśnie brakiem typowości tej opowieści, Winni przestają być „szaraczkami”. Stają się bohaterami stricte politycznej narracji o polskich mękach, skądinąd prawdziwych. Choć nadal są ludźmi przypadkowo zaplątanymi w tryby historii. Partyzant Paweł Bartoszewicz (Tomasz Włosok), pierwszy mąż Mani, to wśród nich wyjątek. Zresztą tracimy go na wiele lat z oczu.
Serial TVP "Stulecie Winnych II". Fot. TVP/Jarosław Sadkowski
Wcześniej mamy trochę patosu w opowieści o martyrologii wsi. I mamy też tony zaskakujące. Jak choćby wtedy, kiedy zwykle milczący Stach potępia rozgrywające się w pobliskiej Warszawie powstanie jako nierozumne szaleństwo.

Stach, który waha się, czy nie pójść na bolszewika w 1920 roku, i w końcu nie idzie, jest zresztą jakby uosobieniem prawdy o takich rodzinach. Niejako przy okazji pomaga partyzantom podczas drugiej wojny. Ale przymuszony przez Niemców groźbą śmierci jako cieśla buduje szubienicę dla teściów swojej córki. A przeważnie się nie odzywa. Nie wiemy, co naprawdę myśli o ludziach, zdarzeniach, społecznym porządku.

Ta nieoczywistość prowadzi zarazem do łagodzenia niektórych wątków w stosunku do tego, jak „mogło być naprawdę”. Nie znajdziemy tu na ogół naturalizmu rodem z „Chłopów”. Winni, choć nie zawsze starcza im środków na godne życie, są przeważnie dziwnie delikatni, pozbawieni chłopskiej zawziętości, która cechuje ludzi walczących o utrzymanie się na powierzchni. Poza czwartym synem Romanem, maltretującym rodzinę, ten jednak jest jakoś usprawiedliwiony kalectwem i zresztą szybko schodzi ze sceny.

Bez konfliktów w chałupach

Stach (Wieczorkowski), bezżenny po śmierci żony i zaangażowany w tragiczny, krótki związek z bratową, choć niewiele mówi, to postać w przedziwny sposób romantyczna. Przejmują tę rolę po nim córki, osiągające wykształcenie, symbolizujące awans społeczny trzeciego pokolenia i nawet szczyptę aspiracji prefeministycznych. Kobiety zresztą są tu na ogół postaciami silnymi. Można powiedzieć, że pierwszą „feministką” jest matka rodu - Bronka, grana przez Preis, trzymająca w garści rodzinę.
Serial TVP "Stulecie Winnych II". Fot. TVP/Magdalena Górfińska
Czy taka wieś nie istniała? Czy możliwa była w tych realiach taka rodzina? Kiedy patrzę na twarze Wieczorkowskiego albo Kwiatkowskiego grających chłopskich synów przypominam sobie szlachetną twarz partyzanckiego dowódcy Mariana Bernaciaka, „Orlika”, którego matka podpisywała się trzema krzyżykami.

Z drugiej strony mam wrażenie pewnej idealizacji, łagodzenia konfliktów rodzinnych, one na dobre nie zagoszczą w chałupach Winnych. Nawet Władek (Janiczek) zapowiadający się na apodyktycznego rolnika tyranizującego synów, szybko te swoje twardości zatraca. Lubimy ich. Ale czy do końca wierzymy w ich realność w takiej postaci?

Młodzi, przede wszystkich Ania i Mania, przez koncept rywalizacji o jednego mężczyznę, Pawła, a potem z powodu niepewności, czy ich mężowie przeżyli wojnę i czy wolno im kochać kogoś innego, stają się postaciami par excellence literackimi. Zwłaszcza, gdy dodać dar przewidywania przyszłości tkwiący w głowie Ani.

Z jednej strony ta literackość to atut. Romanse, trójkąty, ale także tęsknoty do czegoś lepszego, czy miłość do książek, gościły wcale nie tylko w szlacheckich dworkach. Z drugiej chwilami ogarniała mnie wątpliwość, czy nie dałoby się tego opowiedzieć bez upiększeń. Może odrobinę bliżej mniej pięknych stron rzeczywistości.

Historia solidnie prawdziwa

Rzadko pojawiają się tu dylematy zderzeń starej obyczajowości z nową. A jeśli już, to w postaci wątków sztucznych, dziwacznych, jak wtedy kiedy drugi syn Władka Damian okazuje się kryptogejem. Nie twierdzę, że było to na wsi niemożliwe, ale nadano tej opowieści postać zbyt współczesną i zresztą szybko porzucono.
Serial TVP "Stulecie Winnych II". Fot. TVP/Magdalena Górfińska
Winni okazują się też postaciami na ogół bez uprzedzeń. Choćby w stosunku do Żydów, których krzywdzi jedynie inteligencki mąż Ani, Kazimierz. Familia bez oporu, poza pewnymi obawami o własny los, przyjmuje pod swój dach żydowską dziewczynkę.

Piszę to wszystko mając świadomość, że literatura (wszak to adaptacja książki) nie jest fotografią życia. I że w okresie międzywojennym, jak i w czasach wojny oraz wczesnego PRL, znaleźlibyśmy różne przykłady świadczące o wyjątkowości najbardziej zwyczajnych bohaterów. A że nietypowość jest cechą tego serialu, możemy to w ostateczności kupić. Ba, możemy się przejmować, bać o bohaterów i wzruszać. To wszak w sumie historia tylko z lekka podkolorowana, w wielu miejscach solidnie prawdziwa.

Mamy zaskakująco mocne dygresje. Sceny z Powstania Warszawskiego, niewiążące się w Brwinowem, są sugestywne, gęste, kojarzące się z mocą przekazu choćby „Miasta 44”. Zarazem nie brak też wątków nieco bezbarwnych. Powiązanie losów Winnych z dziejami Jarosława Iwaszkiewicza i dworu w Stawiskach jest trochę ślepą uliczką.

Niby chodzi o zetknięcie ludu z wielkim światem, w tle pojawia się Julian Tuwim czy Karol Szymanowski. Ale autorzy porzucają rodzinę Iwaszkiewicza bez żalu w roku 1945, sygnalizując jedynie nawiązanie przez niego współpracy z nową komunistyczną władzą. Jakby się tego wstydzili. Bo przecież większość Winnych jest nowej władzy biernie, ale niechętna. Trzeba by godnego pisarza strącać w piedestału.

Istota opowieści

Są przypadki sytuacji mało wiarygodnych. Najwięcej jest ich w części odnoszącej się do czasów po wojnie, kiedy w roli reżysera serialu Piotra Trzaskalskiego zastąpili Piotr Śliskowski, a potem Michał Rogalski.
Serial TVP "Stulecie Winnych II". Fot. TVP/Magdalena Górfińska
Czy można było wyciągnąć kogoś ze stalinowskiego więzienia szantażując prokuratorkę? Przecież pojedynczy funkcjonariusz reżymu nie miał aż takiej władzy. Wykupywano ludzi całkiem często z rąk Niemców. System wczesnego komunizmu był szczelny, zwłaszcza wobec kogoś już skazanego.

Czy przybrana córka emigracyjnego dyplomaty przyjechałaby do Polski w roku 1951 odzyskiwać swoją posiadłość? Ważniejsza była dla autorów serialu okazja do przywrócenia do akcji Łucji, istotnej postaci z pierwszego sezonu. Można odnieść wrażenie, że przyjęli oni w tym przypadku postawę pewnego amerykańskiego producenta. Nagabywany o niezgodność filmu historycznego z historycznymi realiami, odpowiedział „Who cares”?

Jest pewien kłopot z językiem, słyszymy trochę prezentyzmów wyprzedzających pokazywaną epokę. Rozumiem, że Winni mówią literacką polszczyzną. Stylizacja na gwarę skazywałaby nas na łamańce. Ale dlaczego, skoro tak próbuje się oddać krwawy system represji, mówi się nagle w 1952 roku o Służbie Bezpieczeństwa? Każdy wie, że wtedy to było UB, albo bezpieka. SB pojawiła się po 1956.

Mam tu zresztą inną znamienną wątpliwość językową. Na Mazowszu stryjeczne rodzeństwo mówiło o sobie jako o „braciach” i „siostrach”. Oschłe słowo „kuzyn” to kalka z języków zachodnich, choć tak mówiło się na przykład w zaborze pruskim.

A to nie tylko puryzm językowy. Owo „bratowanie” i „siostrowanie” to wyraz więzi społecznych wychodzących poza najwęższe rodzinne ognisko. Czyli to, co stanowi istotę opowieści o Winnych.

Zwyczajność w szekspirowskim wymiarze

A zarazem… Trzeba przyznać, że Trzaskalski, Śliskowski i Rogalski zrobili wiele, aby przykuć naszą uwagę losem bohaterów. Aby osiągnąć naturalne w sadze rodzinnej wzruszenie samym upływem czasu. Ale też wzbudzić w nas szacunek dla zwykłych Polaków. I to jest chyba główny sens, esencja tego serialu. To jest zasługa tych, co na taką tematykę postawili.
Serial TVP "Stulecie Winnych II". Fot. TVP/Magdalena Górfińska
W sferze obsady mamy trochę dziwnych zawirowań. Między innymi zmiany aktorów grających tę samą postać między pierwszym i drugim sezonem, nie zawsze uzasadnione starzeniem się bohaterów. W efekcie wyraziści: Mateusz Janicki jako Kazimierz mąż Ani i Mariusz Bonaszewski jako Iwaszkiewicz pojawili się później, jako zmiennicy.

Ale ten serial to przede wszystkim wielka rola Kingi Preis, która jako starzejąca się matka, babcia i prababcia oddaje najbardziej elementarną prawdę o kobiecie wczepionej pazurami w swoją rodzinę, gotową na wszystko aby jej bronić. Partneruje jej świetnie jako mąż w pierwszym sezonie Roman Garncarczyk.

To zwyczajność podniesiona chwilami do szekspirowskiego wymiaru. No i kapitalne, empatyczne odegranie upływu czasu. Na końcu Preis gra bardzo starą kobietę. Ani przez moment nie znać w tym przebieranki. Idzie w nią w zawody Jan Wieczorkowski jako jej najstarszy syn Stach. Kiedyś trochę nie doceniałem go, choć powinny mnie przekonywać jego soczyste młodzieńcze role, choćby w „U Pana Boga za piecem” Bromskiego. Dziś wiem, ze to świetny, coraz lepszy aktor, zarówno teatralny jak i filmowy. Z łatwością uwolnił się od łatki konwencjonalnego amanta.

Rysuje piękną postać, nieustannie obecną, a nie umiejącą opowiedzieć, tego co go gnębi. W scenie konfrontacji z Wierusz-Kowalskim jest wręcz uosobieniem godności prostego człowieka o pięknym wnętrzu. No i też umie się starzeć na ekranie. Jest skądinąd tylko o rok młodszy od swojej serialowej matki, czyli Kingi Preis.

Soczyste postaci

A Arkadiusz Janiczek jako Władek Winny? I Katarzyna Kwiatkowska jako jego żona Władzia. Szkoda, że nie dostali więcej miejsca na własne historie. Są tacy prawdziwi, także w swoich słabościach.

Bardzo dobrze wypadają Weronika Humaj i Karolina Bacia jako siostry z problemami. Pewną manieryczność scenariuszowych meandrów ich losów pokrywają naturalnością. Bo mam wrażenie, że czasem komplikuje się ich losy dla samego komplikowania. Jeśli ta pierwsza jest chwilami zbyt lodowata, to może takie ujęcie postaci Ani podkreśla pewne jej wyalienowanie w wiejskim krajobrazie.

Wieś i basta. Łatwiej przetrwać bez krzemowych dolin, niż bez ziemniaków

Poradzą sobie ci, którzy sieją i zbierają, a nie tylko kupują.

zobacz więcej
Mamy całą galerię dobrze zarysowanych, soczystych postaci. Bardzo sugestywny Tomasz Włosok w roli Pawła miotającego się między siostrami pozwala nam uwierzyć nawet w nie do końca przekonującą decyzję o ucieczce z rodzinnej miejscowości. Ujmujący Stefan Pawłowski jako Michał Śniegocki, późny mężczyzna Ani; Lesław Żurek jako ksiądz Ignacy Winny, kolejny wnuk Antoniego i Bronisławy, tracący wiarę w Boga podczas Powstania. Jakub Guszkowski w roli pokręconego fizycznie i psychicznie Antka Jamrożego, podczas wojny miejscowego kolaboranta.

Chciałoby się wymienić całą litanię. Czy nie zapamiętamy Olafa Lubaszenki jako doktora będącego dobrym duchem wsi? Albo Roberta Czebotara w ledwie kilkuminutowej, pięknej roli doktora Korczaka? Albo Adama Ferencego jako kryjącego w sobie tajemnice Lilpopa. Albo….

Doceniam wysiłek scenografów, aby plenery Brwinowa czy ulice okupowanej Warszawy były czymś więcej niż makietą. Piękną muzykę Wojciecha Lemańskiego zakłócała przy napisach końcowych sama TVP przykrywając zapowiedziami innych programów. Można jej wszakże posłuchać odtwarzając serial na VOD.TVP.PL.

Ważne prawdy

Przymiarki do opowiadania polskiej historii z innej perspektywy niż stricte polityczna nie zawsze się w telewizji udawały. Przypomnijmy chybione podejście do tego aby ją pokazać z kobiecej perspektywy w serialu TVP „Drogi wolności”. Przerwano go po pierwszym sezonie. Czy nieprzekonujący z powodu schematycznego scenariusza serialowy zapis życia sławnego przedwojennego aktora Eugeniusza Bodo.

Tu czuję, że jakieś ważne prawdy wypowiedziane zostały. Że patrzymy na naszą polską przeszłość z ciekawej, niezużytej, ba ledwie tkniętej perspektywy. Niewiele w tym filmie deklamacji o patriotyzmie, a jednak miłość sióstr Winnych do książek, i za niemieckiej okupacji, i w czasach stalinowskich, jest obroną polskości. Mówi się o tym bez zadęcia. I za to między innymi lubię ten serial. Za iście amerykańskie wzruszenia też.

– Piotr Zaremba

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Serial TVP "Stulecie Winnych II", na zdjęciu Weronika Humaj, Karolina Bacia, Kinga Preis, Jan Wieczorkowski Fot. TVP/M. Górflińska
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.